Hity tygodnia: "Daredevil", "American Crime Story", "The Americans", "Trapped", "The Night Manager"
Redakcja
20 marca 2016, 14:03
"Daredevil" – pierwsza połowa 2. sezonu
Mateusz Piesowicz: Można narzekać na netfliksowego superbohatera, wytykając mu uproszczenia w scenariuszu czy niedostatecznie pogłębiony rys psychologiczny postaci, ale właściwie po co? Drugi sezon "Daredevila" ma dokładnie te same atuty, co poprzednik – jest mroczny, brutalny i bardzo realistyczny w pokazywaniu przemocy (nawet bardziej dosadnej niż przed rokiem), a dodatkowo oferuje historię rozbudowaną o dwie ważne postaci, czyli Punishera i Elektrę.
Zarówno Jon Bernthal, jak i Elodie Yung wypadają w swoich rolach świetnie, wnosząc do Hell's Kitchen odpowiednio pierwiastek dobrze umotywowanej zemsty i szczyptę podlanego seksapilem szaleństwa. Ich relacje z Daredevilem wypadają wprawdzie raz lepiej, raz gorzej, ale nawet gdy zaczynają lekko irytować, to łatwo puścić je w niepamięć, oglądając kolejny perfekcyjnie zrealizowany balet przemocy z niewidomym herosem w roli głównej. Pamiętacie kapitalną scenę walki w ciasnym korytarzu z pierwszego sezonu? Tutaj otrzymaliśmy jej odpowiednik o jeszcze większym rozmachu. Miłośnicy efektownej akcji na pewno nie będą rozczarowani.
Z werdyktem dotyczącym całości jeszcze się wstrzymam, ale już teraz mogę z pełnym przekonaniem polecić kolejną odsłonę marvelowskiego świata na małym ekranie. Netflix nie zawiódł, znów serwując nam produkt najwyższej jakości i udowadniając, że jego mariaż z komiksowo-filmowym gigantem to jedna z najlepszych rzeczy, jaka mogła się przydarzyć fanom seriali.
"American Crime Story" – sezon 1, odcinek 7 ("Conspiracy Theories")
Bartosz Wieremiej: Wróciliśmy do stałego punktu programu w hitach tygodnia, czyli do "American Crime Story". Przede wszystkim ostatnie spotkanie z produkcją FX określić można mianem "odcinka z rękawicami", bo bez tego wydarzenia i owych rękawic trudno byłoby sobie wyobrazić całą tę historię. Podsumować można także "Conspiracy Theories" jako klęskę Christophera Dardena (Sterling K. Brown) na więcej niż jednym froncie. Równocześnie jednak, podsumowanie tego akurat w taki sposób jest odrobinę niesprawiedliwe, ponieważ działo się tutaj znacznie, znacznie więcej.
W tej godzinie obserwować mogliśmy wściekłego Cochrana (Courtney B. Vance), kiedy tym razem to sekrety jego życia prywatnego trafiły do mediów. Świetnie znowu wypad David Schwimmer jako Robert Kardashian – szczególnie w scenie, w której zaczął otwierać torbę wyniesioną z domu Simpsona. Zresztą nie napisałem jeszcze o Travolcie i Paulson, którzy również mieli w "Conspiracy Theories" swoje momenty. W przypadku tej drugiej np. świetna scena w barze i jej wytłumaczenie, dlaczego o spisku nie może być mowy. I chyba na tym poprzestanę, zanim ten krótki wpis zamieni się w długą listę smaczków i detali.
Podsumowując, "Conspiracy Theories" kolejny już świetny odcinek serialu FX, co powoli zaczyna przerażać.
Marta Wawrzyn: To prawda, że działo się bardzo dużo, ale myślę, że show z rękawiczkami pobił wszystko, co widzieliśmy w serialu. Wiedziałam, jak to się skończy, a jednak oglądałam to w szalonym wręcz napięciu. Wszystkie seriale, które produkuje Ryan Murphy, są efekciarskie, i ten bynajmniej się od nich nie różni. Ale jest w tym też dużo prawdziwych emocji, bohaterowie są ludźmi z krwi i kości, a to, że na temat odcinka w mediach wypowiedzieli się "prawdziwi" Marcia Clark i Chris Darden, tylko podgrzewa atmosferę.
Czegoś takiego jeszcze nie było i sama jestem zdziwiona, że wyszło to aż tak dobrze. "American Crime Story" to przede wszystkich rozrywka, wiadomo. Ale kiedy konfrontuje się sceny z serialu z faktami, serial nic a nic nie traci. To najbardziej wciągająca rzecz, jaką teraz oglądam, a to, że znam większość faktów i wiem, jak to się się skończy, nie przeszkadza w ogóle. Wręcz przeciwnie.
