15 seriali, które oglądacie (prawie) wszyscy
Marta Wawrzyn
15 lutego 2016, 19:02
"Gra o tron"
Kiedy pod koniec zeszłego roku pojawiło się zestawienie najpopularniejszych amerykańskich seriali w Polsce, byłam w dość dużym szoku. Na pierwszym miejscu była "Aminata – siła miłości", dalej znalazły się "Crossbones" i "Biblia". Skąd to się wzięło? Ano stąd, że brano pod uwagę oficjalną oglądalność w TV, w związku z czym wygrało wszystko to, co było emitowane przez telewizję publiczną.
W internecie król od kilku lat jest jeden – "Gra o tron". Na Serialowej nie ma popularniejszego tytułu. Teksty o "Grze o tron" czytają się kilka razy lepiej niż o czymkolwiek innym, a newsy o Jonie Snow w pewnym momencie pojawiały się u nas niemal codziennie, bo Was interesowały.
Co ciekawe, sezon na "Grę o tron" nie kończy się nigdy. HBO-wska machina promocyjna – prawdopodobnie najskuteczniejsza w całej branży telewizyjnej – działa przez cały rok. Nie chcę tutaj węszyć spisków, ale wydaje mi się, że nie przypadkiem latem ciągle pojawiały się doniesienia o tym, co porabia akurat Kit Harington i jaką nosi fryzurę. O "Grze o tron" miało się latem mówić i się mówiło.
Dziś z kolei mnóstwo emocji budzi enigmatyczny teaser, w którym pojawia się Jon Snow, ale właściwie nie wiadomo, co o tym jego pojawieniu się należy sądzić. Aż trudno uwierzyć, że kiedy "Gra o tron" ruszała, była wyczekiwana głównie przez geeków zaczytanych w powieściach fantasy. Teraz to prawdziwa masówka – i zarazem absolutnie najpopularniejszy serial w historii Serialowej.
"The Walking Dead"
Z "The Walking Dead" sprawa jest o tyle ciekawa, że jest to jedna z nielicznych produkcji stacji kablowych, których w ogóle nie oglądam. Odpuściłam sobie zombiaki jeszcze w trakcie pierwszego sezonu, kompletnie nie rozumiejąc, co tyle osób w nich pociąga. Nie rozumiem tego do dziś – ale chyba tylko ja.
"The Walking Dead" bije szalone rekordy w AMC – wcześniej to była malutka stacyjka, która miała nagradzane przez branżę i krytyków, ale nie aż tak masowe "Mad Men" i "Breaking Bad", obecnie to potęga, która potrafi mieć lepszy rating niż CBS w porze najlepszej oglądalności. Na Serialowej również ten szał dobrze widać, choć "The Walking Dead" nie jest w stanie przebić popularnością "Gry o tron", którą oglądają naprawdę wszyscy, praktycznie bez wyjątku.
Co ciekawe, na emitowany w Polsce przez FOX-a (powrót dziś wieczorem) serial o zombi od bardzo dawna się narzeka. W pierwszym, 6-odcinkowym sezonie publika się zakochała, ale potem już było w kratkę. Bardzo często czytam – i w Waszych komentarzach, i w naszych recenzjach – że nuda, schematy, nic się nie dzieje, a jak już się dzieje, to wszystko sprowadza się do efektownego mordowania zombiaków. Mimo to widownia nie topnieje ani trochę.
"Fear The Walking Dead" zresztą też było latem bardzo popularne. Z jakiegoś powodu historie zombi są przez Was lubiane. A ja chcąc nie chcąc, znam całkiem nieźle fabułę serialu, w ogóle go nie oglądając, bo spoilery wyskakują już nawet z lodówki.
"The Big Bang Theory"
Ileż to już razy "The Big Bang Theory" gościło w Waszych kitach tygodnia! W naszych też od czasu do czasu gości, choć zwykle już sobie odpuszczamy, bo co poradzić – serial w niczym nie przypomina już wdzięcznego sitcomu o geekach, którym był kiedyś, przypomina raczej średnio ciekawą komedię romantyczną. Tak jest od kilku lat i dawanie każdemu odcinkowi mało zaszczytnego tytułu kitu tygodnia nic nie zmieni.
Ale faktem jest, że i ja, i prawie wszyscy moi koledzy z redakcji wciąż "The Big Bang Theory" oglądamy – czasem do kotleta, czasem jednym okiem, ale rozstać się z tą grupką jakoś nie potrafimy. I sądząc po statystykach naszych tekstów, Wy macie dokładnie tak samo (podobnie zresztą jest z publiką CBS – jakość serialu spada, ale oglądalność nie). Wydaje się, że serial powtarza drogę "Jak poznałem waszą matkę" – od jednego z najsympatyczniejszych i najświeższych sitcomów do gumy, którą żuje się z przyzwyczajenia, choć dawno straciła smak.
