13 ciekawych seriali, które nie miały polskiej premiery
Marta Wawrzyn
10 kwietnia 2016, 00:02
"The Man in the High Castle"
Nie wiadomo, co planuje Amazon, bo ze swoich planów się nie zwierza. Ale wyraźnie nie chce popełnić tego samego błędu co kiedyś Netflix, który posprzedawał prawa do "House of Cards", a potem musiał je odzyskiwać. "The Man in the High Castle" – trochę mniejszy hit, niż na początku go kreowano, ale jednak niewątpliwie serial godny zobaczenia – pojawił się na Amazonie pod koniec listopada i był dostępny tylko tam, gdzie Amazon zdążył wejść ze swoim VoD. Czyli w USA i paru jeszcze krajach.
A przecież i o książce Philipa K. Dicka, prezentującej alternatywną wersję historii, w której alianci przegrywają II wojnę światową, i o tym, że na jej bazie powstał serial, słyszał cały świat. I cały świat "Człowieka z Wysokiego Zamku" oglądał, nie płacąc przy tym Amazonowi ani grosza, bo cóż, skoro amerykański gigant nie chce naszych pieniędzy…
Na pewno jednak ciekawe jest to, z czego ta sytuacja wynika. Amazon praw do swoich seriali nie sprzedaje nikomu i zapewne nie jest to przypadek, tylko zamierzona taktyka.
"Parks and Recreation"
Prawdziwy weteran na liście, bo emisję w NBC rozpoczęto w kwietniu 2009 roku – za kilka dni będzie 7. rocznica. Pomijając już to, że to jeden z najlepszych sitcomów, jakie kiedykolwiek powstały, brak zainteresowania polskich stacji "Parkami" może zaskakiwać. To prawda, że specyficzna tematyka, jaką jest lokalna polityka amerykańska z wszystkimi jej niuansami, może odstraszać. To zdecydowanie nie jest serial dla wszystkich.
Ale pamiętajmy, że to serial, który rozpoczął niesamowitą karierę praktycznie wszystkich związanych z nim aktorów – Amy Poehler, Chrisa Pratta, Nicka Offermana, Aubrey Plazy, Aziza Ansariego. Był też bardzo fajnym comebackiem Roba Lowe'a czy Rashidy Jones po paru latach nieobecności w TV. Nazwiska aktorów z "Parków" są nieźle znane polskiej publice, nie brak też memów po polsku z Ronem Swansonem i jego wąsami. A i tak żadna stacja serialu nie kupiła.
Spodziewałam się, że w takim razie pojawi się on na Netfliksie. Ale nie. Na Netfliksie też go nie ma. To muszą być jakieś czary – nikt w Polsce nie chce jednego z najlepszych amerykańskich sitcomów!
"Trapped"
Islandzki hit tej zimy, porównywany do "Fortitude", bo w obu serialach ludzie mordują się w wyjątkowo zimnych okolicznościach przyrody. Ostatnio w Waszych komentarzach na Serialowej przeczytałam, że to takie "Fortitude" "bez tego całego voodoo" i rzeczywiście coś w tym jest. "Trapped" to po prostu klimatyczny kryminał, przeznaczony dla smakoszy gatunku. Dzieje się w niezwykłym miejscu, oferuje logicznie skonstruowaną historię z morderstwem w roli głównej i kojarzy się przede wszystkim ze skandynawskimi kryminałami telewizyjnymi.
Świat usłyszał o serialu przede wszystkim dzięki brytyjskiemu BBC, które często odkrywa i propaguje takie perełki z różnych europejskich krajów. W Polsce na premierę "Trapped" wciąż czekamy, ale chyba możemy bezpiecznie założyć, że prędzej czy później serial pojawi się w Ale kino+, które skupuje wszystkie produkcje tego typu. Na razie w niedzielne wieczory leci jeszcze "Most nad Sundem", nie wiemy, co planowane jest dalej. Ale nie da się ukryć, że "Trapped" byłoby idealną rozrywką na gorące czerwcowe albo lipcowe wieczory.
"You're the Worst"
Wdzięczna komedia (anty)romantyczna Stephena Falka, uwielbiana przez wszystkich związkofobów, w USA zgarnia liczne nominacje do nagród krytyków, zaś w Polsce praktycznie pozostała niezauważona. Nie kupił jej nikt, choć takich ludzi jak Jimmy, Gretchen i ich znajomi, nie brak również w Warszawie, Krakowie czy innych polskich miastach. "You're the Worst" opowiada o świecie dzisiejszych trzydziestolatków, którzy z różnych powodów mają niepoukładane życie uczuciowe, choć teoretycznie stać ich na to, żeby mieć rodzinę.