"The Night Manager" – sezon 1, odcinek 4
Bartosz Wieremiej: Witamy, panie Pine, znaczy Birch (Tom Hiddleston), w ekscytującym świecie sprzedaży, hmm, maszyn rolniczych. Odpicowany pan zostanie nieco, a i nie zabraknie panu środków na życie – garnitury dostarczone zostaną oczywiście przed środą. W "The Night Manager" klocki właśnie zaczęły się układać w spójną całość, nasz bohater na dobre zanurzył się w świecie Ropera (Hugh Laurie), a i nie zabrakło jakże pożądanych komplikacji.
Dobrze oglądało się momenty między Pine'em a Corkoranem (Tom Hollander), a także między nim a Jed (Elizabeth Debicki). W różnych momentach odcinka padały też ważne pytania i ciekawe odpowiedzi. Również w Londynie działy się rzeczy ważne i ciekawe, kiedy osoby na liście płac powoli zaczęto identyfikować, a Burr wreszcie wyjawiła trochę ze swoich motywacji. Zwiedzaliśmy także Stambuł, a wielomilionowe transakcje jeszcze nigdy nie odbywały się tak szybko. Nie obyło się także bez pierwszych ofiar. Na koniec warto dodać, że ostatnie dwa odcinki zapowiadają się naprawdę dobrze.
Andrzej Mandel: O ile poprzednie odcinki były głównie aktorskim pojedynkiem pomiędzy Hugh Lauriem a Tomem Hiddlestonem, o tyle w tym odcinku przebiła ich Olivia Colman w scenie, w której opowiadała, jak doszło do tego, że sensem jej życia jest dorwanie Ropera. Podejrzewam, że czytając to samo w książce nie byłbym tak zachwycony, bo to takie… humanistyczne, przejąć się zabitymi dziećmi. Ale Olivia Colman w roli Angeli Burr zrobiła z tego coś prawdziwego. Oglądałem i wierzyłem w to, że to jest ten powód, dla którego ona chce dorwać kogoś, kto w śmierci ponad 100 osób zobaczył okazję biznesową.
Swoją drogą, Roper w kreacji Hugh Lauriego jest tym bardziej przerażający, że zachowuje się jak zwyczajny prezes. Dla niego zakup broni, zabijanie ludzi itp. to typowe decyzje biznesowe, jak zwolnienie 1000 osób na podstawie wskazań słupków z excela. To bardzo niepokojąca wizja, przyznacie.
Tom Hiddleston parę razy też pokazał, co potrafi – scena z Corkym w restauracji była niesamowitym popisem jego i Toma Hollandera. To było po prostu WOW. Jeżeli mamy słabszy punkt w serialu, to jest to póki co wątek Jed, prowadzony dość stereotypowo. Na szczęście Elisabeth Dębicki nie tylko wygląda dobrze, ale i dobrze gra, co skutecznie rekompensuje wady tego wątku.
"Trapped" – sezon 1, odcinki 9 i 10
Mateusz Piesowicz: Chyba największa tegoroczna niespodzianka zakończyła się w bardzo satysfakcjonujący sposób, pozostając wierną swojemu dotychczasowemu stylowi. Obyło się więc bez wyciągania królika z kapelusza w ostatniej chwili czy "zaskakujących" zwrotów akcji. Zamiast tych tanich chwytów dostaliśmy logiczne i przekonujące wyjaśnienie sprawy oraz połączenie jej z tajemnicą z przeszłości. Zwłaszcza to drugie robi wrażenie, bo takie niby banalnie proste spięcie wątków zadziwiająco często stanowi dla twórców przeszkodzę nie do przebycia. Brawa dla scenarzystów.
Te należą się jednak przede wszystkim za przemyślany sposób, w jaki został napisany cały serial. Makabryczna zbrodnia okazała się tylko punktem wyjścia dla ciekawych rozważań na temat ludzkiej natury i tego, co pcha zwykłych ludzi do okrutnych czynów. Przewijające się na przestrzeni sezonu i powracające w finale pytanie "Co się stało z tym miasteczkiem?" pasuje, jak ulał do wielu innych historii, a jednak niewielu potrafi lub chce zadać sobie trud dodania do kryminalnej zagadki czegoś więcej. "Trapped" udowodniło, że czasem najciekawiej jest tam, gdzie mało kto spogląda.