Miejmy nadzieję, że więcej niż 10 sezonów jednak nie będzie – w końcu bohaterom bliżej do czterdziestki niż trzydziestki, prawie wszyscy połączyli się w pary, niedługo pojawią się dzieci i dawna formuła już po prostu się wyczerpała. Rozwodów i kryzysów wieku średniego na pewno nie chcę w "The Big Bang Theory" oglądać.
"Chirurdzy"
Kolejny popkulturowy fenomen, który nie chce się skończyć. Wszystko dlatego, iż widzowie się przyzwyczaili do śledzenia losów Meredith Grey i chyba nie przeszkadza im aż tak bardzo, że wszystko już było. Serio, na pracowników szpitala w Seattle spadły już wszelkie możliwe katastrofy, a biedna Meredith nie dość że straciła nie jedną, a dwie bliskie osoby na przestrzeni kilku ostatnich sezonów, to jeszcze zmuszana jest do przeżywania kolejnych koszmarów.
Teoretycznie "Chirurgów" nie powinien oglądać już nikt – ileż można przeżywać te same dramaty? – ale Shonda Rhimes wciąż potrafi nieźle manipulować publicznością. Dowodem na to jest najnowszy odcinek, który wygrał Wasze hity tygodnia, znalazł się też w naszych. Andrzej, który jako jedyny z nas jest w stanie jeszcze "Chirurgów" oglądać, chwalił odcinek za świetny występ Ellen Pompeo, dobrą reżyserię, a także za to, że był w stanie wycisnąć parę całkiem szczerych łez.
I wydaje się, że właśnie dlatego publiczność wciąż woli "Chirurgów" od serialowych nowości – serial ma znakomicie napisane postaci, z którymi widownia się zżyła i których losy po prostu ludzi obchodzą. Poza tym raz na jakiś czas po prostu zdarza się naprawdę dobry odcinek, który sprawia, że żal serial porzucać. W efekcie ten weteran trzyma się bardzo, ale to bardzo mocno. Nie tylko na Serialowej, w ABC także.
"Z Archiwum X"
"Z Archiwum X" pobiło wszelkie możliwe rekordy w polskim FOX-ie – to najchętniej oglądany serial w historii kanału – i świetnie trzyma się również w Stanach Zjednoczonych. My na Serialowej też mamy wrażenie, że serial oglądają wszyscy. Co czasem prowadzi do ciekawych sytuacji.
Przykładowo komediowy odcinek "Mulder and Scully Meet the Were-Monster", uznany przez dawnych fanów za absolutną perełkę, zebrał też zaskakujące cięgi. Pisaliście, że to głupie, absurdalne i bezsensowne, wyraźnie przy tym nie pamiętając, że przecież takich głupich, absurdalnych i bezsensownych odcinków było kilka w historii "Z Archiwum X". Większość pisał Darin Morgan, większość zawierała budzące sympatię potwory, odjechane twisty i lekko slapstickowy humor. Dawni fani te odcinki pamiętają i uwielbiają do dziś.
Nasz wniosek jest więc taki, że dzisiejsza popularność "Z Archiwum X" bierze się po części z sentymentu – serial oglądają zagorzali niegdyś fani, ale też osoby, którym Mulder i Scully ledwie mignęli na ekranie w latach 90. – a po części z tego, że ci, którzy serial niegdyś uwielbiali, znów nakręcają modę na niego. W efekcie "Z Archiwum X" oglądają wszyscy, również publiczność, która nie widziała starych sezonów, bądź oglądała je dość pobieżnie.
Trudno powiedzieć, jakie będą dalsze losy serialu – pierwszy odcinek miał negatywne recenzje, a potem było w kratkę – niemniej jednak w tym momencie jest na niego prawdziwy szał. Taki, jakiego polski FOX jeszcze nie widział i jaki Serialowa ogląda tylko od czasu do czasu.
"Detektyw"
To jeden z ciekawszych przypadków na tej liście. Szał na "Detektywa" zaczął się dosłownie zaraz po tym jak serial wystartował – przy czym zwiastuny nie zapowiadały aż takiego hitu, zapowiadały po prostu kolejny klimatyczny kryminał w świetnej obsadzie. Pierwszy sezon wygrał na Serialowej wszystkie możliwe rankingi najlepszych produkcji 2014 roku. Przed drugim było mnóstwo zastanawiania się, czy Nic Pizzolatto – scenarzysta bądź co bądź początkujący – jest w stanie po raz drugi zapewnić nam takie same emocje.
