Pazurkiem po ekranie #107: Pisane w gorączce
Marta Wawrzyn
28 stycznia 2016, 20:02
Dzisiejszy odcinek jest wyjątkowo gorączkowy i zawiera m.in. "Jane the Virgin", "Z Archiwum X", "Shameless", "American Crime" i "Galavanta". Uwaga na spoilery!
Dzisiejszy odcinek jest wyjątkowo gorączkowy i zawiera m.in. "Jane the Virgin", "Z Archiwum X", "Shameless", "American Crime" i "Galavanta". Uwaga na spoilery!
Ten tydzień sponsoruje literka G jak grypa, w związku z czym dzisiejszy odcinek prawdopodobnie będzie miał jeszcze mniej sensu niż wszystkie pozostałe. Niby choróbsko sprawiło, że miałam więcej czasu na seriale, ale powiem Wam, że oglądanie czegokolwiek i tym bardziej opisywanie tegoż w stanie nie do końca przytomnym jakoś mi nie służy. Nie miałam na przykład siły zapoznać się z "American Crime Story", mimo że dostałam pilota przedpremierowo. Ponoć jest dobry, ale nie jestem pewna, czy dałabym go radę teraz docenić.
Ostatnie dwa dni spędziłam w większości z "Poldarkiem", którego da się śledzić, nawet jeśli człowiek co chwila zasypia i nie jest pewny, gdzie skończył. W końcu owszem, fabuła jest ważna, ale czasem najważniejsze są jednak widoki.
Tymczasem w roku 2016 najwięcej dyskusji jak na razie budzi "Z Archiwum X". Najbardziej na ten powrót narzekają dawni zagorzali fani – tacy, którzy prowadzili w gazetkach szkolnych kąciki poświęcone temu jednemu serialowi i uważali każdy odcinek za genialny. I na pewno na tle telewizyjnych produkcji z lat 90. serial Chrisa Cartera wyróżniał się klimatem, w miarę dorosłym podejściem do widza i – również w miarę – skomplikowaną fabułą. Odświeżając sobie teraz "Z Archiwum X" po latach uświadomiłam sobie jednak rzecz, której zwyczajnie się nie pamięta, jeśli zachwycało się serialem za dzieciaka – że można w nim znaleźć odcinki genialne, dobre i bardzo dobre, ale wiele z nich wypada po prostu przeciętnie.
To zawsze był taki trochę lepszy procedural z dodatkiem wątku głównego i na pewno w latach 90. to miało sens – serial śledziło się w telewizji i tylko w telewizji, a jeśli przegapiło się odcinek, można było i tak oglądać dalej. Choć pewnych odcinków lepiej było oczywiście nie przegapić. W nowym sezonie najbardziej mnie zdziwiło właśnie to, że przy 6 odcinkach na sezon postanowiono zachować proceduralny charakter. A także to, że odcinek z potworem tygodnia wypadł znacznie lepiej niż ten pierwszy, głównonurtowy, który był zwyczajnie przegięty, chaotyczny i sprawiający wrażenie, jak gdyby nikt tam nie wiedział, co robi. Leżał nie tylko scenariusz, ale też – a może przede wszystkim – aktorstwo. Zatrudnienie aktora komediowego – Joela McHale'a – do roli faceta, który miał w trymiga przekonać Muldera do swoich racji, okazało się błędem. Ale Gillian Anderson i David Duchovny też mają wyraźny problem ze złapaniem rytmu i odnalezieniem dawnej chemii. Co mnie dziwi, bo kiedy występują w programach talk show, są razem świetni, jak stare małżeństwo albo rodzeństwo, które trochę się lubi, a trochę się czubi. Czemu więc w serialu to nie działa?
Mimo wszystko nie dziwię się, że amerykańska publika zasiadła tłumnie przed telewizorami – a i polski FOX pobił rekord – aby zobaczyć powrót uwielbianej niegdyś pary agentów. Naprawdę miło tych dwoje znów widzieć, a i trzeba uczciwie przyznać, że nawet słabsze odcinki "Z Archiwum X" wypadają dużo, dużo lepiej niż większość dzisiejszych procedurali. Oglądam więc dalej, lekko tylko rozczarowana. I szczerze mówiąc, nie miałabym nic przeciwko temu, żeby FOX zamówił kolejny sezon, najlepiej znacznie dłuższy. Formuła procedurala przy 6 odcinkach wygląda trochę komicznie, ale już gdyby tych odcinków było 20 na sezon, łatwiej byłoby przełknąć te słabsze, bo i tych lepszych pewnie by nie zabrakło. Choć mam pewne wątpliwości, czy ekipa Chrisa Cartera jest w stanie stworzyć teraz odcinek, który będziemy mogli zaliczyć do najlepszych w serialu.