Co ciekawe, serial, który na początku był świetną, ale niezbyt głęboką komedią o toksycznej parze, w 2. sezonie ewoluował. Poznaliśmy zarówno ich oboje – a także ich przyjaciół i rodziny – znacznie lepiej, a sporą część sezonu poświęcono depresji jednej z bohaterek. Tak, tak, w serialu komediowym oglądaliśmy całkiem poważną walkę z chorobą, którą część osób wciąż uważa raczej za fanaberię niż "prawdziwą" dolegliwość. I była to jedna z najlepszych rzeczy, jakie zobaczyliśmy w zeszłym roku.
Oczywiście nie w polskiej telewizji, bo ta z jakiegoś powodu boi się Jimmy'ego i Gretchen.
"Crazy Ex-Girlfriend"
Podobna sytuacja jak w przypadku "iZombie", choć akurat tutaj aż tyle czasu od amerykańskiej premiery nie upłynęło. "Crazy Ex-Girlfriend" – autorski projekt Rachel Bloom, która karierę zaczynała jako komiczka z internetu – to jeden z ciekawszych seriali tego sezonu. Główna bohaterka, grana przez samą Bloom, to prawniczka z Nowego Jorku, która spontanicznie zamieszkuje w małym miasteczku w Kalifornii, po tym jak spotyka swojego dawnego chłopaka, pochodzącego z tegoż miasteczka.
Serial nie sprowadza się bynajmniej do historii miłosnej i z odcinka na odcinek rozwija się w coraz ciekawszych kierunkach, zaś jego twórczyni – nagrodzona Złotym Globem dla najlepszej aktorki komediowej – błyszczy i jako aktorka, i jako scenarzystka. Forma też jest ciekawa, bo "Crazy Ex-Girlfriend" to śmiałe i pełne wdzięku połączenie komedii z musicalem.
O polskiej premierze nic nie słychać, ale możliwe, że – podobnie jak "Jane the Virgin" – serial pojawi się prędzej czy później na Netfliksie.
"Broad City"
Produkcja Comedy Central, której ta stacja w ogóle nie emituje w Polsce – bo i po co, skoro można w kółko pokazywać "Przyjaciół" i "Teorię wielkiego podrywu", a z nowości wybierać raczej CBS-owskie komedie niż to, co rzeczywiście się wyróżnia. Tymczasem w USA Ilana Glazer i Abbi Jacobson to już prawdziwe boginie komedii, co chwila zapraszane do programów rozrywkowych i udzielające się też chętnie w internecie (gdzie zaczęła się ich wielka kariera).
"Broad City", opowiadające o codziennym życiu dwóch dziewczyn z Nowego Jorku, od początku jest chwalone przez krytyków i ma swoją wierną publikę. Mówi się, że to jedna z najświeższych komedii ostatnich lat, a życie bohaterek – które są satyrą na współczesnych dwudziestolatków z wielkich miast – analizują nie tylko krytycy, ale i socjologowie. W mocno przerysowanej formie Ilana i Abbi opowiadają całą prawdę o dużych dzieciakach, które przesuwają granicę dorosłości, po części dlatego, że tak wygodnie, a po części dlatego, że trudno myśleć o stabilizacji, kiedy nie masz nawet sensownej pracy.
Polska publika z pewnością znalazłaby tu sporo rzeczy, z którymi możemy się identyfikować. Oczywiście pod warunkiem, że z oryginalnych żartów coś by zostało po ich przetłumaczeniu.
"Transparent"
Wracamy do Amazona i jego produktu flagowego – tytułu, który zdobył masę nagród i uznanie krytyków, a jednak nie został sprzedany za granicę. Mamy więc do czynienia z ciekawą – i bez wątpienia troszkę absurdalną – sytuacją, w której Hollywoodzkie Stowarzyszenie Prasy Zagranicznej nagrodziło Złotymi Globami serial, którego poza Stanami Zjednoczonymi i paroma innymi krajami, gdzie jest Amazon, obejrzeć legalnie się nie da.
