"Marcella" (1×01): Rozstania i morderstwa
Mateusz Piesowicz
6 kwietnia 2016, 21:02
Gdy twórca "Mostu nad Sundem" zaczyna romansować z brytyjską telewizją, to wystarczający powód, by rzucić okiem na to, co z tego wyjdzie. Wprawdzie na konkretne wnioski z "Marcelli" musimy jeszcze trochę poczekać, ale początek wygląda obiecująco. Spoilery.
Gdy twórca "Mostu nad Sundem" zaczyna romansować z brytyjską telewizją, to wystarczający powód, by rzucić okiem na to, co z tego wyjdzie. Wprawdzie na konkretne wnioski z "Marcelli" musimy jeszcze trochę poczekać, ale początek wygląda obiecująco. Spoilery.
Samo nazwisko Hansa Rosenfeldta wśród twórców (obok Nicoli Larder) wymusza oczywiste skojarzenia, ale to nie jedyne, co łączy "Marcellę" ze skandynawskimi kryminałami. Nowa produkcja ITV jest tak mocno przesiąknięta tamtejszym klimatem, że łatwo zapomnieć o jej brytyjskim rodowodzie i uznać za kolejną mroczną historię z chłodnej północy. Tym bardziej, że twórcy pożyczyli stamtąd nie tylko atmosferę, ale też szereg scenariuszowych rozwiązań, które obeznani z tematem widzowie szybko wyłapią.
Mamy więc główną bohaterkę Marcellę Backland (Anna Friel) wracającą do pracy w wydziale zabójstw londyńskiej policji po kilku latach poświęconych rodzinie. Mamy brutalne zabójstwa, wyglądające na popełnione przez tego samego sprawcę, na którego Marcella bezskutecznie polowała w przeszłości. Mamy też lekko na razie zarysowane wątki poboczne, które nabiorą więcej sensu w kolejnych odcinkach, a wśród nich bogatą, lecz skonfliktowaną rodzinę, młodą prostytutkę i podejrzanego więźnia. Scenariusz nie wygląda więc na taki, który miałby odkryć Amerykę, ale zdaje się zawierać wszystkie elementy potrzebne do zbudowania trzymającej w napięciu historii.
Tym, co wyróżnia "Marcellę" na tle konkurencji, jest jednak jej tytułowa bohaterka. Zaraz, zaraz, ale czy ona przypadkiem nie jest brytyjskim klonem Sagi Norén albo Sary Lund? Myśl to jak najbardziej uprawniona, nie tylko ze względu na osobę twórcy, bo Marcella na pierwszy rzut oka mocno przypomina swoje skandynawskie poprzedniczki. Wystarczy jednak przyjrzeć się dokładniej, by odkryć, że tutejszej pani detektyw daleko do emocjonalnego chłodu, jaki cechował wspomniane postaci. Marcella wprawdzie również jest poświęcona swojej pracy i skoncentrowana na schwytaniu mordercy, ale wyraźnie ma problem z własnymi uczuciami, które zdają się wpływać na całą resztę.
Kluczową informacją w serialu jest bowiem fakt, że Marcella wróciła do pracy w momencie, gdy opuścił ją mąż, Jason (Nicholas Pinnock). Możemy się domyślać, że miało to poważny wpływ na jej decyzję, a już na pewno mocno nią wstrząsnęło. Na tyle, że z każdą kolejną minutą odcinka, bohaterka coraz bardziej przypominała emocjonalną bombę zegarową, która może wybuchnąć w dowolnej chwili. Metodyczna, spokojna i skoncentrowana na celu detektyw w jednej chwili potrafiła się przemienić w rozhisteryzowaną żonę, nie potrafiącą się pogodzić z rozpadem swojego ułożonego życia. Wściekłość, z jaką potraktowała męża, pozwala wyrazić wątpliwość, co do kondycji psychicznej bohaterki i tego, jaki wpływ będzie ona miała na jej pracę.
Zwłaszcza że twórcy wyraźnie dają nam do zrozumienia, iż z Marcellą jest coś nie do końca w porządku. Dziury w pamięci, nieuzasadniona histeria, a w końcu te dwa krótkie fragmenty z zakrwawioną bohaterką w wannie to dość, by zacząć sobie zadawać pytania. Oczywiście, trudno na razie jednoznacznie przewidzieć, jak się potoczy ta historia, znamy też za mało szczegółów. Nie wolno przy tym zapominać, że to Marcella została zostawiona i ma pełne prawo do rozgoryczenia. Widząc ją jednak twarzą w twarz z potencjalną kochanką męża (w tej roli Maeve Dermody), zacząłem się zastanawiać, kto tu jest ofiarą, a kto napastnikiem.
Wątek osobisty wysunął się więc wyraźnie na czoło serialu, przynajmniej w pierwszym odcinku i to właśnie on jest jego najbardziej obiecującym elementem. Reszta nie odbiega od normy, co szybko może ulec zmianie, bo drugi plan ma tutaj duży potencjał. Zwłaszcza zamieszanie w sprawę rodziny Gibsonów, ich dziwne relacje między sobą i powiązanie z Jasonem, zdają się wskazywać na to, że zobaczyliśmy dopiero początek grubszej afery, w której aktywnie działający morderca jest tylko wierzchołkiem góry lodowej. A znając zamiłowanie Hansa Rosenfeldta do mylenia tropów i prowadzenia widzów w ślepe uliczki, czeka nas osiem odcinków pełnych zaskoczeń.
Co do ich poziomu, to nie mam jednak większych wątpliwości, że nie spadnie poniżej granicy przyzwoitości. Historia Marcelli ma spory potencjał i właściwych ludzi, by nim odpowiednio pokierowali, a przy tym wprowadza kolejną intrygującą postać do barwnej galerii targanych problemami stróżów prawa. Cieszy zwłaszcza obecność Anny Friel, która może w końcu odnajdzie swoje miejsce w telewizji – tutaj wypada świetnie, dodając swojej bohaterce ludzkich cech i czyniąc ją zarówno osobą, której się kibicuje i współczuje, jak i ogląda jej poczynania z narastającym niepokojem.
Choć sporo racji mają ci twierdzący, że "Marcella" to w głównej mierze zbiór kryminalnych klisz, które mogliśmy oglądać to tu, to tam, nie sądzę, by w tym przypadku miało to kogoś szczególnie zniechęcić. Fani gatunku mogą brać serial ITV w ciemno bez obawy o rozczarowanie, a reszta nie powinna się nudzić. W końcu nieczęsto ściga się seryjnych morderców w towarzystwie niestabilnej emocjonalnie bohaterki.