Hity tygodnia: "American Crime Story", "Colony", "House of Cards", "Thirteen", "The Walking Dead"
Redakcja
6 marca 2016, 21:01
"House of Cards" – sezon 4, odcinki 1-4
Michał Kolanko: Być może fala krytyki, która spadła na twórców serialu po 3. sezonie, przyczyniła się do tego, że nowe "House of Cards" jest tak dobre i zaskakująco wciągające. Być może to niskie oczekiwania, albo po prostu fakt, że Frank Underwood walczący o polityczne przetrwanie jest wreszcie sobą, taką postacią, jaką znamy i lubimy. Albo to Claire w starej nowej roli jako główny polityczny przeciwnik prezydenta, który nie zawaha się przed niczym, by osiągnąć swój cel.
W każdym razie efekt jest jeden: infantylna geopolityka i umowność reguł całego świata już tak bardzo nie przeszkadzają. Frank i Claire w swoim morderczym polityczno-małżeńskim uścisku przyciągają tak jak kiedyś. Ten sezon najbardziej przypomina klimatem i stylem ten pierwszy, którymi wszyscy zachwycali się przecież nie tylko ze względu na sposób dystrybucji.
Marta Wawrzyn: Podobnie jak kolega wyżej, widziałam kilka pierwszych odcinków i jestem wręcz w szoku, że ten sezon jest aż tak mocny. Odcinki są krótsze, bardziej wypakowane i emocjami, i zwykłym "dzianiem się", a relacje państwa Makbet przypominają wojnę totalną, w której Claire bynajmniej nie jest słabszą stroną. W trzech pierwszych odcinkach oboje podłożyli sobie kilka świń – był nawet amerykański "dziadek z Wehrmachtu"! – i ta ich ciągła walka rzeczywiście okazała się angażująca. Z kolei w odcinku nr 4 dzieje się coś, czego nie będę Wam spoilerować, bo to naprawdę jest spore zaskoczenie.
W przeciwieństwie do Michała na polityczne bzdury w "House of Cards" całkiem już przestałam zwracać uwagę, traktuję to po prostu jako rozbuchany nowoczesny dramat z polityką gdzieś w tle, i skupiam się przede wszystkim na znakomitych dialogach, monologach Kevina Spaceya – których znów jest więcej – kreacjach aktorskich, i na całej tej efekciarskiej otoczce. O, na przykład State of the Union wypadło po prostu świetnie, bardzo dobrze też patrzy się na wszelkie przebitki z Frankiem przygotowującym przemowy.
Fantastycznie wypadają i Spacey, i Robin Wright, i aktorzy gościnni, jak Ellen Burstyn w roli matki Claire czy też Neve Campbell jako ambitna spin doktorka z Teksasu. Do odcinków z Joelem Kinnamanem jeszcze nie dostałam, ale skoro nic mnie w tym roku w "House of Cards" nie zawodzi, myślę, że i on nie okaże się rozczarowaniem.
Krótko mówiąc – jeśli poprzedni sezon Was zniechęcił do "House of Cards", ten zachęci Was z powrotem. Dla mnie na razie to najlepszy sezon od czasów pierwszego. I oby tak zostało do końca.
"American Crime Story" – sezon 1, odcinek 5 ("The Race Card")
Michał Kolanko: To było jasne, że stawka i emocje będą rosnąć w chwili, gdy dojdzie do procesu O.J.-a Simpsona. Ale chyba nikt nie spodziewał się, że zderzenie dwóch przeciwstawnych zespołów prawników będzie nacechowane aż tak wielkim dramatyzmem.
To zapewne wynika nie tylko z tego, że w sprawie chodzi o coś więcej niż tylko o winę (lub niewinność) jednego człowieka. Tu chodzi o cały system, który zdaniem dream teamu w patologiczny sposób zwalcza ludzi w takich sytuacjach jak O.J. Emocje personalne, etniczne i polityczne dzięki znakomitej obsadzie i bardzo sprawnemu scenariuszowi sprawiają, że to najlepszy odcinek całego serialu.