A jednak i tak kameralna opowieść Jill Solloway o starszym panu – głowie rodziny – który postanawia wreszcie przestać ukrywać swoje prawdziwe "ja", budzi dyskusje na całym świecie. Seriali o transseksualistach po prostu jeszcze nie było. A ten serial niewątpliwie zapada w pamięć, nie tylko ze względu na kreację Jeffreya Tambora, który jest tak samo genialny w wersji "męskiej", jak i "damskiej".
"Transparent" to też cudeńko wizualne – sundance'owy klimat czuć na każdym kroku – i intrygująca opowieść o rodzinie, w której praktycznie każdy jest strasznym egoistą. Pfeffermanowie potrafią być zastanawiającą, a czasem lekko przerażającą zgrają, zaś wszystkie ich dziwactwa, lęki i przyzwyczajenia czynią ich wyjątkowymi bohaterami. Jill Soloway nie ukrywa, że przeniosła na ekran historię swojego ojca i częściowo też własnej rodziny – i być może właśnie dlatego widzowi cały czas towarzyszy wrażenie, iż patrzy na coś wyjątkowego.
"El tiempo entre costuras"
Rozumiem, że seriale europejskie niekoniecznie są priorytetami polskich stacji telewizyjnych, ale akurat hiszpańskie "El tiempo entre costuras" to i megahit, który zdobył masę nagród oraz uznanie poza swoim krajem (angielski tytuł to "The Time in Between"), i kolejne kostiumowe cudeńko, które można by spokojnie puszczać w Telewizji Polskiej obok "Poldarka".
Serial jest adaptacją powieści Marii Dueñas, którą polscy czytelnicy znają jako "Krawcowa z Madrytu". Opowiada historię ślicznej krawcowej o imieniu Sira, którą poznajemy jako młodziutką dziewczynę, gubiącą się i podejmującą nie najlepsze decyzje. Dzięki pierwszej scenie – futurospekcji z 1936 roku – w której widzimy, jak próbuje upchnąć pod ubraniem kilkanaście sztuk broni, wiemy, że jej życie nie będzie sprowadzać się do wyborów miłosnych, czekają ją wielkie przygody.
I rzeczywiście – Sira wplątuje się w niesamowite awantury ze szpiegami w roli głównej, a przy tym zawzięcie buduje swoją pozycję w świecie mody. Serial ma w sobie coś z "Downton Abbey", a także "Mr. Selfridge'a", ale nie tylko. To też najbardziej romantyczna opowieść na świecie i prawdziwy manifest girl power. "El tiempo entre costuras" niesamowicie wciąga, a grająca główną rolę Adriana Ugart nie bez powodu stała się w swoim kraju gwiazdą pierwszej wielkości.
Hiszpańskie seriale kostiumowe – również na przykład "Gran Hotel", które było w TVP, ale aż takiej kariery niestety w Polsce nie zrobiło – w ostatnich latach stały się znane na całym świecie. Netflix planuje nawet wyprodukować własny, opowiadający o telefonistkach z lat 20. Wielka szkoda, że Polskę ten fenomen trochę omija, bo Hiszpanie naprawdę potrafią.
"Mozart in the Jungle"
Amazon po raz trzeci i na razie ostatni. W zeszłym roku Złotymi Globami obsypano "Transparent", teraz wszystko zgarnął "Mozart in the Jungle" i grający główną rolę – ekscentrycznego dyrygenta z Meksyku – Gael Garcia Bernal. I po gali rozdania tych nagród można było na polskich portalach poczytać absurdalne komentarze w stylu: "Nie oglądałem, ale czy aby na pewno to jest aż takie dobre?".
Odpowiedź brzmi: tak, to jest aż takie dobre. "Mozart in the Jungle" to jedna z bardziej wdzięcznych komedii, jakie powstały w ostatnich latach; taka, która potrafi udowodnić, że opłaca się chadzać własnymi ścieżkami, i która z zadziwiającą łatwością miesza sztukę wysoką z popkulturą. Miłość do muzyki, uroki miejskiej dżungli, romanse, podróże, błędy młodości – czegóż w tym serialiku nie ma! A wszystko to podane w lekki, bezpretensjonalny sposób, który na pewno Polacy by docenili, gdyby tylko Amazon kiedyś zdecydował się wejść do naszego kraju.