Drugi sezon już początek miał średni, potem z odcinka na odcinek widownia coraz bardziej narzekała na chaotyczną fabułę, przegięte postacie, nie najlepsze aktorstwo Vince'a Vaughna itp., itd. Ale zainteresowanie serialem nie spadało ani trochę! Tak było w amerykańskim HBO, gdzie lekkie spadki serial zaczął zaliczać dopiero pod koniec sezonu, tak było i na Serialowej. Jeśli zastanawialiście się, po co piszemy – z tygodnia na tydzień coraz bardziej negatywne – recenzje kolejnych odcinków, macie odpowiedź. Bo chcieliście je czytać.
Dowodem na to, jak bardzo "Detektyw" upadł, jest Wasze głosowanie na serial roku 2015, w którym nie padł ani jeden głos na produkcję Nica Pizzolatto. Tymczasem rok wcześniej serial pokonał bez problemu wszystko inne.
Ciekawa jestem, jakie będą dalsze losy tej produkcji i czy Pizzolatto się podniesie po tej porażce. Ponieważ wciąż mam słabość do jego stylu, życzę mu (i sobie przy okazji) jak najlepiej, ale nie jestem pewna, czy trzeci sezon "Detektywa" będzie w stanie zainteresować miliony widzów. Wystarczy zobaczyć, co się stało z "Pozostawionymi" – po pierwszym sezonie połowa publiczności zwyczajnie do serialu nie wróciła i mimo genialnego wręcz sezonu nr 2 podjęto decyzję o zakończeniu produkcji po trzech sezonach.
"Sherlock"
"Sherlock" wrócił w styczniu z jednym, jedynym odcinkiem – pokazywanym w kinach, również w Polsce – i choć nie wszyscy byli zgodni, czy to odcinek wybitny, czy bardzo dobry, czy może jednak rozczarowujący, widziały go tłumy ludzi. Na Serialowej wygrał i Wasze hity tygodnia, i nasze zestawienie najlepszych seriali stycznia, po części właśnie dlatego, że widzieli go dosłownie wszyscy.
Szał na "Sherlocka" jest ogromny, dodatkowo zwiększony przez emisję serialu w TVP. I nawet jeśli nie wszystkich bawi to, jak Steven Moffat bawi się kultowymi postaciami i opowieściami sir Arthura Conan Doyle'a, wydaje się, że przed tą nowoczesną wersją "Sherlocka" po prostu nie ma ucieczki. Nie wszyscy ją lubią w tym samym stopniu, niemal wszyscy ją mniej lub bardziej znają.
Paradoksalnie długie okresy oczekiwania na kolejne sezony tylko tę popularność zwiększają – w międzyczasie można nadrobić poprzednie odcinki. "Sherlockowi" na pewno też pomaga fakt, że Benedict Cumberbatch bardzo często pokazuje się na dużym ekranie.
"American Horror Story"
Kolejny fenomen, którego nie rozumiem, choć bardzo bym chciała. I zarazem kolejny hit w polskim FOX-ie. "American Horror Story", tworzone przez Ryana Murphy'ego i jego stałą ekipę, ma świetną oglądalność, wzbudza dużo emocji, choć z sezonu na sezon coraz bardziej przypomina długi, kolorowy teledysk.
Jak widać, miliony ludzi kochają ten styl, zapewne nie bez powodu. "American Horror Story" nie musi mieć odkrywczej fabuły, specyficzny klimat i wyśmienita obsada robią swoje. Tym, co potrafi Ryan Murphy, zachwycamy się na Serialowej przy okazji "American Crime Story", i wydaje mi się, że to jedna z przyczyn, dla których jego serialowy horror jest aż takim hitem. Otóż on ma świetne oko, jest znakomitym reżyserem i prowadzi aktorów jak nikt inny.
A że obsadę co roku ma do dyspozycji wyjątkową – w tym sezonie zasiliła ją Lady Gaga – "American Horror Story" nie może nie być uwielbiane przez publikę. To po prostu sprawnie zrealizowany popkulturowy cukiereczek, który kręci nie tylko zwolenników straszenia na ekranie.
"Orange Is the New Black"
A to akurat zdziwiło mnie samą – podczas gdy w polskich mediach mówi się non stop o "House of Cards", zaś "Orange Is the New Black" praktycznie nie istnieje, na Serialowej jest dokładnie odwrotnie, i to nie od dziś. Z dwójki weteranów Netfliksa to właśnie serial o dziewczynach z więzienia w Litchfield cieszy się większą popularnością. By nie rzec: ogromną popularnością.