Bartosz Wieremiej: Jeżeli komukolwiek wydawało się, że w "American Crime Story" na sali sądowej mierzyć się będą mili ludzie z misją zbawienia świata, przeżyć musiał ogromny szok. W "The Race Card" Johnnie Cochran (Courtney B. Vance) pokazuje, że na sali sądowej nie ma i nie będzie sentymentów czy ulgowego traktowania kogokolwiek. Wszyscy bohaterowie zresztą nagle mają jeszcze większy potencjał, aby poruszać po różnych odcieniach szarości.
To równocześnie odcinek, w którym pęknięcia wewnątrz zespołów znowu zaczęły być bardzo widoczne. Nie brakowało także świetnych wymian i pełnych napięcia momentów. Zobaczyliśmy także świetną scenę w wewnątrz domu Simpsona, kiedy wszystko zostało tak zmienione, aby sędziowie przysięgli spojrzeli na oskarżonego nieco innym okiem. Cel uświęca środki.
Najważniejsze jednak, że ten odcinek oglądało się bardzo dobrze, a "Sprawa O.J. Simpsona" kolejny raz pokazuje wszystkie te elementy, za które regularnie już chwalimy produkcję FX.
Mateusz Piesowicz: Zgodnie z przewidywaniami przeniesienie ciężaru akcji na salę sądową sprawiło, że wszystkim skoczyło ciśnienie. W największym stopniu jednak prokuratorom, którzy powoli zaczynają zdawać sobie sprawę z tego, w jakie bagno wdepnęli. Zanim jednak nauczą się w nim poruszać, mogą być już po szyję zatopieni w błocie – a wystarczyło słuchać "swojego czarnego".
Wiecie, co wydarzy się dalej, my też to wiemy, a jednak oglądamy z wypiekami na twarzy. I nawet typowe dla Murphy'ego efekciarstwo, którego nie sposób uniknąć, w niczym tu nie przeszkadza, a wręcz idealnie wpisuje się obraz całości – medialno-sądowego show, w jaki Simpsonowski dream team zamienia proces, nawet ku zaskoczeniu samego zainteresowanego. Uprzednio przygotowana wizyta w domu O.J.-a to mistrzostwo pod każdym względem, którego najlepszym podsumowaniem była mina skonfundowanego gospodarza.
"Agentka Carter" – sezon 2, odcinek 10 ("Hollywood Ending")
Bartosz Wieremiej: Pożegnanie z Hollywood i możliwe, że z Peggy Carter (Hayley Atwell) niewątpliwie się udało. Były dramatyczne wydarzenia, zaskakujące zdrady i a opowieść o Whitney Frost (Wynn Everett) dotarła do satysfakcjonującego końca. Zobaczyliśmy nawet coś w stylu cliffhangera na wypadek, gdyby jednak produkcja ABC wróciła, za co za bardzo nie można się złościć, bo na ów zgon zanosiło się od jakiegoś czasu.
Otrzymaliśmy także momenty, w których rozmaici bohaterowie wreszcie znajdowali się w odpowiednich miejscach, a i przyszło nam obserwować przejawy niesamowitego heroizmu. Ach, jeden związek w końcu zaczęto konsumować i jak przystało na serial o pracoholikach – oczywiście w biurze.
W "Hollywood Ending" rzeczywiście udało się twórcom udanie zamknąć dobry drugi sezon. Dać widzom odczuć, że podróż do Los Angeles nie była stratą czasu. Teraz pozostaje tylko mieć nadzieję, że "Agentka Carter" jeszcze do nas wróci.
Mateusz Piesowicz: Finał okazał się swego rodzaju sezonem w pigułce, kumulując wady i zalety całości w czterdziestu minutach wypełnionych akcją, komedią i romansem. Narzekania nie mają jednak wielkiego sensu, bo do pewnych fabularnych bzdurek zdążyliśmy się na przełomie tych dziesięciu odcinków przyzwyczaić – tutaj wypadało się więc tylko wygodnie rozsiąść przed ekranem i podziwiać grację, z jaką Peggy i towarzystwo ratowało świat.
A robili to w sposób absolutnie uroczy, co rusz rzucając żarcikami, czy zachowując się nieadekwatnie do powagi sytuacji (w czym celował oczywiście Howard Stark). Była akcja, był dramatyzm, był latający samochód z ładunkiem nuklearnym na przednim siedzeniu, wyjaśnienia hitu dla tego odcinka są chyba zbędne, prawda? Po prostu cieszmy się "Agentką Carter" póki jeszcze możemy.