"The Americans" – sezon 4, odcinek 1 ("Glanders")
Andrzej Mandel: Nowy sezon "The Americans" zaczął się od naprawdę mocnego odcinka. Precyzyjna konstrukcja i odpowiednie stopniowanie napięcia już od dawna są znakiem firmowym twórcy serialu, Joe Weisberga, ale tym razem podniósł poprzeczkę jeszcze wyżej. O tym, co działo się w odcinku, szerzej pisałem w recenzji, więc teraz już nie będę rozwodzić się nad wydarzeniami. Warto za to zwrócić Waszą uwagę na to, jak świetnie napisane są poszczególne postacie i na to, jak dobrze prowadzeni są aktorzy.
Kiedy patrzę na Philipa (Matthew Rhys) to widzę człowieka autentycznie przeżywającego poważne rozterki. Gdy rozmawiał z Marthą o młodym chłopaku, którego zabił, by ochronić ją przed wpadką, było rzeczywiście widać, jak to przeżywa. Ta scena była jedną z najlepszych w całym odcinku. Alison Wright w roli Marthy jest naprawdę dobrze obsadzona, a to jak przechodziła od zaprzeczenia do akceptacji faktu, że to jej wina, to majstersztyk.
Takich wątków i aktorskich popisów mieliśmy praktycznie cały odcinek. Trudno się więc dziwić, że "The Americans" to hit.
Marta Wawrzyn: Przede wszystkim krew w żyłach mrożą w tym odcinku retrospekcje, z małym Miszą, który broniąc się przed łobuzami, posunął się o dobrych parę kroków za daleko. To, jak je dawkowano i z jaką precyzją wymierzono cios na koniec, musi budzić podziw. Nawet jeśli widziało się setki seriali, można zachwycić się "The Americans", które od początku wiedziało, dokąd zmierza i budowało postacie cegiełka po cegiełce, by w końcu dojść do tego, co mamy teraz. Liczę na to, że z zapartym tchem będzie się oglądało cały sezon, a nie tylko pojedyncze odcinki.
A poza tym brawa dla osoby, która montowała trailery – nieźle nas zrobili w balona, ujawniając ważne sceny i sugerując, że znaczą one zupełnie co innego.
"Happy Valley" – sezon 2, odcinek 6
Mateusz Piesowicz: Rewelacyjny finał, nie dający mi spokoju do tej pory, bo wciąż nie mogę się zdecydować, jaki kontekst ostatniej sceny przemawia do mnie bardziej. Było to szczęśliwe zakończenie czy wręcz przeciwnie? Uwielbiam takie niedopowiedzenia, a gdy są one dodatkowo poparte kapitalnym, dalekim od banału scenariuszem zgłębiającym najbardziej mroczne zakamarki ludzkiej psychiki, to do szczęścia nie potrzeba mi nic więcej.
A tutaj dostaliśmy przecież znacznie więcej. Było rozwiązanie poszczególnych historii, było zamknięcie wątków najważniejszych postaci, było wreszcie trochę okazji do uśmiechu w nieodpowiednim momencie i kilka scen, które głęboko wryły się w pamięć. Na pochwały zasługuje zarówno twórczyni serialu, Sally Wainwright, jak i cała obsada, bez wyjątków, bo choć Sarah Lancashire jest tu niewątpliwą gwiazdą, to umniejszanie zasług reszty byłoby niesprawiedliwe.
Shirley Henderson czy Kevin Doyle stworzyli intrygujące i przekonujące kreacje, podobnie jak James Norton, choć w całym sezonie widziany był tylko kilkakrotnie. Nie zdziwiłbym się, gdyby został kolejnym brytyjskim aktorem, który zrobi międzynarodową karierę. Oby tylko znalazł w międzyczasie chwilę, by wrócić na plan "Happy Valley".
Bo chyba nikt nie wyobraża sobie, że nie będzie dalszego ciągu, prawda?
"Dziewczyny" – sezon 5, odcinek 4 ("Old Loves")
Marta Wawrzyn: To, jak bardzo podoba mi się 5. sezon "Dziewczyn", nie przestaje mnie zadziwiać. Zwłaszcza że po dwóch poprzednich sezonach postawiłam już na serialu Leny Dunham krzyżyk. Teraz znów widać, że ona miała plan na tę historię i na te bohaterki, a oglądanie, jak zaczynają się odnajdywać, sprawia mi dużo więcej przyjemności niż obserwowanie ich dziecinnych zachowań w poprzednich latach.
