Pazurkiem po ekranie #113: Sarah, Sarah, Sarah
Marta Wawrzyn
10 marca 2016, 21:33
Ten tydzień w serialach należy przede wszystkim do jednej osoby: Sarah Paulson. Za odcinek "American Crime Story" zatytułowany "Marcia, Marcia, Marcia" spadnie na nią zapewne deszcz nagród. A oprócz tego dziś piszę o "Żonie idealnej", "Togetherness", "Dziewczynach", "House of Cards", "Crazy Ex-Girlfriend", "Jane the Virgin". Uwaga na spoilery, w przypadku "House of Cards" do 7. odcinka włącznie.
Ten tydzień w serialach należy przede wszystkim do jednej osoby: Sarah Paulson. Za odcinek "American Crime Story" zatytułowany "Marcia, Marcia, Marcia" spadnie na nią zapewne deszcz nagród. A oprócz tego dziś piszę o "Żonie idealnej", "Togetherness", "Dziewczynach", "House of Cards", "Crazy Ex-Girlfriend", "Jane the Virgin". Uwaga na spoilery, w przypadku "House of Cards" do 7. odcinka włącznie.
Wydaje się, że Kirsten Dunst ma pecha. Zagrała w "Fargo" rolę życia i mimo to nie dostała Złotego Globu, bo stowarzyszenie zagranicznych dziennikarzy wolało Lady Gagę, a i Emmy pewnie nie otrzyma. Wszystko przez to, że w kategoriach miniserialowych będzie w tym roku absurdalna wręcz konkurencja, a wycinać się nawzajem będą dwa seriale FX, z których każdy zasługuje na wszystkie nagrody tego świata. Ja nie potrafię wskazać faworyta, ale wydaje mi się, że Akademia Telewizyjna może po prostu zagłosować na to co nowsze i tym samym nieco mocniej tkwiące w pamięci. Czyli "American Crime Story" zgarnie wszystko.
I nie można powiedzieć, że nie zasługuje. Obsadę chwaliliśmy już na Serialowej wiele razy – całą i każdego z aktorów z osobna – ale po najnowszym odcinku wypada zatrzymać się na dłużej przy Sarah Paulson, która stworzyła wybitny wręcz portret kobiety egzystującej w męskim świecie. Takie osoby jak Marcia Clark – ta serialowa i ta prawdziwa zapewne też – mają zwyczaj robić swoje, nie przejmując się uwagami na swój temat. Protekcjonalne traktowanie po prostu się zdarza, kiedy jesteś jedyną kobietą w męskim środowisku, a zwracanie na to uwagi nie ma większego sensu, bo wszystkich idiotów wyedukować się nie da.
Ryan Murphy bardzo dobrze pokazał i pewne mechanizmy, i ten moment, kiedy ta konkretna kobieta po prostu nie wytrzymała. Powodów uzbierało się przez te serialowe 50 minut wiele – począwszy od uwag na temat dzieci, wyglądu i sposobu bycia, a skończywszy na nagim zdjęciu w gazecie i zachowaniu obu mężów. Nawet sprzedawca w sklepie miał problem z płcią pani prokurator. Ten proces to nie było równe starcie, pod żadnym względem, a rasizm nie był jedynym problemem, który udało się uwypuklić. Sarah Paulson właśnie nam uświadomiła, jak duży wpływ na wydarzenia miał seksizm .
"American Crime Story" lubi efekciarstwo i w taki też sposób pokazano nam mocny fragment historii Marcii Clark, aż do momentu kiedy rozpłakała się w sądzie. Świadkowie tych wydarzeń mówią, że to akurat nigdy się nie wydarzyło, ta kobieta nie załamała się nigdy na oczach wszystkich, ale wiele innych szczegółów się zgadza.
To samo zresztą mówi Marcia Clark, która przyznaje, że choć wiele rzeczy w serialu dodano – na przykład nigdy nie tańczyła w biurze z Chrisem – to udało się tutaj uchwycić esencję całego tego cyrku. A Sarah Paulson gra jej zdaniem po prostu perfekcyjnie. Z czym wypada się tylko zgodzić – wydaje się, że do nikogo z całej serialowej ekipy nie poczułam tyle sympatii co do jej bohaterki, kruchej kobiety, która praktycznie w pojedynkę walczyła z wszystkim tym, co w Ameryce można kupić za ogromne pieniądze, i nie wygrała, bo nie mogła wygrać. Co za odcinek, co za show! Co za ekipa aktorska.
A tak na marginesie: zauważyliście, że liczba Juice'ów znacząco spadła? Uff.
Tymczasem w "Żonie idealnej" znów mieliśmy farsę i znów była to więcej niż przyzwoita farsa. Zwłaszcza wydarzenia, które rozegrały się w sypialni Alicii, nie chcą mi wylecieć z głowy, a zdaje się, że po "Żonie idealnej" widziałam ze 20 innych seriali. Jej rodzina była przeurocza, Jason świetnie się dostosował do sytuacji, a pytanie "Czemu nikt nie jest teraz w kościele" padło niewątpliwie w odpowiednim momencie. Dowiedzieliśmy się także, że w Chicago można dostać przyzwoite bajgle i że seks potrafi zastąpić tequilę. I to wszystko jeszcze przed czołówką!