"Thirteen" – sezon 1, odcinek 1
Mateusz Piesowicz: Właściwie przy każdym nowym brytyjskim serialu można w ciemno stawiać, że będzie to rzecz warta uwagi. Nie inaczej jest w przypadku "Thirteen", które w ciekawy sposób podchodzi do tematu porwania młodej dziewczyny, Ivy Moxam. Ta, po spędzeniu trzynastu lat w niewoli u swojego porywacza, niespodziewanie dla wszystkich wraca do domu, wywołując poruszenie własnej rodziny, policji i opinii publicznej.
Serial autorstwa Marnie Dickens wyróżnia się tym, że zamiast na taniej sensacji, skupia się na emocjach, jakie towarzyszą powrotowi Ivy. Te natomiast są skrajne – od szoku i niedowierzania, poprzez ulgę i radość, aż po niepewność, wątpliwości i nieumiejętność dostosowania się do sytuacji, którą wszyscy uważali za dawno zamkniętą. Fascynująco obserwuje się rodzinę Ivy, dla której pojawienie się dziewczyny przypomina spotkanie twarzą w twarz z bolesną przeszłością, jak i ją samą, zagubioną w nowej rzeczywistości nastolatkę uwięzioną w ciele dorosłej kobiety.
Do tego dochodzi jeszcze porządna dawka kryminału w postaci poszukiwań porywacza i w sumie mamy godzinę wypełnioną po brzegi atrakcjami w najlepszym wydaniu. Zdecydowanie warto się z "Thirteen" bliżej zapoznać.
"The Walking Dead" – sezon 6, odcinek 11 ("Knots Untie")
Michał Kolanko: "The Walking Dead" zwykle skupiał się na przetrwaniu w skali mikro. Poznaliśmy wiele grup czy nawet społeczności, ale wszystko niemal zawsze kończyło się na jednym schemacie: totalnej konfrontacji. Tym razem jednak serial pokazuje nowy aspekt tego świata: przetrwanie może być też elementem większej, niemal politycznej rozgrywki. Dlatego "Knots Untie" jest jednym z najlepszych odcinków 6 sezonu.
Nie tylko poznajemy nową społeczność, ale też główni bohaterowie – przede wszystkim Maggie – wreszcie mają coś ciekawego do powiedzenia i zrobienia. I wszystko wygląda w miarę naturalnie: Maggie przejmuje rolę lidera i dyplomaty. Rick koncentruje się na tym, na czym się zna. I jest też lider nowej społeczności – ni to dobry, ni to jednoznacznie zły Gregory, który podobnie jak Rick chce dla swojej grupy tylko przetrwania, ale musi radzić sobie z przeciwnościami losu na swój sposób.
Negan jest oczywiście nie horyzoncie, ale tym razem to Rick i jego ekipa postanowią przejąć inicjatywę, a nie tylko czekać na nieuchronny atak. Wątek przetrwania, współdziałania wielu grup w odmienionym świecie tchnął nową energię w serial, podobnie jak Jezus, nowa postać której nie da się nie lubić. Jeśli ten poziom zostanie utrzymany, to "The Walking Dead" przełamie marazm i stagnację końca pierwszej połowy sezonu.
"Wikingowie" – sezon 4, odcinek 3 ("Mercy")
Andrzej Mandel: Pozornie niewiele się dzieje – żadnych większych bitew, z mordobić mamy tylko chyba tylko starcie Bjorna z dużym przeciwnikiem, ale gdy się zgłębić w to, co budują twórcy, mamy za co dać hit. Dramat Flokiego, intrygi w celu zabicia Bjorna tuż po zejściu z Lagherty i wyznaniu jej miłości… No i Rollo z jego próbami porozumienia z Frankami. Są one nie tylko pełne dramatyzmu, ale i bywają autentycznie zabawne, jak choćby scena z pałką kurczaka i księgą. Brat Ragnara to postać równocześnie konsekwentna i wewnętrznie rozdarta, czuć dramat, jakim jest dla niego bycie w cieniu Lothbroka.