"Manhattan"
WGN America to mała stacja kablowa z USA, która od kilku lat próbuje zostać znaczącym graczem na rynku seriali. Wyprodukowała więc serial o czarownicach ("Salem"), o niewolnikach ("Underground") czy o klanie żyjącym w górach i mającym za nic amerykańskie prawo ("Outsiders"). "Manhattan" zdecydowano się zakończyć po dwóch sezonach ze względu na niziutką oglądalność, a wydaje mi się, że do dziś to właśnie jest najciekawszy projekt WGN.
Serial opowiada historię powstania bomby atomowej w ramach Projektu Manhattan. Bohaterowie są stworzeni na potrzeby serialu – oczywiście z wyjątkiem Roberta Oppenheimera i paru innych znanych nazwisk – i służą przede wszystkim do tego, by pokazać, jak wyglądało życie w miasteczku pośrodku pustyni w okolicach Los Alamos. Rodzinne koszmary, poczucie, że jest się w więzieniu, wszechobecny nastrój paranoi i niesamowita presja to tylko niektóre z atrakcji, jakie czekały naukowców, którzy zdecydowali się wziąć udział w projekcie.
Serial potrafi być bardzo mroczny, ale ma też niesamowity klimat retro. Wygląda i brzmi po prostu świetnie, w obsadzie ma znakomitych aktorów – m.in. Olivię Williams, Rachel Brosnahan czy Williama Petersena – i ogólnie jest projektem bardzo interesującym. A ponieważ dwa sezony to właściwie całkiem sensowna całość, któraś z polskich telewizji spokojnie mogłaby się tym zainteresować.
"Inside Amy Schumer"
Kolejny ciekawy przypadek z Comedy Central. Amy Schumer w ostatnich latach – przede wszystkim właśnie dzięki opartemu na skeczach serialowi "Inside Amy Schumer" – dołączyła do amerykańskiej czołówki komediowej. To teraz jedna z bardziej utytułowanych twórczyń i aktorek, ale w Polsce co najwyżej można było zobaczyć jej stand-up w HBO (świetny zresztą) no i oczywiście film "Wykolejona".
W polskim Comedy Central "Inside Amy Schumer" – które za kilkanaście dni wraca z 4. sezonem – nie ma, ale jeśli chcecie oglądać wyczyny Amy legalnie, zawsze możecie zajrzeć na YouTube, gdzie wiele skeczy z programu wrzucanych jest w całości. Trudno powiedzieć, o co chodzi – Polacy boją się feminizmu? seksu? dobrej komedii? – niemniej jednak w naszym kraju Amy Schumer najwyraźniej nie ma szans ze starymi sezonami "Przyjaciół".
"Supergirl"
Nie wiem, czy to aż tak ciekawy serial – ot, dziewczę lata i ktoś udaje, że to feminizm – ale to na pewno ciekawy przypadek. Seriale o superbohaterach zwykle szybko znajdują w Polsce swój dom, tymczasem "Supergirl" z Melissą Benoist w roli głównej wciąż nie miała u nas premiery. I właściwie trudno zrozumieć dlaczego.
Być może chodzi o to, że serial ma problem ze złapaniem wiatru w żagle w Stanach – wciąż nie wiadomo, czy będzie kolejny sezon – a być może ktoś myśli, iż superbohaterowie powinni być raczej dla chłopców niż dziewczynek. Niemniej jednak Melissa lata i lata, i wciąż omija Polskę.
"Catastrophe"
Zaczęliśmy od komedii (anty)romantycznej i na podobnej komedii kończymy. Tyle że w wydaniu brytyjskim. "Catastrophe" opowiada historię związku, który zaczyna się od przypadkowej ciąży. Ciąża przytrafia się irlandzkiej nauczycielce, która przespała się z Amerykaninem z Bostonu, przebywającym na Wyspach z powodów służbowych. Potencjalna katastrofa okazuje się początkiem czegoś wyjątkowego, co docenili już widzowie na Wyspach (gdzie serial pokazuje Channel 4) i w Stanach Zjednoczonych (gdzie pokazuje go Amazon).
W Polsce brytyjskie komedie z ostatnich lat ogólnie mają ciężko i w tym przypadku nie jest inaczej. Choć gdyby się uprzeć, można by pewnie zapytać, jak to jest, że seriale opowiadające o trochę mniej standardowych rodzinach, związkach itp. są u nas tak bardzo niedoceniane i niechciane. Bo to nie jest tak, że "Catastrophe" nie ma nigdzie poza USA i Wielką Brytanią – serial można oglądać m.in. w Kanadzie czy Australii.