Dużo wrażeń znów dostarczyło "Shameless", wciąż trzymające się lżejszego, komediowego tonu. Ian chyba przypadkiem odkrył swoje nowe powołanie w ostatniej scenie – a przynajmniej mam taką nadzieję, bo jego zmagania trwają już na tyle długo, że naprawdę karta mogłaby się wreszcie odwrócić. Twist z Carlem i nauczycielami szczególnie mnie nie zaskoczył – wiadomo, "Shameless" – ale szczerze rozbawił, pozostając przy tym dość brutalnym komentarzem na temat amerykańskiej rzeczywistości szkolnej.
Nadal nieco mniej mnie interesuje wątek ciążowy – zdaje się, że szykują się tu twisty i ostatecznie Fiona postanowi urodzić, a Debbie przejdzie aborcję – ale powrót Gusa i jego pełna emocji piosenka zrobiły mi dzień. Showtime opublikował nawet teledysk!
Drugi sezon "American Crime" – nie mylić z "American Crime Story" – jak na razie jest jeszcze lepszy niż pierwszy. W najnowszym odcinku, tym z wczoraj, nie tylko dowiedzieliśmy się, co zaszło na imprezie, ale też zobaczyliśmy, jak skomplikowaną historię nam zaserwowano. Skomplikowaną nie tyle w sensie zaskakujących zwrotów akcji – choć pewnie nie do końca tego się spodziewaliśmy – ile ludzkich emocji.
O ile na początku sezonu dominowały kwestie finansowe czy też klasowe, w 4. odcinku zaserwowano nam mocny komentarz na temat tego, jak postrzega się dziś męskość. Wydawałoby się, że inaczej, niż 100 lat temu; że bycie gejem to nic złego – a jednak w pewnych środowiskach (większości środowisk?) akceptują cię tylko, jeśli jesteś "normalny". I nie ma chóru szkolnego ani pana Schue, który ci powie, że wszystko z tobą jest OK i nie masz powodu wstydzić się tego, kim jesteś. "American Crime" przy okazji bardzo mądrze odpowiedziało na pytanie, czy można zgwałcić faceta, ale trzon tej historii okazał się być gdzie indziej.
Skoro już bardzo dużo wiemy o tym, co się wydarzyło, dalsza część sezonu zapewne będzie pokazywać nam skutki, prawdopodobnie dość niemiłe czy wręcz tragiczne dla wielu bohaterów. Co się stanie z Taylorem, co się stanie z Erikiem, co zrobi twarda dyrektorka szkoły, która zamierza bronić jej dobrego imienia, niezależnie od okoliczności?
Wymienianie tego, kto z obsady w tym sezonie wyróżnia się najbardziej, chwilę by pewnie potrwało – praktycznie wszyscy – ale chyba najbardziej zadziwia mnie właśnie Felicity Huffman. Zupełnie inna rola niż rok temu, zagrana tak samo perfekcyjnie. To wielka aktorka i w nowym sezonie "American Crime" to widać.
Z wielką radością powitałam powrót Jane Villanuevy i jej kolorowego świata. Gdybym miała siłę, pewnie nawet bym się zaśmiała, i to więcej niż raz, bo za nami bardzo udane 40 minut. Powróciła wspaniała Rita Moreno (ach, te perły!) i wyszła na jaw tajemnica rodziców Rogelia. Petra znów pokazała, że jest człowiekiem i nawet da się ją lubić, zaś matka Rafaela okazała się jeszcze gorsza, niż sądziliśmy.
Tymczasem Jane – przez większość odcinka nieprzytomna z niewyspania, co też było na swój sposób urocze – zaliczyła wpadkę z nową dziewczyną Michaela na Facebooku i poznała przystojniaka o ksywce McBaskets. Okazało się, że gra w kosza może współgrać z "Dumą i uprzedzeniem", a ponieważ semestr na studiach nie trwa długo, spodziewam się tutaj w przyszłości romansu. Mam nadzieję, że będzie go komentować nie tylko nasz dobry znajomy narrator, ale także komentatorzy sportowi, których mieliśmy przyjemność poznać.
Tradycyjnie plusik daję "Galavantowi", który w tym tygodniu śpiewająco i z wdziękiem sparodiował "Grease" i "The Walking Dead" jednocześnie, a do tego dorzucił jeszcze nutkę "Notting Hill". Szkoda będzie, jak nam go skasują, ale w tym roku to już chyba nieuniknione – im serial staje się lepszy, a jego bohaterowie bardziej wielowymiarowi, tym bardziej jego oglądalność zbliża się do zera.
A co Was spotkało w tym tygodniu? Piszcie, komentujcie i koniecznie zaglądajcie do nas na Twittera, bo tam dzieje się najwięcej. Do następnego!