Najmocniejszą sceną odcinka była podwójna wizja Athlestana – równolegle śledziliśmy reakcję dwóch bezwzględnych i nie cofających się przed niczym władców na zjawę przyjaciela. Choć nie przepadam za dość topornym mistycyzmem w "Wikingach", to jednak tym razem zostałem kupiony tą sceną i tym, co nastąpiło potem, szczególnie w czynie Ragnara.
"Happy Valley" – sezon 2, odcinek 4
Mateusz Piesowicz: Nie było jeszcze w tym sezonie odcinka, który równie dobitnie ukazałby emocjonalną kruchość Catherine. Do tej pory twarda, nieustępliwa, będąca prawdziwą opoką dla wszystkich dookoła bohaterka tym razem otrzymała cios, który przelał czarę goryczy.
Już początek odcinka, kiedy urządziła ostrą połajankę swoim podwładnym, zapowiadał zbliżający się krach. Sarah Lancashire zasłużyła na wszelkie nagrody tego świata za te kilka scen – rozmowa ze zgwałconą dziewczyną, wybuch złości na posterunku i w końcu, gdy Catherine została sama z własnymi myślami, opadnięcie maski twardej policjantki, zza której pojawiły się łzy. Krótka chwila słabości, ale niosąca ze sobą tak potężny ładunek emocjonalny, że starczyłoby go na cały odcinek.
To był jednak dopiero początek, bo potem nadeszły urodziny Ryana i niespodziewany prezent, który z największej radości szybko przemienił się w zabójcę nastroju. Czasem aż się zastanawiam, czy twórczyni serialu nie przesadza z ciosami wymierzanymi w Catherine, bo ile jest w stanie wytrzymać ta kobieta? A najgorsze ciągle jeszcze przed nią, wszak macki Tommy'ego sięgają daleko poza kraty.
"Crazy Ex-Girlfriend" – sezon 1, odcinek 13 ("Josh and I Go to Los Angeles!")
Marta Wawrzyn: Nie oszukujmy się, to w dużej mierze jest hit za emocje, jakich dostarczył finałowy pocałunek. Chciała dziewczyna Josha, wreszcie go ma i, hm, ciekawe, co teraz może pójść nie tak… wszystko?
A poza tym zabawnie rozwiązano historię z "fałszywym chłopakiem", nieporadny Darryl odkrywający w późnym wieku swoje preferencje seksualne znów błyszczał, zaś dramat sądowy oglądany z komentarzem w knajpie wciągał niczym "Sprawa O.J. Simpsona", bo i stawki byle jakie nie były. Jak zwykle świetnie bawiłam się, oglądając parodię "Nędzników" – nie ma lepszego numeru musicalowego, kiedy trzeba w komedii skomentować ważną sprawę, która wyzwala energię w wielu osobach.
No i ten biedny Greg… ach, naprawdę mi go żal, zwłaszcza że moim zdaniem pasowałby do Rebeki jakieś tysiąc razy bardziej niż Josh. Na razie jednak jesteśmy w innym punkcie tej telenoweli i cieszmy się z główną bohaterką tym, że osiągnęła swój cel. To był fajny moment i przynajmniej dla mnie zupełnie niespodziewany. A "Crazy Ex-Girlfriend" tej zimy wypada coraz lepiej i lepiej.
"Hap and Leonard" – sezon 1, odcinek 1 ("Savage Season")
Bartosz Wieremiej: Nie wiem, jak to inaczej napisać, ale Hap (James Purefoy) i Leonard (Michael K. Williams) są po prostu fajni. Nie, inaczej. Nie są fajni, są wręcz świetni. Od pierwszych minut ich przyjaźń wydaje się czymś odrębnym i ciekawym. Rozmów między nimi słuchać można by bez końca. A jeszcze jak dodamy ich reakcje na Trudy (Christina Hendricks)…
To, co osiąga ten odcinek, to wzbudzenie w widzu potrzeby, by oglądać dalej. Niby nic się w "Savage Season" nie dzieje – no dobrze, są wyjątki – a jednak najchętniej obejrzałoby się już od razu pozostałe pięć odcinków. Człowiek czuje też potrzebę zwiedzania Teksasu z końca lat 80. XX wieku. Chciałbym się nawet dowiedzieć, jakie jeszcze prace panowie wykonywali razem. Równocześnie już teraz wiadomo, że ekspedycja w poszukiwaniu zaginionych dolarów, zaliczy co najmniej kilka zwrotów akcji.
