"Grantchester" (2×01): Zakłócona idylla
Mateusz Piesowicz
7 marca 2016, 12:33
Drugi sezon kryminału opartego na opowiadaniach Jamesa Runcie wszedł na brytyjskie ekrany po cichutku, unikając rozgłosu towarzyszącego zwykle nowym produkcjom. Niesłusznie, bo to produkcja pełna niepodrabialnego uroku. Niewielkie spoilery.
Drugi sezon kryminału opartego na opowiadaniach Jamesa Runcie wszedł na brytyjskie ekrany po cichutku, unikając rozgłosu towarzyszącego zwykle nowym produkcjom. Niesłusznie, bo to produkcja pełna niepodrabialnego uroku. Niewielkie spoilery.
Scena otwierająca nowy sezon jest tym urokiem wręcz przesiąknięta. Idylliczny krajobraz brytyjskiej prowincji to tło tak cudowne (zwłaszcza w porównaniu z tym, co mamy za oknem), że aż zzieleniałem z zazdrości wobec bohaterów zażywających kąpieli w rzece Cam w promieniach letniego słońca. Ta sielankowa scenografia automatycznie przywołuje na twarzy uśmiech, a że atrakcjom przyrodniczym towarzyszą również takie związane z umięśnionymi męskimi torsami, to zapewne części naszych czytelniczek nie muszę już dłużej przekonywać do oglądania.
Na szczęście "Grantchester" to nie tylko roznegliżowani mężczyźni, więc i inni powinni się tu dobrze bawić. Zwłaszcza że początkowa sekwencja to tylko cisza przed burzą, jaka rozpętuje się nieopodal Cambridge chwilę później. Oto główny bohater, wielebny Sidney Chambers (James Norton) zostaje zatrzymany w związku z oskarżeniami o seksualną napaść na 15-letnią Abigail Redmond (Gracie Brooke). Co się naprawdę stało z dziewczyną, o czym pisała w swoim pamiętniku i jaki ma to związek z naszym bohaterem?
Pierwszy odcinek nowego sezonu nie wywraca do góry nogami założeń serialu. Nadal podstawą jest tutaj logicznie poprowadzona sprawa kryminalna, z którą miesza się nostalgiczne wspomnienie brytyjskiej prowincji sprzed pół wieku. Spoiwem łączącym te dwa elementy jest natomiast Sidney, którego osobisty urok i skomplikowany charakter czynią prawdopodobnie najsympatyczniejszym duchownym z małego ekranu. No, może obok ojca Jude'a z "You, Me and the Apocalypse" – jako że obydwaj lubią sobie zapalić i pociągnąć z piersiówki, to w tej kategorii ogłaszam remis.
Porównanie z tym bohaterem jest zresztą uzasadnione, bo przynajmniej w pierwszym odcinku nowego sezonu Sidney staje w niekomfortowej sytuacji, gdy jest zmuszony postawić się kościelnej hierarchii. A że sprawa dotyczy nieletniej, to i szybko wychodzi poza obszar lokalny. Nie jest to może rzecz na tyle głośna, by "Teleexpress" nazwał "Grantchester" serialem o aferze pedofilskiej w okolicach Cambridge, ale brawa dla twórców, że nie unikają trudnych tematów.
Tym bardziej że stosunki seksualne z nieletnimi są tylko jednym z wątków, które przewijają się w trakcie odcinka. Sidney przechodzi tu nawet pewien kryzys wiary, a i współpraca z Detektywem Keatingiem (Robson Green) nie układa się w stu procentach harmonijnie. Wszystko to zwiastuje, że następne odcinki, prócz kolejnych zagadek do rozwiązania, przyniosą również konflikty i sytuacje, w których trudno o jednoznaczny osąd.
Mam przynajmniej nadzieję, że tak będzie, bo twórcy dysponują tak dobrą obsadą, że szkoda byłoby zmarnować ją tylko na przyjemny, ale banalny procedural. Chodzi oczywiście przede wszystkim o Jamesa Nortona, który swój ponadprzeciętny talent pokazuje choćby w "Happy Valley". Tutaj gra kompletnie inną postać, ale jest równie przekonujący (psychopatyczny morderca i sympatyczny duchowny w jednym tygodniu – oglądając, można się zmieszać). Zarówno wtedy, gdy po prostu ma dobrze wyglądać, jak i gdy trzeba się wykazać czymś więcej, przykładowo wewnętrznym rozdarciem.
O tak, takie atrakcje również przygotowano dla Bogu ducha winnego bohatera. Mają one nawet imię i twarz Amandy Hopkins (Morven Christie), którą z pierwszego sezonu możecie pamiętać, jako Amandę Kendall, czyli wieloletni obiekt westchnień Sidneya. Choć tu na razie pojawiła się tylko na chwilę, ewidentnie sprawa między tymi dwojgiem daleka jest od zakończenia, no i nie należy do najłatwiejszych. A że Sidney wygląda, jak wygląda, to szybko na horyzoncie pojawia się "trzecia strona". No i nie zapominajmy o obietnicy, jaką złożył Geordie na początku odcinka – poszukiwanie kobiety dla Sidneya będzie tu zapewne istotnym wątkiem.
Na pewno jednak nie dominującym, bo twórcy "Grantchester" nie pozwolą, by ich serial przemienił się w rozwleczone romansidło. Nie odmienią też gatunku, ani nie zrewolucjonizują telewizji, ale bez wątpienia zagwarantują nam kilka godzin przyjemnej rozrywki na solidnym poziomie. W sam raz na marcową nijakość.