Pazurkiem po ekranie #115: Seinfeld versus Martin
Marta Wawrzyn
24 marca 2016, 22:02
Pełnym dantejskich scen odcinkiem o ławnikach "American Crime Story" przypieczętowało status megahitu tej zimy. A oprócz będzie dziś o "Better Call Saul", "Shameless", "Jane the Virgin", "Crazy Ex-Girlfriend" i "Żonie idealnej". Uwaga na spoilery!
Pełnym dantejskich scen odcinkiem o ławnikach "American Crime Story" przypieczętowało status megahitu tej zimy. A oprócz będzie dziś o "Better Call Saul", "Shameless", "Jane the Virgin", "Crazy Ex-Girlfriend" i "Żonie idealnej". Uwaga na spoilery!
Z "American Crime Story" powoli wypada zacząć się żegnać, w końcu przed nami tylko dwa odcinki, ale to tylko powód, żeby serial chwalić jeszcze bardziej. Zgodnie z zasadą, że każdy odcinek opowiada o innym aspekcie tego wielkiego show, jakim był proces O.J.-a Simpsona, w "A Jury in Jail" zobaczyliśmy cały ten cyrk z perspektywy ławników. Czyli czegoś, co czyni amerykański system sprawiedliwości tak specyficznym, oddając sprawiedliwość w ręce ludu, niekoniecznie przygotowanego do jej wymierzania. W serialach bardzo rzadko obserwujemy cokolwiek z perspektywy ławników, oni po prostu są cały czas gdzieś w tle, jak gdyby nie mieli aż takiego znaczenia. Tymczasem mają większe znaczenie niż ktokolwiek. I ogromną władzę.
W "American Crime Story" zobaczyliśmy, co się dzieje z tymi ludźmi – wyrwanymi z ich codziennego środowiska i oderwanymi od wszystkiego, co składa się na ich zwykłe życie – kiedy proces się przeciąga. Najpierw nie są w stanie się zgodzić, co chcą oglądać, skoro nie wolno im oglądać newsów, potem zaczynają tęsknić za znienawidzonymi członkami rodziny, a w końcu kombinują, jak stamtąd uciec. Na to szaleństwo nałożyły się sztuczki prawników z obu stron, usiłujących dopasować skład ławy przysięgłych do swojego widzimisię. Presja była ogromna, a do tego dochodziły rozmaite drobiazgi, których symbolem w serialu stał się spór pomiędzy zwolennikami "Seinfelda" i "Martina".
Duże wrażenie zrobił na mnie proces O.J.-a z perspektywy ławników, szalenie spodobało mi się to, co się działo, kiedy Freddie Mercury śpiewał w tle "Another One Bites the Dust", ale nie zapominam bynajmniej o innym ważnym bohaterze tego odcinka. Robert Kardashian wyraźnie zrozumiał, jaka jest – i jaka musi być – prawda o tym, co się wydarzyło. O ile i ławnikom, i zwykłym Amerykanom dało się wmówić, że dowody w postaci DNA nic nie znaczą, do prawnika i przyjaciela O.J.-a dotarło, że tutaj nie ma możliwości manewru. To mógł zrobić tylko jeden człowiek. Jak mówi Davis Schwimmer – w tym odcinku jeszcze lepszy niż dotychczas – Kardashian prawdopodobnie nigdy nie doszedł do siebie po tym procesie. Był kimś w rodzaju sumienia prawniczego dream teamu, tyle że ci panowie sumienia bynajmniej mieć nie chcieli.
Tymczasem w "Żonie idealnej" coś się zmieniło. Alicia Florrick już nie przeprasza. Nawet kiedy się spóźnia, oznajmia tylko, że cóż, ma życie. Szczerze się cieszę, widząc ją w takiej właśnie wersji. Dość przepraszania za samo swoje istnienie, dość zastanawiania się, czy wypada, dość chodzenia na kompromisy. Czas wziąć stery we własne ręce – i oby tym razem rzeczywiście jej się to udało.
