7 rzeczy, które uczyniły mój tydzień lepszym
Marta Wawrzyn
7 lutego 2016, 20:03
To był ciekawy tydzień, w którym nie zabrakło powodów nie tylko do radości, ale i do szalonego wręcz śmiechu. Oto kilka rzeczy, które mi się zapamiętały.
To był ciekawy tydzień, w którym nie zabrakło powodów nie tylko do radości, ale i do szalonego wręcz śmiechu. Oto kilka rzeczy, które mi się zapamiętały.
1. Komediowy odcinek "Z Archiwum X". W trzeciej odsłonie nowego sezonu "Z Archiwum X" postawiło na odcinek komediowy, który ewidentnie zdziwił część publiczności, w związku z czym zachwyty wymieszały się z gromami. Ja zawsze uwielbiałam lżejsze odcinki "Z Archiwum X", wydaje mi się, że to właśnie "sympatyczne" potwory pamiętam najlepiej i z ogromną przyjemnością powitałam bardzo dużą jaszczurkę, która ku swojemu zdziwieniu zamieniła się w człowieka i zaczęła odczuwać różne dziwne pragnienia. Rhys Darby zagrał tę postać po mistrzowsku, owszem, momentami zdrowo szarżując, ale nigdy nie przekraczając tej cienkiej granicy, poza którą całe przedsięwzięcie popadłoby w śmieszność.
I choć na pewno chciałabym wreszcie zobaczyć naprawdę dobry poważny odcinek "Z Archiwum X", muszę przyznać, że to właśnie ten niepoważny przekonał mnie, iż może jednak to wszystko ma sens. A ponieważ nietypowy potwór przekonał też do czegoś agenta Muldera, czuję się usatysfakcjonowana.
2. Paulie z "Rodziny Soprano" w "The Grinder". W tym tygodniu "The Grinder" ogólnie wymiatał, ale otwarcie odcinka z Tonym Sirico z "Rodziny Soprano", który wyglądał dokładnie tak, jak wyglądał Paulie w pomarańczowym kombinezonie – tyle że wreszcie miał obrońcę, na jakiego zasługiwał – naprawdę poprawiło mi humor. Komediowa perełka!
3. Louis C.K., wiadomo. Powtórzyłam to już ze 20 razy, powtórzę jeszcze raz: ten facet ma jaja. Zainwestował własne pieniądze, zebrał niesamowitą obsadę, stworzył serial, który na pierwszy rzut oka wydaje się naprawdę dobry, a na koniec postanowił sprzedawać go sam, na własnej stronie, bez żadnych pośredników. Jeśli uda mu się na tym zarobić, to będzie początek rewolucji. Oczywiście żeby być rewolucjonistą, najpierw trzeba mieć pieniądze do zainwestowania, niemniej jednak dobrze jest wiedzieć, że żyjemy w czasach, kiedy takie rzeczy są możliwe.
4. Jeszcze trzy sezony "Orange Is the New Black" Oczywiście, mam pewne obawy, że "Orange Is the New Black" skończy tak jak "Trawka", ale czy aby na pewno są one uzasadnione? Więziennych historii można wymyślić jeszcze od groma i trochę, więc wiadomość, że dziewczyny posiedzą jeszcze cztery sezony (razem z tegorocznym) raczej mnie cieszy niż martwi. To jeden z tych seriali, którym netfliksowy system, polegający na wypuszczaniu seriali całymi sezonami, naprawdę służy. Słabsze momenty gdzieś giną i koniec końców wrażenie jest pozytywne.
5. Ekipa "Przyjaciół" znów na jednej kanapie. Co prawda dawny Ross to teraz Robert Kardashian – ależ niesamowity jest David Schwimmer w "American Crime Story"! – jednak widok tej ekipy razem zawsze mnie cieszy. Wielka szkoda, że Matthew Perry przebywa obecnie zbyt daleko, żeby tak po prostu wpaść do takiego programu, jak ten szykowany przez NBC, ale i tak zapowiada się to super.
6. Dwóch doktorów leczy Jimmy'ego Kimmela. Jeśli jakimś cudem przegapiliście to wideo, zobaczcie je teraz. Jimmy Kimmel ma najlepszą opiekę medyczną we wszechświecie!
7. Tydzień z inspektorem Morsem. Chorowanie ma jeden plus: wreszcie jest czas nadrobić brytyjskie seriale, na które normalnie brakuje czasu. Tydzień temu był "Poldark", teraz pojawił się w moim życiu Endeavour Morse. Z serialem wcześniej miałam styczność niewielką – widziałam część 2. sezonu, dopiero teraz wróciłam do początku i nadrobiłam resztę. I muszę powiedzieć, że jestem zachwycona klimatem, a także tym słodziakiem Shaunem Evansem. Aczkolwiek trochę trwało, zanim przyzwyczaiłam się do myśli, że starszy inspektor Morse to teraz facet, w którym można się zakochać. Jeśli też macie ochotę na porządny brytyjski kryminał ze świetnym detektywem, polecam moje 10 powodów, dla których warto oglądać "Endeavour".