"Dziewczyny" (5×01): Idealny dzień
Marta Wawrzyn
23 lutego 2016, 12:32
Podobnie jak "Transparent", "Dziewczyny" rozpoczęły sezon weselem. I sama jestem zdziwiona tym, jak bardzo "Wedding Day" mi się podobał. Spoilery!
Podobnie jak "Transparent", "Dziewczyny" rozpoczęły sezon weselem. I sama jestem zdziwiona tym, jak bardzo "Wedding Day" mi się podobał. Spoilery!
Lubię te odcinki "Dziewczyn", w których bohaterki gdzieś wyjeżdżają i przez kilka dni są skazane na siebie. Zazwyczaj dostajemy wtedy pięćdziesiąt dowodów na to, że każda z nich jest okropną, irytującą, zapatrzoną w siebie osobą i że ich przyjaźń to już chyba tylko przyzwyczajenie. A potem pojawia się puenta w postaci jednej świetnej sceny, która zmienia ton odcinka i nasze postrzeganie tego, co łączy bohaterki – tak było na przykład w odcinku "Beach House" w 3. sezonie, zakończonym sceną z dziewczynami "tańczącymi" na przystanku autobusowym.
Podobnie jest w przypadku "Wedding Day", który potrafi być odcinkiem mocno wkurzającym, ale i któremu wiele się wybacza dzięki ostatniej scenie, z żółtymi płaszczami przeciwdeszczowymi narzuconymi na suknie panny młodej i druhen. Katastrofa, której wszyscy się spodziewaliśmy, została zażegnana. Przynajmniej na razie, bo chyba nikt nie sądzi, że małżeństwo Marnie z facetem, który nadużywa kredki do oczu, przetrwa.
Na razie jednak dzień, który od rana – odkąd Marnie grobowym głosem oznajmiła, że będzie padać – zapowiadał się fatalnie, ma szansę zakończyć się całkiem szczęśliwie. Marnie wyjdzie za mąż, a potem wszyscy wrócimy do rzeczywistości, która jak zwykle jest skomplikowana. Lena Dunham, która potrafi być świetną scenarzystką, zawarła w otwarciu 5. sezonu "Dziewczyn" sporo mniej i bardziej subtelnych wskazówek dotyczących aktualnych stanów wewnętrznych bohaterów.
Hannah jest z Franem, sympatycznym facetem, który wydaje się totalnym przeciwieństwem Adama. Nie wygląda na szaleńczo zakochaną, ale też nie wygląda na nieszczęśliwą. Panowie mają okazję spotkać się w jednym pomieszczeniu i poza tym, że ich rozmowa przypomina wiersz E.E. Cummingsa, nic strasznego się nie dzieje. Wszyscy są dorośli, przynajmniej w tej chwili.
Gorący pocałunek Adama i Jessy bynajmniej nie dziwi, ponieważ poprzedza go rozmowa, jakiej żadne z nich nie przeprowadziłoby z nikim innym. Widać, że ta dwójka rozumie się bardzo dobrze. W ich romansie nie ma nic dziwnego, nienaturalnego czy zaskakującego, choć oczywiście i dla Hannah, i dla reszty serialowych postaci to będzie szok.
Shoshanna w pewnym momencie mówi, że nie zaprosiła nikogo na wesele. Jest tutaj sama, choć tak naprawdę chyba wciąż chciałaby być z Rayem – którego myśli z kolei zaprząta to, że miłość jego życia wychodzi za mąż. Ale kiedy przychodzi co do czego, to właśnie Ray – fakt, nie do końca wiedząc, co robi – uspokaja pana młodego, wyraźnie mającego ochotę uciec sprzed ołtarza. To także nie dziwi, takim właśnie człowiekiem jest Ray, którego związki z tą grupką irytujących i sporo od niego młodszych osóbek czasem naprawdę trudno zrozumieć.
Odcinek pełen jest scen dziwnych, niezręcznych, wieloznacznych, ale i szalenie zabawnych. Wesele Marnie od początku wygląda jak piękna katastrofa – deszcz, makijaże rodem z "The Walking Dead", uciekający pan młody. Wydaje się, że coś tu po prostu musi pójść nie tak, a jednak koniec końców wspólnymi siłami udaje się wyprowadzić sytuację na prostą i nawet całkiem dosłownie rozpędzić chmury.
Było parę momentów, kiedy zupełnie szczerze się zaśmiałam, było też parę momentów, kiedy sobie pomyślałam, że Lena Dunham potrafi pisać, a i stworzone przez nią postacie, choć czasem nie da się ich znieść, to ludzie z krwi i kości, z którymi przez cztery lata można się było zżyć. Najlepsze w "Dziewczynach" jest to, że bohaterki bardzo często sobie nie zdają sprawy, jakie bywają nieznośne i karykaturalne, ale serial zawsze to wie.
I tak, Marnie z całkowitą powagą wmawiała wszystkim, że jest najbardziej luzacką osobą na świecie, dodając po chwili: "Tylko zanim o czymkolwiek zdecydujecie, przyjdźcie z tym do mnie, bo muszę to zatwierdzić". Jessa opowiadała Adamowi, jak bardzo jest jej żal Marnie i wszystkich dookoła, a chwilę potem całowała się z nim, wiedząc, że to złamie serce Hannah. Shoshanna w japońskiej wersji rzeczywiście zaczyna przypominać postać z kreskówki, ale zupełnie nie jest tego świadoma.
"Dziewczyny" to inteligentny serial – i momentami całkiem dobra komedia, niekoniecznie romantyczna – któremu zdarza się błądzić i wkurzać widzów, ale który wciąż ma w sobie to coś. Cieszy to, że Lena Dunham nie zamierza ciągnąć go w nieskończoność – jeszcze dwa sezony i dziewczyny dorosną, czy chcą tego, czy nie. Nie wiem, czy po zakończeniu będzie uważany za głos specyficznego pokolenia milennialsów, niemniej jednak miewa świetne momenty.
"Wedding Day" działa w dużej mierze dlatego, że kończy się tak jak się kończy. Sceną z czterema przyjaciółkami zrzucającymi płaszcze przeciwdeszczowe i biegnącymi ku przyszłości, chwilowo prezentującej się całkiem słonecznie. Nie widzimy samego wesela, ale możemy się domyślać, że nie skończyło się ono tak jak to, które otwierało 2. sezon "Transparent". Na pewno prędzej czy później znów będzie gorzej – zarówno z punktu widzenia bohaterek, jak i widzów – ale na razie cieszmy się tym, co mamy. "Dziewczyny" wróciły i wciąż dają się lubić.