"Crowded" (1×01-02): Niech ktoś zburzy ten dom
Bartosz Wieremiej
17 marca 2016, 15:03
Dlaczego? Dlaczego ktoś znowu postanowił zamknąć rodzinkę pełną stereotypowych postaci na jednej przestrzeni i udawać, że to zabawne. "Crowded" nie oferuje naprawdę nic, co powodowałoby, że serial ten warto komukolwiek polecić i tylko obsady trochę żal. Spoilery.
Dlaczego? Dlaczego ktoś znowu postanowił zamknąć rodzinkę pełną stereotypowych postaci na jednej przestrzeni i udawać, że to zabawne. "Crowded" nie oferuje naprawdę nic, co powodowałoby, że serial ten warto komukolwiek polecić i tylko obsady trochę żal. Spoilery.
Pierwsze wrażenie, jakie się odnosi w czasie oglądania pilota serialu to szok, że śmiech zza kadru może być aż tak anemiczny. Już chwilę później człowiek zaczyna się zastanawiać, po co właściwie powstała ta produkcja. Potem jeszcze tłucze się widza zestawem najlepszych hitów z poprzedniego wieku. Zaczyna się od: "Zobaczycie, jacy jesteśmy fajni! Możemy przeklinać na antenie NBC… Wróć. Jednak nie możemy", następnie dość szybko zmierzamy w kierunku typowej komedii z lat 90., a na koniec jeszcze dowiadujemy się, że każdy sitcom potrzebuje Sheldona na miarę swoich możliwości. Wręcz z każdym słowem, żartem, puentą czuje się, jak granice humoru eksplorowane są przez żądną przygód twórczynię serialu, Suzanne Martin i jej towarzyszy. Jak eksperymentalne podejście do gatunku zdobić będzie… Przepraszam, nie. Nie jestem w stanie się dalej wyzłośliwiać.
Po "Crowded" tej marności można się było spodziewać. Sam pomysł na ten sitcom zaczyna się przecież od przedstawienia nam małżeństwa, które wreszcie odzyskało swoje życie po wyprowadzce potomstwa. Tak, Mike (Patrick Warburton) i Martina (Carrie Preston) w końcu byli wolni, wreszcie mogli powiedzieć "fuck" we własnym czterech ścianach i uprawiać seks, co dotychczas podobno nie było im dane. Oczywiście nasi bohaterowie ostatecznie do stanu całkowitej swobody nie dotarli, bo wpierw obie córki Stella (Mia Serafino) i Shea (Miranda Cosgrove) ponownie wprowadzają się do chałupy, a potem jeszcze zmierzający na Florydę ojciec i macocha Mike'a, czyli Bob (Stacy Keach) oraz Alice (Carlease Burke) postanawiają zostać w mieście.
Kiedy już się o tym wszystkim wie, a dowiadujemy się o tym dość szybko, oglądanie pilota staje się zbędnym ćwiczeniem. W momencie, w którym w możliwie nieciekawy sposób docieramy do wielkiego postanowienia bohaterów, że oto wszystkich wywalą z domu, od razu wiemy, iż tak się nie stanie. Przecież cały pomysł na serial polega na tym, że wszyscy w tym domu będą się pojawiać lub w nim koczować. Może istnieje rzeczywistość, w której ów koncept by się sprawdził, jednak sitcomowi NBC nie pomaga to, iż jest chaotyczną mieszanką ogranych elementów, nieciekawych postaci i wątków nadużywanych jakieś kilkanaście lat temu.
Akurat to widać szczególnie po kolejnym odcinku, czyli "Present Tense". Tutaj warte ekscytacji okazują się podboje jednej z córek, porno na ekranie czy aplikacje do randkowania. Z drugiej strony trudno nawet powiedzieć, jakim cudem Stella i Shea dotarły do artykułowania wzajemnej zazdrości w knajpie dziadka. Na ich przykładzie widać także, jak upodabnianie swoich bohaterek do Pinky'ego i Mózga, utrudnia skuteczne wywoływanie wybuchów śmiechu. Zawodzi również mocno eksponowany brak porozumienia między ojcem a synem, czyli Bobem i Mike'em. Okazuje się po prostu, że jest to jedynie wymówka do przemycenia żartów z zaskakująco długą brodą. Serio, Nixon?
Niestety po przemęczeniu się przez te dwa pierwsze odcinki poza rozczarowaniem pozostaje jedynie poczucie, że w gruncie rzeczy szkoda obsady tego serialu. W sprzyjających warunkach Carrie Preston i Patrick Warburton mogliby być naprawdę dobrym duetem. Miło by także było, gdyby Miranda Cosgrove, skoro już wróciła do telewizji, miała chociaż cień szansy na skorzystanie ze swojego sitcomowego doświadczenia. Niestety sprzyjających warunków w "Crowded" brak, a na chwilę obecną oklepane sitcomy stacji Nickelodeon, choćby i sprzed paru lat, wydają się solidną alternatywą dla nowości od NBC. No co, musiało się znaleźć jakieś odniesienie do "iCarly", prawda?
Podsumowując, "Crowded" nie jest dobre, ani zabawne. Co więcej, widzowi szybko robi się żal biednych, choć pewnie dobrze wynagradzanych za swoje męczarnie, aktorów. Jest banalnie, nieco chaotyczne, a jakiś sensowny żart trafia się może raz na dwadzieścia minut. Niezależnie, jak życzliwie chciałoby się spojrzeć na produkcję NBC, nie da się przejść do porządku dziennego nad wszystkimi wadami tego serialu i nawet nie będzie go szkoda w momencie, kiedy ostatecznie zniknie z anteny.