"The Magicians" (1×01-02): Znowu do szkoły
Bartosz Wieremiej
27 stycznia 2016, 20:02
Jest jeden drobny problem z "The Magicians" – jak na razie po prostu nie wydaje się dostatecznie dobre. Wygląda przyzwoicie, zagrane bywa nieźle, pojedyncze sceny są niegłupie, ale niestety nie budzi silnych emocji lub jakichkolwiek emocji. I przede wszystkim to najbardziej martwi. Spoilery.
Jest jeden drobny problem z "The Magicians" – jak na razie po prostu nie wydaje się dostatecznie dobre. Wygląda przyzwoicie, zagrane bywa nieźle, pojedyncze sceny są niegłupie, ale niestety nie budzi silnych emocji lub jakichkolwiek emocji. I przede wszystkim to najbardziej martwi. Spoilery.
Tak, "The Magicians" to kolejny serial na podstawie serii książek, a dokładniej adaptacja trylogii autorstwa Lva Grossmana. Sam tytuł produkcja Syfy zaczerpnęła z pierwszego tomu tejże. Szczerze mówiąc, nie zamierzałem się nawet zbytnio uprzedzać do samego serialu czy książek, ale czy mi się tylko wydaje, czy zaraz się okaże, iż w każdej metropolii jest szkoła magii. Serio, to tak jakby nikomu do głowy nie przyszło, że pakowanie do jednego budynku grupy ludzi, która może puścić wszystko z dymem, jest głupim pomysłem i lepiej wpierw zaaplikować im kilka kursów online. Przykładowo dzięki takiemu zabiegowi Brakebills University nie straciłoby może (delikatnie mówiąc) znacznej części trzeciego roku.
Dwa odcinki, jakie wyemitowano, zostawiają po sobie dziwne wrażenie. Pierwszy był dość nierówny. Drugi niestety rozczarował. Wraz z głównym bohaterem, Quentinem Coldwaterem (Jason Ralph), oczywiście docieramy do wspomnianego Brakebills, a studenci na szczęście nie są nastolatkami – kolejnej opowieści o czarujących nieletnich pewnie nikt by nie przeżył. Oczywiście, jak każdą telewizyjną instytucję edukacyjną, tak i tu tereny zaludniono raczej typami postaci niż postaciami, z których część dorobiła się trudnych dzieciństw – patrz Alice (Olivia Taylor Dudley). Widzimy wcześniej sam proces selekcji, a losy Julii (Stella Maeve) posłużą nam za przykład, co się dzieje z odrzuconymi, którzy nie chcą zapomnieć o magii, tęczach, zegarach i jednorożcach. O tym, w którym świecie się znajdujemy, informują nas nawet kolory lub kontrast między nimi. Nasz świat – szaro i buro, magiczne okolice – wiadomo.
W "Unauthorized Magic" i "The Source of Magic" zdarzyło się kilka rzeczy, które przynajmniej na papierze powinny zainteresować parę osób. Świeżo upieczeni studenci Brakebills zdążyli już złamać część zakazów, w tym przywołać kogoś, kto raczej nie powinien biegać po klasach w trakcie lekcji. O mało też nie wylecieli ze szkoły. Z kolei nowe towarzystwo Julii praktykuje zamykanie przyszłych wiedźm w chłodniach ze zwłokami i papierzyskami, a pozostaje jeszcze sprawa tej dziwacznej sceny w klubowej łazience w pierwszym z odcinków…
Kilka rzeczy da się "The Magicians" polubić. Całkiem urocza jest sama szkoła, a i zaludniono ją postaciami, które w dużej mierze budzą sympatię. Taki Eliot (Hale Appleman) i Margo (Summer Bishil) prawdopodobnie mogliby oprowadzać po zakamarkach każdej większej mieściny. Miłym zaskoczeniem była też ambiwalencja względem podbijania świata po zakończeniu edukacji – większość szkół o podobnym profilu bywała nieco przewrażliwiona na tym punkcie. Co więcej, w samej obsadzie spotkać można ciekawe osoby – tu Anne Dudek, tam Kacey Rohl. Tych rozmaitych fajnych rzeczy można jeszcze trochę znaleźć, co powoduje, że zwyczajnie chce się ten serial polubić.
Niestety owo lubienie przychodzi z wielkim trudem, bo o ile to wszystko wydaje się przyzwoite i urocze, to obydwa odcinki cierpią z powodu braku napięcia. Jakiegokolwiek napięcia. Doskwierało to szczególnie w "The Source of Magic", gdzie niby zarówno Quentin, jak i Julia mogli na zawsze się znaleźć poza swoimi grupami czy miejscami pobierania nauk, a jednak od początku wiadomo było, że on pozostanie w szkole, a ona dołączy do, hmm, wiedźm. To trochę męczące, że postanowiono tak dużo czasu spędzić na rzeczach, które można by załatwić w kwadrans. Przez ów brak napięcia właśnie obydwa odcinki wydają się znacznie dłuższe, niż są w rzeczywistości. Pewnie też wszystkim przysłużyłoby się ograniczenie liczby deklaracji i smutnych wyznań na odcinek – choć może znajda się tacy, którym akurat to nie będzie przeszkadzać.
Dodatkowo wciąż trudno określić, do kogo skierowany jest ten serial. Nie jest to produkcja młodzieżowa, z tym byciem dla starszej publiczności też średnio. Niestety czasem trudno traktować niektóre rzeczy poważnie, gdy wciąż ma się wrażenie, że rządzący szkołą Henry Fogg (Rick Worthy) za chwilę dorobi się siwej brody, studenci po nocach oglądają tylko "Czy boisz się ciemności?", a zza każdego rogu wyskoczyć może gadający lew. Sceny seksu nad (!) łóżkiem akurat tego nie zmienią.
"The Magicians" ma więc kilka zalet oraz mnóstwo problemów z tym, jak opowiada swoje historie i do kogo jest skierowane. Efektem tej mieszanki jest właśnie to, że po zobaczeniu dwóch odcinków trudno wykrzesać z siebie coś ponad delikatną, akurat w moim przypadku, sympatię. Znamy wiele przykładów produkcji niedoskonałych, które żyją dzięki wzbudzanym emocjom. Dobrze by było, aby nowość Syfy dość szybko do nich dołączyła.