Serialowa alternatywa: "Serangoon Road"
Mateusz Piesowicz
16 marca 2016, 20:02
Twardy detektyw z bolesną przeszłością, zagadka tajemniczego morderstwa do rozwikłania, zakazany romans i unoszący się w powietrzu zapach opiumowego dymu – a wszystko umieszczone w równie efektownych, co niespokojnych okolicznościach Singapuru lat 60. Poznajcie "Serangoon Road".
Twardy detektyw z bolesną przeszłością, zagadka tajemniczego morderstwa do rozwikłania, zakazany romans i unoszący się w powietrzu zapach opiumowego dymu – a wszystko umieszczone w równie efektownych, co niespokojnych okolicznościach Singapuru lat 60. Poznajcie "Serangoon Road".
Serial nie jest aż tak egzotyczny, jak mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać. Stoją za nim bowiem azjatycki oddział HBO (z siedzibą w Singapurze) oraz australijska telewizja ABC, które połączyły siły w 2013 roku, by stworzyć inspirowaną detektywistycznym noir historię umieszczoną w gorącym dla Singapuru okresie historycznym. Od razu widać, że w produkcję włożono sporo pieniędzy, zwłaszcza w odtworzenie realiów sprzed pół wieku. Zdjęcia powstawały głównie na pobliskiej, indonezyjskiej wyspie Batam, a dzisiejszy Singapur to nowoczesna metropolia, w której nie ma wielu śladów wcale przecież nieodległej przeszłości.
Okres ten przedstawia "Serangoon Road", którego akcja rozpoczyna się w 1964 roku, a więc w momencie, gdy Singapur jest częścią Federacji Malezji, wtedy w stanie konfliktu o Borneo z Indonezją (tzw. Konfrontasi). W całą sprawę są oczywiście bezpośrednio zamieszani również wspierający Malezję Brytyjczycy. O fakcie, że trafiliśmy w niespokojne czasy, przekonujemy się bardzo szybko, gdy eksplozja wstrząsa wypełnioną tubylcami i turystami ulicą. Zamachy terrorystyczne, jak i mocno polityczne rozgrywki będą się jeszcze przewijać w kolejnych odcinkach, tym razem jednak nasza uwaga zostaje skierowana w stronę amerykańskiego marynarza zamordowanego chwilę przed wybuchem. Sprawę ma wyjaśnić nasz bohater – Sam Callaghan (Don Hany).
Ten jest detektywem dość niekonwencjonalnym, bo zamienia szary prochowiec na bardziej przystępną w singapurskim klimacie rozpiętą koszulę, a przede wszystkim jest wolnym strzelcem, którego nie tak łatwo przekonać do podjęcia się jakiegoś zadania. Zmienia zdanie na prośbę wdowy po swoim przyjacielu, Patricii Cheng (Joan Chen, czyli Josie z "Miasteczka Twin Peaks" wyglądająca jakby postarzała się ledwie o kilka dni), która prowadzi agencję detektywistyczną odziedziczoną po mężu i wykorzystuje pomoc Sama w niektórych sprawach. Poza tym ma jednak własny cel, jakim jest odkrycie prawdy o śmierci współmałżonka, co zresztą szybko staje się nadrzędnym wątkiem całej historii.
Scenariusz nie jest bowiem jednolity, lecz zbliża serial do procedurala, każąc bohaterowi zajmować się inną sprawą w każdym odcinku, co początkowo trochę mnie odrzucało. Na szczęście "Serangoon Road" jest daleki od amerykańskich procedurali. Kolejne zagadki do rozwikłania zgrabnie łączą motywy czysto kryminalne z historycznymi, politycznymi czy społecznymi, wykorzystując fakt, że ówczesny Singapur był swego rodzaju skrzyżowaniem świata zachodniego ze wschodnim. Wpływy brytyjskie, amerykańskie i australijskie spotykają się tu z azjatyckimi i komunistycznymi, nie brak więc również odprysków zimnej wojny, a każdy napotykany na drodze człowiek łatwo może okazać się szpiegiem dla którejkolwiek ze stron.
Mieszanka to bardzo specyficzna, ale zaskakująco smaczna. Nie spodziewajcie się wprawdzie bardzo rozbudowanych intryg czy postaci, bo na takie rzeczy w tym formacie po prostu nie ma miejsca, ale wyjątkowo nie stanowi to wady. Fabuła poszczególnych odcinków jest zgrabna – na tyle prosta, by się w niej błyskawicznie połapać, ale też wystarczająco wciągająca, by nie znudzić po kilku minutach. O rzadko którym współczesnym proceduralu jestem w stanie powiedzieć to samo.
Bardziej rozbudowane atrakcje zapewnia główny bohater, któremu twórcy oczywiście musieli przypisać traumatyczną przeszłość. Tym razem jest to dzieciństwo spędzone w japońskim obozie jenieckim, z którego wspomnienia dręczą Sama nadzwyczaj często. Swoje robi również wojskowa przeszłość, której bohater zawdzięcza przynajmniej umiejętność radzenia sobie w każdej sytuacji. Te kłopotliwe przydarzają mu się natomiast regularnie, bo i szczególnie ich nie unika, co rusz pakując się w miejsca, do których dżentelmeni raczej nie zaglądają. Możecie się więc spodziewać niejednej wizyty w domu publicznym czy kasynie, o podejrzanych zakątkach i ciemnych uliczkach nawet nie wspominając.
W gruncie rzeczy jest więc Sam bohaterem dość stereotypowym, ale trzeba przyznać, że podobnie, jak i fabule serialu, ta wtórność w niczym mu nie przeszkadza. Duża w tym zasługa Dona Hany'ego, który posiada pokłady naturalnej charyzmy, sprawiającej, że jego bohatera nie da się nie lubić. Dotyczy to zarówno widzów, jak i kobiet, bo tych rzecz jasna również nie brakuje w otoczeniu Sama. Ta najbliższa, Claire Simspon (znana z "And Then There Were None" Maeve Dermody) jest, a jakże, mężatką, co jednak nie stanowi dla dwojga kochanków szczególnej przeszkody. Przynajmniej na początku – wątek to znów mało odkrywczy, ale pasujący tu jak ulał, pozwalający odetchnąć od kryminalnych zagadek.
"Serangoon Road" w warstwie fabularnej nie oferuje więc niczego, czego już byśmy nie widzieli, czyli garść kryminalnych intryg i postaci stworzonych według powszechnie obowiązujących norm, ale nadrabia to scenerią i klimatem. Ten, wzorowany nieco na filmach noir, ale raczej bez ich ponurej psychologii, gładko przeskakuje od gęstej, dusznej atmosfery singapurskich ulic i zakamarków, do gwarnego, tętniącego życiem kulturowego tygla, w którym łatwo się zakochać. Podobnie zresztą, jak w samej historii, która w szybkim tempie skacze od rasowego kryminału do opowieści szpiegowskich czy przygodowych, gwarantując przy tym kawał dobrej rozrywki. Trochę szkoda, że serial nie doczekał się kontynuacji, bo pomimo zachęcającej oglądalności był planowany tylko na jeden sezon. Może to jednak i lepiej, bo zwyczajnie nie ma kiedy się znudzić.
***
Dawno nie gościliśmy w Serialowej alternatywie komedii, więc nadrobimy tę zaległość za dwa tygodnie wraz z brytyjskim "Cuckoo", w którym na pewno rozpoznacie kilka znajomych twarzy.