W "Old Loves" dobrze wypadli wszyscy, nawet Marnie z Desim, których związek chyba nas jeszcze zaskoczy. Przede wszystkim jednak to był odcinek Adama i Jessy, pary, której aż chce się kibicować, choć dobrze wiadomo, że oboje w tym momencie zdradzają Hannah. Zwłaszcza Jessa to ciężko przeżywa, a mnie taka dorosła Jessa, płacząca prawdziwymi łzami, niesamowicie się podoba.
Zaskakująco dobrze wypadły też obie sceny seksu na końcu odcinka – dziwne, wprowadzające uczucie dyskomfortu, ale z pewnością dalekie od niepotrzebnych. Zdarzyło mi się uśmiechnąć na widok kanapy Adama, na której działo się już wiele takich scen, i pomyśleć, że może tym razem to jest to. Podobają mi się takie "Dziewczyny", jeszcze nie dorosłe, ale już prawie.
"Faking It" – sezon 3, odcinek 1 ("It's All Good")
Marta Wawrzyn: "Faking It" wróciło po kilkumiesięcznej przerwie i stwierdziłam, że naprawdę ten serial lubię. Wiadomo, to "tylko" kolorowy świat nastolatków, ale na tyle przerysowany i powykrzywiany, że nie przestaje mnie bawić, nawet jeśli każdy z każdym zrobił tu już wszystko, co tylko można w tym wieku robić.
W "It's All Good" relacje między bohaterami zostały mocno przetasowane, w końcu Amy przez całe wakacje nie było, a Karma w tym czasie zawarła nowe znajomości. O ile moja sympatia zawsze była po stronie Amy, teraz wreszcie to się trochę zmienia, racje Karmy zostały nieźle pokazane, a ona sama zdecydowanie mniej irytuje niż wcześniej. Choć w jej przemianę oczywiście nie wierzę, tak samo jak w to, że Amy zostanie odstawiona na dłużej na boczny tor. Tym, co zaskakująco dobrze działa, jest na pewno bliższa przyjaźń Karmy i Shane'a.
Najzabawniejsze momenty należały do Lauren, poszukującej nie tyle przyjaciółki, co "stażystki w przyjaźni". Niepotrzebnie, bo wydaje się, że ona będzie miała prawdziwą przyjaciółkę – Amy. Uścisk kończący odcinek to zapowiedź nowego rozdziału w relacji obu dziewczyn.
Krótko mówiąc, "Faking It" wciąż działa zarówno jako teen drama, jak i ostry serial komediowy. Nie brak ani fajnych dialogów, ani przyzwoitego humoru sytuacyjnego, a i na płaszczyźnie emocjonalnej to działa. Czekam na więcej.
"Bosch" – sezon 2
Andrzej Mandel: Ten serial ma troszkę pecha u mnie, o czym pisałem w piątek. Jednym z powodów tego pecha jest fakt, że nie jestem fanem oglądania odcinka za odcinkiem. Dlatego wciąż nie dotarłem do samego końca, ale co do jednego nie mogę mieć wątpliwości – drugi sezon "Boscha" w pełni zasługuje na hit, przy wszystkich swoich wadach.
Wadą, o której myślę, jest sama zagadka kryminalna. Podobnie jak w pierwszym sezonie, jest ona nieco zbyt przejrzysta. Nie zmienia to jednak faktu, że "Boscha" ogląda się świetnie. Duża w tym zasługa Titusa Wellivera grającego główną rolę. Jego Bosch jest wiarygodny, równocześnie twardy, jak i z uczuciami. Co więcej, ma on w sobie coś z detektywów pamiętanych z klasycznych filmów noir, tylko wciąż nie mogę dopasować co (i nie chodzi tu o jego zamiłowanie do jazzu). Być może jest to charakterystyczny zmęczony wygląd.
W "Boschu" urzeka mnie też zręczne przeplatanie wątków i to, jak się zbiegają. Nie ma tu żadnych niepotrzebnych scen, wszystko ma swój cel, nawet jeśli celem jest prztyczek pod adresem "American Crime Story" (przyjacielski i życzliwy, żeby nie było), to jest to zrozumiałe i zręczne. Dobrze też wypadają sceny, które w wielu amerykańskich (i polskich też) serialach są zazwyczaj rozdrapywane do końca, podczas gdy "Bosch" zadowala się zrobieniem tego jakby mimochodem – tak, mam na myśli scenę związaną ze śmiercią jednej z postaci drugoplanowych. Oszczędzono nam histerii matki, pokazując ją w wyciszeniu, dobrym pomysłem było pokazanie, jak bohaterowie słuchają komunikatu w policyjnym radio i zaprezentowanie rozświetlonego LA.
Wrócił stary "Bosch", ale w znacznie lepszej formie.