Pazurkiem po ekranie #109: Historie prawdziwe
Marta Wawrzyn
11 lutego 2016, 20:03
Ten tydzień jest dla mnie nietypowy, bo spędzony głównie na spieszeniu się i jeżdżeniu pociągami. Stąd dzisiejszy odcinek poświęcony jest przede wszystkim tej jednej rzeczy, której przegapić nie mogłam – "American Crime Story". Spoilery, powiedzmy.
Ten tydzień jest dla mnie nietypowy, bo spędzony głównie na spieszeniu się i jeżdżeniu pociągami. Stąd dzisiejszy odcinek poświęcony jest przede wszystkim tej jednej rzeczy, której przegapić nie mogłam – "American Crime Story". Spoilery, powiedzmy.
Skoro dziś czwartek, zachwycamy się "American Crime Story". Można, a nawet wypada to czynić także w piątek, sobotę, niedzielę, poniedziałek, wtorek, a w szczególności w środę, kiedy to serial można oglądać w polskim FOX-ie. Wczorajszy odcinek – nie wiem, jak to możliwe, ale widać jest to możliwe – okazał się jeszcze lepszy od pierwszego. Przede wszystkim postawiono na szalone emocje i znów to działało, mimo że przecież wiedzieliśmy, jak to się skończy dla O.J.-a.
Dla mnie to jest wręcz fascynujące, co zrobiła ekipa "American Crime Story" – sprzedała nam po raz drugi historię, którą już kiedyś oglądaliśmy, tyle że na żywo, i sprawiła, że śledzimy ją z takim samym zainteresowaniem i w takim samym napięciu jak w latach 90. Choć nie jest to dokument, a serial fabularny, trzeba przyznać, że zadbano o to, by wszystko co najważniejsze się zgadzało. A przy tym nie jest to w żadnym razie odtwórcze – sposób realizacji, wybitna gra aktorska i wyśmienicie napisany scenariusz sprawiają, że nie mamy wrażenia, iż oglądamy po raz drugi to samo.
Ciekawe są wszelkie komentarze osób, które obserwowały tę sprawę z bliska. Serial chwaliła Marcia Clark we własnej osobie, a w The Hollywood Reporter odcinek "The Run of His Life" komentuje Jim Newton, były dziennikarz, który był w 1994 roku pod domem Simpsona. Jak mówi, owszem, dodano trochę dramatyzmu, ale wrażenie robi to, jak dość wiernie odtworzono wydarzenia. Nie zapomniano na przykład o tym, że były dwa takie same auta – wiele osób do dziś myśli, że O.J. wtedy odzyskał swojego Forda Bronco i to właśnie nim uciekał. Co miało stanowić kolejny dowód na niekompetencję organów ścigania. Nic takiego jednak nie miało miejsca, to był po prostu identyczny samochód.
Niektórych widzów denerwują wtręty dotyczące Kardashianów – czy scena z dzieciakami Roberta przed telewizorem była na pewno konieczna? Ale to drobiazg. Jeśli obejrzycie prawdziwą konferencję Kardashiana i Shapiro, na której odczytano list pożegnalny Simpsona, docenicie i grę Davida Schwimmera, i właśnie to, z jaką skrupulatnością "American Crime Story" odtwarza szczegóły. Żart związany z tym, że w tamtych czasach nikt nie wiedział, jak napisać nazwisko "Kardashian", też tu pasował, choć widoku córek Roberta skandujących swoje nazwisko rzeczywiście można było nam oszczędzić.
Komentując ten odcinek, warto docenić nie tylko fantastycznego Cubę Goodinga Jr. i pozostałych aktorów, ale też – a może przede wszystkim – reżysera. Scenę pościgu na autostradzie kręcono zaledwie dwa dni i Ryan Murphy w rozmowie z EW mówi, że było to rzeczywiście duże wyzwanie, prawdopodobnie najtrudniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek zrobił. Czapki z głów – to czyste szaleństwo, jak doskonale udało się tu połączyć napięcie godne rasowego thrillera z wielkimi emocjami. Murphy właśnie udowodnił, że należy do reżyserskiej pierwszej ligi.
I właściwie wszystko inne, co widziałam w tym tygodniu – a nie widziałam za wiele ze względu na wyjazdy – nie dorasta "American Crime Story" do pięt. Choć oczywiście "Shameless", "Jane the Virgin" czy "Agentka Carter" oglądane w pociągu bawią dokładnie tak jak w każdej innej sytuacji.
Aczkolwiek nieco mnie martwi informacja, że Hayley Atwell dostała główną rolę w jednym z pilotów ABC, bo to oznacza bliski koniec najbardziej wdzięcznego serialu Marvela. Nie mogę zrozumieć, czemu widzowie wolą agentów na T.A.R.C.Z.Y. – oczywiście, obie produkcje to tak naprawdę guilty pleasure, ale w "Agentce Carter" zdecydowanie więcej jest pleasure. O ile w zeszłym sezonie zachwycałam się raczej klimatem i Hayley niż fabułą, teraz serial mnie wreszcie wciągnął. Whitney Frost to przeciwniczka idealna, a i to, że trochę mniej jest gadania o seksizmie, a więcej kopania tyłków facetom, ma swoje plusy. "Agentka Carter" to świetna rozrywka i bardzo mnie dziwi, że Amerykanie jej nie doceniają.
Nie martwi mnie za to wiadomość o zbliżającym się końcu "Żony idealnej". Mam nadzieję, że państwo Kingowie rzeczywiście mają jakiś plan na resztę finałowego sezonu (na razie za bardzo nie było go widać) i że zakończenie będzie wydawało się jednocześnie zaskakujące i nieuniknione. O ile na pożegnanie z Alicią naprawdę przyszedł już czas, muszę powiedzieć, że nie zmartwiłby mnie spin-off serialu. Oczywiście pod warunkiem że stałby za nim jakiś pomysł. I nie, chyba bym nie zniosła serialu o Elsbeth Tascioni, to jedna z tych postaci, które są cudowne, ale tylko w małych dawkach.
A co Was spotkało w tym tygodniu? Piszcie, komentujcie i koniecznie zaglądajcie do nas na Twittera, bo tam dzieje się najwięcej. Do następnego!