Choć na początku może to nieco dziwić, nie różnicie się bynajmniej w swoich sympatiach od zagranicznej publiki Netfliksa. Serwis co prawda nie ujawnia danych dotyczących oglądalności, ale z tego, co czasem wycieka, wynika wyraźnie, że właśnie "Orange Is the New Black" jest największym hitem.
Zamówienie trzech kolejnych sezonów – aż do siódmego włącznie – to nie przypadek.
"Pretty Little Liars"
A tego przypadku to już kompletnie nie rozumiem (choć z drugiej strony – z "Glee" było podobnie). Na kłamczuchy publiczność – częściowo młodzieżowa, ale częściowo też dorosła – narzeka strasznie od dobrych kilku sezonów. Że fabuła absurdalna, że twisty z kapelusza, że pora kończyć. A jednak o ile na przykład "Pamiętniki wampirów" już zaczęliście porzucać, "Pretty Little Liars" trzyma się mocno (i jednocześnie co chwila ląduje w Waszych kitach tygodnia).
Prawdopodobnie chodzi o to, że scenarzyści opanowali do mistrzostwa sztuczki, które powodują, iż porzucenie serialu łatwe nie jest. No bo jak zrezygnować z oglądania, skoro już prawie, prawie wiemy, kim jest A? Nie dało się! I nie rezygnowaliście. Pytanie, co będzie dalej, po przeskoku czasowym. Na razie jest u nas dużo głosów na kity tygodnia, ale zainteresowanie serialem nie spada.
Ostatnie seriale młodzieżowe, które z takim zapałem oglądaliście do samego końca, mimo że jakość spadała, to wspomniane "Glee", a wcześniej także "Plotkara". Tyle że oba zakończyły się po sześciu sezonach, a w przypadku "PLL" o końcu na razie nic nie słychać.
"Outlander"
Ten fenomen już mnie nie dziwi, choć przyznam, że z rezerwą podchodziłam na początku do "Outlandera" – to po prostu nie są moje klimaty. Dziś go uwielbiam i razem ze mną uwielbiają do tysiące czytelników Serialowej, tak, płci męskiej też. Oraz ten jeden redaktor, który do uzależnienia od "Outlandera" ma odwagę się przyznać, choć cały czas podkreśla, że zaczął go oglądać ze względu na słabość do Rona Moore'a, niegdyś twórcy "Battlestar Galactiki".
Popularność serialu wytłumaczyć da się bardzo łatwo. Po pierwsze, jest telewizyjną adaptacją szalenie popularnych książek Diany Gabaldon, których nigdy wcześniej nie ekranizowano. To zrozumiałe, że liczne fanki tej historii chcą też zobaczyć serial. Po drugie, to po prostu jest dobry serial – cudnie zrealizowany, dobrze napisany i zagrany, pełen pięknych widoków, a także odważnych scen seksu. "Outlander" ma absolutnie wszystko, co trzeba, by stać się hitem, nic więc dziwnego, że nim jest.
A oglądają go nie tylko czytelniczki sagi Gabaldon, a dosłownie wszyscy, faceci również. Inaczej tych tysięcy Waszych klików wytłumaczyć się nie da. Sama dałam się porwać tej historii i choć daleka byłabym od nominowania "Outlandera" do Złotych Globów – ach, to Hollywoodzkie Stowarzyszenie Prasy Zagranicznej co roku nas zaskakuje – doceniam zarówno samą historię, jak i przede wszystkim wspaniałą otoczkę. "Outlander" wygląda pięknie, kostiumy są niesamowite, klimat jedyny w swoim rodzaju, a dwójka odtwórców głównych ról ma chemię, której wiele ekranowych par może im pozazdrościć. I jak w tym wszystkim się nie zakochać?
"The Affair"
"The Affair" jest niesamowicie popularne na Serialowej, co jest ciekawe, bo w USA to serial bardzo niszowy. Niby w 2. sezonie oglądalność nieco wzrosła, ale tylko raz, w finale, udało się przekroczyć milion widzów (w 300-milionowym kraju!). Wy "The Affair" uwielbiacie prawdopodobnie jeszcze bardziej niż redakcja Serialowej – tak przynajmniej można sądzić po 3. miejscu w zestawieniu najlepszych seriali 2015.
