"The Path" (1×01-02): W poszukiwaniu szaleństwa
Marta Wawrzyn
1 kwietnia 2016, 19:42
Znakomita obsada, twórca "Friday Night Lights" w ekipie producentów, oryginalna – jak na serialowy światek – tematyka i świeże podejście. "The Path" to jeden z solidniejszych projektów tej wiosny, który ma szansę stać się hitem. Ale równie dobrze może popaść w szybkie zapomnienie.
Znakomita obsada, twórca "Friday Night Lights" w ekipie producentów, oryginalna – jak na serialowy światek – tematyka i świeże podejście. "The Path" to jeden z solidniejszych projektów tej wiosny, który ma szansę stać się hitem. Ale równie dobrze może popaść w szybkie zapomnienie.
Najpierw był Netflix i "House of Cards", potem Amazon i "Transparent", a teraz własne seriale chcą robić dosłownie wszyscy. Hulu, trzeci z dużych amerykańskich serwisów zarabiających na streamingu wideo, już od pewnego czasu puka do pierwszej ligi i na razie nie był w stanie się do niej dobić. Oryginalnych projektów Hulu powstało więcej niż myślicie, wiele z nich znikło równie szybko jak się pojawiło. W zeszłym roku do świadomości widzów jako tako przebiły się "Casual" i "Difficult People", ale to tylko dwie niszowe komedie. Różnicę mógłby zrobić dopiero świetny, przełomowy, odważny dramat, o którym dyskutowaliby i krytycy, i zwykli ludzie w internetach.
Już wiemy, że w przypadku "22.11.63" nie do końca to wyszło, a jak będzie z "The Path"? Powiem tak: bardzo chciałam, żeby było świetnie, ale im więcej czasu spędzałam z tym serialem, tym mniej angażujące wydawało mi się to, co się dzieje na ekranie. Przede wszystkim sama sekta przedstawiona została na razie dość powierzchownie i, z braku lepszego słowa, "poprawnie". Przez dwie godziny nie wydarzyło się absolutnie nic zaskakującego, szokującego czy dziwnego. Owszem, metody działania ludzi, którzy głoszą wszem i wobec, że są posłańcami światła, są niepokojące – podobnie jak od scjentologów, tak i stąd niełatwo jest uciec – ale scenarzystom na razie nie udało się wyjść poza standardowy zestaw. Mamy tu dość standardową sektę, wciskającą swoim członkom standardowy kit i piorącą ludzkie mózgi przy użyciu standardowych środków.
Nie tak łatwo jest określić, do czego ten ruch jest podobny – w różnych momentach miałam skojarzenia i ze scjentologią, i ze Świadkami Jehowy, a do tego doszedł jeszcze wegetarianizm, niesienie pomocy ludziom w potrzebie, mordowanie (najprawdopodobniej) tych, którzy nie potrafią zobaczyć światła, i parę innych, na pierwszy rzut oka wykluczających się przyzwyczajeń. Są takie momenty, kiedy widać w tym totalne szaleństwo – najbardziej je widać w oczach Sarah, nieznającej innego życia i ślepo zapatrzonej w tzw. światło – ale przez większość czasu po prostu bardzo by się chciało, żeby wreszcie ten serial czymś zaskoczył. Nie zaskakuje. Ani przez chwilę.
Nie mam jednak wątpliwości co do tego, że ma potencjał, wszak rodzinne historie to coś, co Jason Katims ("Friday Night Lights", "Parenthood") robi najlepiej. Twórcą "The Path" nie jest co prawda on sam, a Jessica Goldberg – scenarzystka "Parenthood" – ale widać tu i jego rękę, i chęć skupienia się na codziennych dramatach zwyczajnych ludzi, znajdujących się w niecodziennej sytuacji.