Farsa rozegrała się również w sądzie, gdzie Eli Gold utknął na dłużej w – wyjątkowo obleganej! – łazience dla niepełnosprawnych, a my słyszeliśmy przygotowania prokuratora Foxa (Matthew Morrison, który wreszcie nie jest panem Schue) do ataku na gubernatora Florricka jego uszami. Czyli piąte przez dziesiąte. Przyznam szczerze, że na tym etapie nie życzę Peterowi najlepiej i kto wie, czy to się nie spełni, skoro postać grana przez Morrisona ma być serialowym portretem prawdziwego prokuratora, który zakończył karierę aż dwóch gubernatorów Illinois.
To jeszcze nie jest "Żona idealna" w najwyższej formie, ale muszę przyznać, że 150. odcinek oglądało mi się zaskakująco dobrze, być może nawet lepiej niż jakikolwiek w tym sezonie.
Wciąż przyjemnie mnie zaskakuje "House of Cards" – dotarłam na razie do 8. odcinka i bardzo Netfliksowi jestem wdzięczna za to, że odcinki zostały skrócone – które odzyskało w tym sezonie może nie świeżość, ale pazura na pewno. Diaboliczne małżeństwo, które rządzi Ameryką, znów potrafi sprawić, że krew mrozi się w żyłach, a jest to tym bardziej widoczne, że Frank zyskał ciekawego oponenta.
Przyznam szczerze, że zaskoczyła mnie rola Joela Kinnamana, jak również to, jak napisano kandydata Republikanów, z którym przyjdzie się zmierzyć Frankowi. W rodzinie Conwayów zakochałam się od pierwszej chwili – i to chyba normalna reakcja, po to oni zostali stworzeni – a myśl, że prędzej czy później zapewne marnie skończą, jest przerażająca. "House of Cards" od dawna nie było tak angażujące, przynajmniej dla mnie. Oglądam dalej!
Na polu komediowym rządzi w tym tygodniu "Togetherness", którego pogubieni bohaterowie wrócili do przeszłości, do rodzinnego miasta, do domu, do życia, które mogli mieć. I choć niczego odkrywczego w tym nie było, skromny serial braci Duplass jak zwykle przykuł mnie do ekranu krótkimi, wdzięcznymi scenami. Brett wcinający pierogi w aucie i biegnący chodnikiem, przebieranki w sklepie, runda ping-ponga, Slow Roll, kopanie w ogródku – scenami z tego odcinka spokojnie można by obdzielić kilka seriali.
Podobała mi się także Japonia w "Dziewczynach". Nie wiem, co na to Japończycy, ja narzekać nie będę, bo dobrze patrzyło się na Shoshannę, która wyraźnie się odnalazła. Sielanka co prawda długo nie potrwała, ale wydaje się, że ta dziewczyna wreszcie gotowa jest wziąć sprawy w swoje ręce. Uff. Rozbroił mnie crossover z "Elementary", jak również zachowanie Adama i Jessy, którzy mogliby już przestać się hamować, bo najfajniejsi są wtedy, kiedy się nie hamują. Zdziwiła mnie za to Hannah, która wyraźnie postanowiła pozbyć się Frana. Ale nie tylko jej zachowanie było niezrozumiałe, w końcu po co temu facetowi jakiekolwiek nagie zdjęcia na komórce, skoro ma dziewczynę i chyba całkiem udane życie seksualne? Lena Dunham ma skłonności do udziwniania seksu i cóż, takie jej prawo. Ale ten wątek nie wypadł wiarygodnie, nawet w światku "Dziewczyn".
Tymczasem w CW rządzą Jane Villanueva i Rebecca Bunch. Cieszę się, że Rachel Bloom podjęła kilka sensownych decyzji co do "Crazy Ex-Girlfriend". Bałam się, iż wszystko będzie tu zmierzać w kierunku związku Rebeki i Josha, tymczasem mamy coś dokładnie przeciwnego. I dobrze, bo choć głupio oglądać serial i nie akceptować przy tym jego głównego konceptu, to tak właśnie było do tej pory ze mną. Oglądam "Crazy Ex-Girlfriend" pomimo wątku głównego, a nie dla niego, zaś Josh wydaje mi się najsłabszą postacią. Trudno zrozumieć, co taka dziewczyna jak Rebecca w nim widzi. A z drugiej strony trudno porzucić serial, w którym zdarzają się takie odloty jak poniższy.
Z kolei w "Jane the Virgin" ostatnio rządzi Petra, która ze stereotypowej złej blondyny przemienia się w coraz bardziej skomplikowaną i niejednoznaczną postać. Jak nie cierpię serialowych porodów – nie wiadomo, kto bardziej się męczy, aktorzy czy widzowie – tak ten był zaskakująco udanym miksem komedii z emocjonalną karuzelą, a i na rodzącą się szorstką przyjaźń Jane i Petry narzekać bynajmniej nie będę.
Tylko ten biedny Rogelio w lawendowej klatce…!
A co Was spotkało w tym tygodniu? Piszcie, komentujcie i koniecznie zaglądajcie do nas na Twittera, bo tam dzieje się najwięcej. Do następnego!