I szczerze mówiąc, nie mogę się doczekać.
"Colony"- sezon 1, odcinek 8 ("In From the Cold")
Andrzej Mandel: Akcja "Colony" mocno ruszyła do przodu po zamachu na Snydera (Peter Jacobsson), ale w "In From the Cold" tempo zwolniło. Dramat rozgrywa się w rozmowach, spojrzeniach i niedopowiedzeniach, szczególnie między Willem (Josh Holloway) a Katie (Sarah Wayne Callies). Will wie już, że Katie jest w ruchu oporu i to wprost od najważniejszej osoby w jej komórce. Każdy chce ratować siebie, podoba mi się, że w "Colony" to właśnie ta motywacja jest dominująca u ludzi. Nadal nie wiemy, kim są i jak wyglądają Przybysze, ale wiemy w zamian, jak brutalna jest walka ludzi z ludźmi.
Równocześnie kameralny, psychologiczny i bardzo brutalny w pewnym momencie odcinek w pełni zasługuje na hit.
Mateusz Piesowicz: Im bardziej podoba mi się "Colony", tym bardziej obawiam się kierunku, w jakim to wszystko zmierza. Zanim jednak poznamy przynajmniej część odpowiedzi, które szykują dla nas twórcy, muszę przyznać, że podoba mi się sposób, w jaki prowadzą oni swoją historię. Nie ma tu wielkiego pośpiechu w odkrywaniu najważniejszych kart – nawet gdy jakiś element zostaje ujawniony (jak Will dowiadujący się o tajemnicy Katie), to nie po to, by wykorzystać go od razu do cna, ale odpowiednio pograć i zostawić nas w niepewności, co do motywacji i sposobu działania bohaterów. Ta niejednoznaczność dotyczy zresztą praktycznie wszystkich tutejszych postaci, bo przewidzieć, jaką grę prowadzi małżeństwo Bowmanów, Broussard czy choćby Alan Snyder, jest po prostu trudno.
A nawet jeśli nie ekscytują Was przesadnie gierki pomiędzy bohaterami, to zwyczajnie trzeba docenić sposób, w jaki twórcy potrafią nas zaskoczyć. Widok z okna Fabryki to jedna z większych niespodzianek, jakie przydarzyły mi się w tym tygodniu.
"Shetland" – sezon 3, odcinek 6
Mateusz Piesowicz: Bardzo satysfakcjonujący finał udanego sezonu. Twórcy "Shetland" udowodnili, że w dłuższej formie radzą sobie równie dobrze, a może nawet lepiej niż w krótkich. W tych sześciu odcinkach długo i skutecznie sobie z nami pogrywali, kierując tropy prowadzonego przez Jimmy'ego Pereza śledztwa w przeróżne strony, poczynając od handlu narkotykami, aż po przemoc wobec kobiet. Ostateczne rozwiązanie okazało się oczywiście zupełnie inne, ale pomimo drobnych nielogiczności, zgrabnie spięło ze sobą poszczególne elementy tej skomplikowanej historii.
Obronił się więc "Shetland" zarówno pod względem scenariusza, jak i napięcia, którego w finałowym odcinku nie brakowało (uwielbiam te krótkie momenty, gdy w jednej chwili wszystkie kawałki układanki wskakują na swoje miejsca), ale również w kwestii wiarygodnej budowy postaci. Jimmy Perez przeszedł długą drogę, by pogodzić się z rozstaniem z córką i otworzyć na druga osobę w swoim życiu, ale największe brawa należą się twórcom za to, co zrobili z Tosh (Alison O'Donnell). Kto by się spodziewał, że tak trudny temat wybrzmi akurat tutaj i to w tak spokojny, pozbawiony emocjonalnych fajerwerków sposób?
"Shetland" zaskakiwał w tym sezonie na wielu poziomach i wypada sobie tylko życzyć, by nie było to nasze ostatnie spotkanie z Jimmym i resztą. Jeśli jednak tak się stanie – trudno o lepsze zakończenie.