Cieszę się, że zobaczyliśmy, zapewne już po raz ostatni, sędziego Abernathy'ego. Jego wyrok zdecydowanie miał swój urok. Dobrze się też patrzyło na zaskoczonego prokuratora Foxa – ależ ta rola i ten image pasują do Matthew Morrisona! – ale przede wszystkim liczę na to, że coś się wreszcie wykluje z rozmów Alicii i Diane na temat przejęcia władzy przez kobiety. "Żona idealna" nigdy nie promowała feminizmu wprost, ale dawała wyraźnie odczuć, że lubi silne baby. I oby na koniec te silne baby przejęły władzę w firmie. Oczywiście pod warunkiem że dla Cary'ego – jednego z bardziej pechowych bohaterów "Żony idealnej" – też się znajdzie coś satysfakcjonującego na koniec. Tak swoją drogą, im ów koniec jest bliższy, tym bardziej mi przykro, że musimy się rozstać.
W "Shameless" znów mieliśmy sympatyczny bałagan. Carl zapoznał się bliżej z tatą swojej ukochanej i przekonał się, że od ganiania przestępców poziom adrenaliny skacze tak samo jak od bycia przestępcą. Ian prawdopodobnie popełnił niepotrzebne kłamstwo. Panowie, których znamy z tego, że przesiadują w Alibi, zamienili się na jeden wieczór w bohaterów "Magic Mike'a. A przede wszystkim urodziła się mała Frances i wszystkich naprawdę zdziwiło to imię.
Jest w tym chaosie wciąż sporo uroku, ale wydaje mi się, że historia Gallagherów też powinna zacząć już zbliżać się do końca, zanim zamieni się w bezkształtną telenowelę.
'A propos telenowel, jak Wam się podobało wielkie wejście Pabla Alonsa Segury w "Jane the Virgin"? Facet ma styl, trzeba przyznać, a scena, w której tańczy z Albą tango, wypadła prześwietnie. Swoją drogą, co jak co ale "Jane the Virgin" raczej nie zdałaby testu Bechdel. Nawet gdybyśmy brali pod uwagę pojedyncze sceny. Taki już jej urok.
W "Crazy Ex-Girlfriend dostaliśmy 40 minut terapii, które bardzo się przydały pogubionej Rebece. I choć rozumiem, że to wszystko jest potrzebne, aby zbudować wiarygodną bohaterkę, szczerze powiedziawszy chciałabym, abyśmy już porzucili całkiem temat Josha Chana. Rebecca jest znacznie ciekawszą postacią, kiedy nie zajmuje się uganianiem się za facetem, który zdecydowanie na nią nie zasługuje.
Z najnowszego odcinka wypada także odnotować "Dream Ghost", z gościnnym występem Amber Riley, kolejnej gwiazdki "Glee", z którą nie mam pojęcia, co się teraz dzieje.
Na deser należą się pochwały dla "Better Call Saul", który powoli, ale konsekwentnie kieruje się w wiadomą stronę. Z jakiegoś powodu znów najbardziej mi zapadł w pamięć Mike, jego kolejne spotkanie z Hectorem, a także gest, jaki wykonał w kierunku Nacho. Facet ma jaja i tyle, a ponieważ gra go Jonathan Banks, każda krótka scena jest na wagę złota.
Tymczasem do Jimmy'ego zaczęło docierać, że kiedy ma do wyboru korporacyjne auto i kubek z napisem "Drugi najlepszy prawnik świata", wybór może być tylko jeden. Ten jego wybór za chwilę docenimy, bo już w zwiastunie kolejnego odcinka pojawia się kolorowy garnitur. Na razie cieszę się z powrotu Viktora przez "k" i Giselle St. Claire, podziwiając przy tym lekkość i łatwość, z jaką scenarzyści poruszają się po stworzonym przez siebie świecie. To za chwilę zacznie procentować.
A co Was spotkało w tym tygodniu? Piszcie, komentujcie i koniecznie zaglądajcie do nas na Twittera, bo tam dzieje się najwięcej. Do następnego!