Aaron Paul i Michelle Monaghan grają w "The Path" małżeństwo uwikłane od zawsze w działalność sekty. O niej, Sarah, wiemy, że właściwie urodziła się w sekcie i nie zna innego życia, bo jej rodzice byli zatwardziałymi wyznawcami, a ona przejęła to po nich. To ciekawa bohaterka, ponieważ z jednej strony wydaje się chodzącym rozsądkiem, a z drugiej, to najbardziej zaślepiona osoba pod słońcem. On, Eddie, to niegrzeczny chłopiec, który zawsze trochę odstawał, ale dopiero po wyjeździe do Peru – gdzie znajduje się guru sekty, oficjalnie budujący kolejne szczeble "drabiny", a nieoficjalnie po prostu umierający – zaczął to wszystko rzeczywiście kwestionować. O sile oddziaływania sekty na swoich członków niech świadczy fakt, że Eddie przyznał się do romansu, którego wcale nie miał, byle uniknąć podejrzeń o bycie zdrajcą. Odszczepieńców najprawdopodobniej spotyka śmierć, a uniknąć egzekucji nie sposób, bo macki sekty sięgają daleko.
Nietrudno w to uwierzyć, patrząc na Hugh Dancy'ego i tę przerażającą maskę, którą przybiera jako Cal, zastępca umierającego guru. Facet zdecydowanie ma charyzmę, dobrze wie, kiedy nacisnąć który guzik, a jeśli nie jest w stanie przekonać kogoś uprzejmym uśmiechem, sięga po argument siły. Dancy w tej roli zdecydowanie ma w sobie jakiś nieokreślony magnetyzm, choć przecież nic wielkiego nie robi.
Nieco rozczarował mnie za to Aaron Paul, który wyczynia dokładnie to co w "Breaking Bad" – płacze, miota się i kwestionuje wszystkie swoje życiowe wybory, przy tym unikając podjęcia naprawdę drastycznych decyzji. Zdaję sobie sprawę z tego, że sam aktor nie jest temu winny – gra tak, jak mu polecono – ale i tak coś mi tu zgrzyta. Problem prawdopodobnie zaczyna się od tego, że zrobiono z niego ojca 16-latka (!), a na ekranie wygląda jak jego starszy o parę lat brat. Teoretycznie wszystko ma sens – Aaron ma 36 lat, mógłby mieć syna w tym wieku. W praktyce wygląda jak chłopak, a nie ojciec nastolatka. Nie potrafię przejść na tym do porządku dziennego, bo choć i on, i Michelle Monaghan są znakomitymi aktorami, kiedy widzę ich razem, z dwójką dzieci, w tym prawie dorosłym synem, wyczuwam fałszywe nuty. A i chemii w całym tym towarzystwie bardzo brakuje, każde z nich wypada najlepiej w duecie z kimś spoza rodziny.
Nie pomaga to, że praktycznie wszystkie postacie wydają się na tym etapie napisane równie stereotypowo co sam wątek sekty. I ich zachowania, i sytuacje, w które są wplątani, trącą banałem. A jednocześnie "The Path" wyraźnie lubi się puszyć i udawać ambitny dramat. Przykład? Pod koniec pierwszego odcinka Cal opowiada wyznawcom o jaskini Platona – coś, co zapewne świetnie znacie, jeśli przerabialiście w szkole literaturę starożytną albo podstawy filozofii – a ci reagują tak żywo, jak gdyby usłyszeli właśnie najbardziej odkrywczą z prawd. Dodatkowo widzimy cienie, o których mówi bohater, więc scena prezentuje się bardzo ładnie i klimatycznie. Tylko co z tego, skoro jest totalnie pusta w środku.
Po dwóch godzinach z "The Path" mam więc wrażenie, że zobaczyłam kolejnego średniaka z ambicjami, by być czymś więcej. Nie wykluczam, że z serialu rzeczywiście wykluje się coś świetnego – Katims to mistrz, zaangażowani w projekt aktorzy są najlepsi na świecie, a pomysł, by pokazać piekło sekty z perspektywy zwyczajnej rodziny, ma w sobie wiele świeżości. Ale w tym momencie to (jeszcze?) nie jest ten wielki hit, którego Hulu tak bardzo potrzebuje, żeby się przebić do pierwszej ligi.