Pazurkiem po ekranie #111: To tylko show
Marta Wawrzyn
25 lutego 2016, 22:16
Ten tydzień należy – przynajmniej u mnie – do trzech bardzo różniących się od siebie seriali z prawnikami w roli głównej. Czyli "Żony idealnej", "American Crime Story" i "Better Call Saul". Uwaga na spoilery!
Ten tydzień należy – przynajmniej u mnie – do trzech bardzo różniących się od siebie seriali z prawnikami w roli głównej. Czyli "Żony idealnej", "American Crime Story" i "Better Call Saul". Uwaga na spoilery!
Dzisiejszy przegląd zaczynamy od "American Crime Story", które po raz kolejny udowodniło, że ma w sobie coś i z porządnego dokumentu, i z wciągającego guilty pleasure. Trudno, żeby było inaczej, kiedy mamy do czynienia z procesem, w którym celebryta – bóg niemalże! – oskarżony jest o morderstwo. To prawda, że od przedramatyzowanych zwrotów akcji można czasem dostać zawrotów głowy, ale braku atrakcyjności takiemu sposobowi opowiadania tej historii na pewno nie da się zarzucić. A przy tym to najbardziej dyskutowany serial tej zimy – zarówno przez media plotkarskie, jak i rozmaite mądre głowy, które tę sprawę obserwowały z bliska i analizowały wielokrotnie.
W tym tygodniu znów nie zabrakło rewelacyjnych scen, w których aktorzy dali z siebie wszystko, ale z jakiegoś powodu ciągle mam przed oczami zaimprowizowaną konferencję prasową na stołku pucybuta. Ta scena bardzo wiele mówi i o tym, jak daleko zaszedł Johnnie Cochran (tu od razu chce się dopowiedzieć: "pomimo tego, że jest czarnoskóry"), i o tym, jak wielkim przedstawieniem był proces O.J.-a Simpsona. Miliony Amerykanów oglądały rozgrywający się na ich oczach sądowy dramat, w którym oskarżonym był facet, którego świetnie znali z telewizji. Nas w dzisiejszych czasach może trochę dziwić, jak bardzo nieświadomi tego, jak to działa, byli prokuratorzy, ale pamiętajmy, że to była pierwsza połowa lat 90. Nie było wcześniej podobnego cyrku na ekranach TV.
Ogromną moc miała scena rozmowy Marcii Clark z rodzicami Ronalda Goldmana, o którego śmierci nikt nie pamiętał wtedy i nikt nie pamięta dziś. Niesamowicie wypadła Connie Britton w gościnnej roli Faye Resnick, "przyjaciółki" Nicole Brown. Spięcia w drużynie obrońców O.J.-a pokazały, jak wyśmienitych "American Crime Story" ma scenarzystów i aktorów. A kiedy Cuba Gooding Jr. powiedział z drwiną w głosie: "Jeśli ci ludzie mnie skażą, być może to zrobiłem", aż mi ciarki po plecach przebiegły. Ryan Murphy naprawdę wie, jak wycisnąć z aktorów wszystko co najlepsze.
Znów nieźle wypadła "Żona idealna", której ostatnio udaje się mieszanie tragedii z farsą i dodawanie całości szczypty pieprzyku w całkiem dosłownym sensie. Z jednej strony mieliśmy więc Elsbeth Tascioni i – cóż za cudowna para! – jej byłego męża oraz psa, a z drugiej Alicię biorącą udział w doradzaniu Pentagonowi, czy da się usprawiedliwić na gruncie prawnym zabicie obywatela Stanów Zjednoczonych, który postanowił pobawić się w propagandzistę ISIS. I o ile nie jestem w stanie powiedzieć, czy cokolwiek tu usprawiedliwiono, faktem jest, że faceta zastrzelono, zaś Alicia wzięła w tym wszystkim udział.
Trudno jest mi wciąż określić kierunek, w którym "Żona idealna" zmierza – pytań dotyczących tego, jak zakończyć sprawy prywatne i zawodowe Alicii i reszty bohaterów, można postawić dosłownie dziesiątki – ale znów mi się podoba to, co oglądam teraz. Julianna Margulies i Jeffrey Dean Morgan tworzą świetną parę, Peter ma (zasłużone) kłopoty, w Lockhart, Agos & Lee wszyscy wciąż się podgryzają, bo tam zawsze tak było i będzie. Można by tak w nieskończoność, nie?
Najzabawniejsza scena tygodnia należała do Jimmy'ego McGilla – sorry, #FirstMaleFeminist – który wyprawił się w rejony angielszczyzny nieznane ani mnie, ani najwyraźniej nikomu. Jego mały, wdzięczny przekręt, zawierający kasety wideo, placki brzoskwiniowe i najwyraźniej jeszcze prawdziwe ludzkie łzy, poprawia mi humor do teraz, choć oczywiście reakcja Kim dodała do tego wszystkiego kropelkę goryczy.
Ale nie było to nic niespodziewanego – w końcu wiemy, jak skończy Jimmy i wiemy, że nie będzie żył długo i szczęśliwie z Kim. Jego nie interesuje bycie "drugim najlepszym prawnikiem na świecie", on chce być w czymś najlepszy. I, jak również już wiemy, będzie. Vince Gilligan i Peter Gould nie spieszą się jednak, małymi kroczkami zbliżając się do celu. Zdziwię się, jeśli nazwisko "Saul Goodman" padnie w ogóle w tym sezonie. Ktoś to może uznać za minus, ja nie narzekam i delektuję się każdą cudnie napisaną wymianą zdań w "Better Call Saul". A jest ich bez liku.
A co Was spotkało w tym tygodniu? Piszcie, komentujcie i koniecznie zaglądajcie do nas na Twittera, bo tam dzieje się najwięcej. Do następnego!