A mnie to z jednej strony zastanawia, z drugiej bardzo cieszy – w końcu to świetny, kameralny dramat, jakich wciąż produkuje się zdecydowanie za mało. Aktorzy nie mogliby być lepsi w swoich rolach, zaś opowiadanie historii z różnych perspektyw, bez decydowania, czyja wersja jest bliższa prawdy, wciąż wydaje mi się niesamowicie świeże. Zapewne dlatego, że w 2. sezonie dodano dwie nowe perspektywy.
Krótko mówiąc, Serialowa uwielbia "The Affair" i ma przynajmniej kilka mocnych powodów, by je uwielbiać.
"Mr. Robot"
Wasze zeszłoroczne głosowanie na serial roku wygrało "Fargo", a nie "Mr. Robot", ale jeśli mnie spytacie, o którym serialu chętniej u nas czytacie, "Mr. Robot" zdecydowanie pokonuje śnieżną makabrę w Coenowskim stylu. To jest jeden z tych tytułów, po których przed premierą nikt cudów się nie spodziewał – zwiastuny zapowiadały antykorporacyjną historię jakich wiele, a telewizja USA Network właściwie nigdy wcześniej nie zrobiła serialu, który dorównywałby jakością największym hitom z kablówek – i których popularność z odcinka na odcinek rosła, by w okolicach finału po prostu eksplodować.
Rozgryzanie tego, kto jest kim i co jest prawdą, a co nie w "Mr. Robot", pochłaniała nas przez całe zeszłoroczne wakacje. A ponieważ serial nie zawiódł, dostarczając po drodze i satysfakcjonujących odpowiedzi, i jeszcze więcej pytań, można przypuszczać, że szał na Pana Robota dopiero się zaczyna. Jeśli tylko Samowi Esmailowi nie powinie się noga, za rok, dwa to będzie hit pierwszej wielkości. Na razie to serial, o którym bardzo dużo się mówi i który zaskoczył nas do tego stopnia, że przetrzepywaliśmy Reddita w poszukiwaniu odpowiedzi. My Reddita, a Wy najwyraźniej Serialową.
"Daredevil"
Przed premierą "Daredevila" w kwietniu zeszłego roku wcale nie było taką oczywistością, że to będzie udany serial. Wcześniej mieliśmy przecież komiksowe produkcje CW czy nieszczęsnych agentów na T.A.R.C.Z.Y. – nic z tego towarzystwa nie porażało ani rozmachem, ani klimatem, ani aktorstwem.
"Daredevil" zachwycił od pierwszej chwili, bo był czymś nowym. Mrocznym, dorosłym serialem o superbohaterze, który jest bardzo ludzki, ma słabości, czasem zdarza mu się porządnie oberwać itp. To musiało chwycić – i chwyciło. A w tym roku pewnie ten szał będzie jeszcze większy, w końcu mamy wreszcie w Polsce Netfliksa i możemy oglądać nowy sezon choćby i przez cały weekend, poczynając od poranka 18 marca. To na pewno dodatkowo pomoże "Daredevilowi" w podboju Polski, choć nie będzie to wielkie kłamstwo, jeśli napiszę, że Polska została podbita, zanim serial pojawił się u nas oficjalnie.
Przy okazji – polecam świeżutki trailer. Punisher prezentuje się świetnie.
"Jessica Jones"
Jak wiosną zeszłego roku zwariowaliście na punkcie "Daredevila", tak jesienią szaleliście za Jessicą Jones. I to nawet jeszcze bardziej – widać to choćby po wynikach wspomnianego głosowania na serial roku, gdzie "Jessica" zajmuje pozycję nr 4, a jej mroczny kolega z Hell's Kitchen znalazł się parę oczek niżej.
Odpowiedź na pytanie, czemu panna Jones wygrywa ten pojedynek, prawdopodobnie jest prosta: "Daredevil" trafił przede wszystkim do męskiej części publiczności, tymczasem za "Jessicą Jones" szaleli w równym stopniu wszyscy. Dziewczyny chyba nawet bardziej, ze względu na mocno zaznaczony w serialu feminizm. Kiedy Jessica rzucała o ściany facetami i wychodziła krok po kroku z okropnej traumy, trudno było nie czuć odrobiny kobiecej dumy.
To mądrze napisana bohaterka, którą z miejsca się lubi i której słabości – ach, ta butelka whisky – czynią ją bardzo ludzką. Fenomen komiksowych seriali Netfliksa w dużej mierze wiąże się właśnie z tym, jak skonstruowano główne postacie. I Jessica, i Matt Murdock mają w sobie coś z antybohaterów (zwłaszcza ona), co z miejsca daje im przewagę nad innymi specami od ratowania świata. Mroczny klimat i wyśmienita realizacja też robią swoje.