Seryjnie oglądając #53: Tak to się robi
Andrzej Mandel
8 kwietnia 2016, 22:02
To był znakomity serialowy tydzień, od (wreszcie) naprawdę przyjemnego odcinka "Castle", poprzez znakomity finał "American Crime Story", aż po rzucające na kolana "The Americans". A przecież to nie wszystko, bo po drodze zdarzyło się jeszcze przyjemnie bezpretensjonalne "Faking It". Uwaga na ogromny spoiler z "The Americans"!
To był znakomity serialowy tydzień, od (wreszcie) naprawdę przyjemnego odcinka "Castle", poprzez znakomity finał "American Crime Story", aż po rzucające na kolana "The Americans". A przecież to nie wszystko, bo po drodze zdarzyło się jeszcze przyjemnie bezpretensjonalne "Faking It". Uwaga na ogromny spoiler z "The Americans"!
Serialem, którego nie sposób pominąć w tym tygodniu, było (brak zdziwienia) "American Crime Story". Dotarliśmy do finału znanej wszystkim historii procesu O.J. Simpsona i pozostaje nam tylko chylić czoła przed tym serialem, który to co znane opowiedział na nowo w sposób, sprawiający, że znów nią żyliśmy. Przy okazji zobaczyliśmy, jak łatwo jest manipulować ludźmi, grać na emocjach rasowych (narodowych) i innych. Dowody przecież jasno wskazywały na Simpsona, ba, nawet rozpatrywanie wątpliwości na korzyść oskarżonego nie uzasadnia takiego werdyktu przysięgłych. A jednak – wyszedł on na wolność, choć przecież powinno być inaczej.
Przy okazji wyszło, jak dobrze został dobrany do roli Cuba Gooding Jr. – choć na sali sądowej zachowywał się zupełnie inaczej niż prawdziwy O.J., to jednak sposób, w jaki odegrał Simpsona po wyroku, na imprezce z okazji wygranej, był naprawdę znakomity. Zresztą, w obsadzie nie było słabych punktów, by wspomnieć choćby Sarah Paulson, Davida Schwimmera czy niesamowity moment Johna Travolty w finałowym odcinku. Nie sposób nie zachwycać się tym serialem.
Ale teraz coś z zupełnie innej beczki. Nie samymi ambitnymi i ciężkimi w sumie serialami człowiek żyje. Gdybym miał oglądać tylko takie, to pewnie wpadłbym w ciężki alkoholizm (albo chociaż obżarstwo), nawet jeżeli się nimi zachwycam. Dlatego też gdy tylko mogę, rzucam się na znacznie lżejsze pozycje i znajduję w nich powody do zachwytu. Na przykład takie "Faking It" doszło do punktu, w którym Amy i Karma mogły mieć naprawdę problem w tym, by cokolwiek jeszcze móc sklejać w swojej przyjaźni. Scenarzyści wybrnęli jednak z tego w sposób banalnie prosty – ojciec jednej z bohaterek trafił do szpitala, a ta druga po prostu przyszła i była przy przyjaciółce. Proste? Oczywiście. Banalne? Jak najbardziej. Skuteczne? No ba. Oczywiście Amy i Karma na pewno znajdą powód, by znów się kłócić, ale trzeba przyznać, że prostota chwytu scenarzystów i bezpretensjonalność, z jaką go użyli, mnie zachwyciła.
Podobnie, jak prosty i przyjemny chwyt scenarzystów "Castle" z konfliktem człowiek – komputer. Problemy Beckett z Lucy były urocze, podobnie jak sposób, w jaki z nich wybrnęła. Przy okazji, cały odcinek był oparty na takich prostych i przewidywalnych chwytach, ale… po raz pierwszy od dawna oglądałem "Castle" bez najmniejszych postojów i z dużym zadowoleniem. To już kolejny odcinek, w którym brak dominacji głównych bohaterów wychodzi serialowi na dobre. Najwyraźniej przesuwanie akcentów dobrze robi.
Akcent to ważna rzecz, o czym przekonał się każdy uczący się np. rosyjskiego w momencie gdy wzbudził wesołość nauczyciela, mówiąc, że "pisał" i wymawiając akcent w złym miejscu. Jak niżej (a w zasadzie wyżej) podpisany. Podobnie jest z tym, co dzieje się w serialach, nawet słabsze wątki potrafimy rozpamiętywać z zachwytem, jeżeli miały jakiś mocny akcent.
Właśnie coś takiego miało miejsce w "The Americans" w odcinku, który zostawił mnie z szeroko otwartymi ustami oraz zachwyconym (i przerażonym równocześnie) "O, k…!". Nie dość że cały odcinek był bardzo mocny – choćby przerażenie Paige, gdy rozmawiała z Elisabeth przez telefon czy scena, w której rozmawia ze Stanem o tym, gdzie mogą być jej rodzice.
Mieliśmy Elisabeth w gorączce, myślącą, że już umiera, i koniecznie pragnącą porozmawiać z córką, powiedzieć jej, że ją kocha. Jeżeli ktoś jeszcze nie zauważył, że "The Americans" to przede wszystkim serial o małżeństwie i rodzinie, to mam nadzieję, że tym razem dotarło. Szczególnie że i Philip miał tu swój moment.
Ale też i swój moment miał Gabriel, cudem wyrwany z rąk Kostuchy, opowiadający Philipowi i Elisabeth o tym, jak żyło się w czasach Wielkiej Czystki. Te kilka zdań robi lepiej niż lektura niejednego podręcznika (a przy tym zastępuje wszystkie wątpliwej jakości literackiej tomy Suworowa). Tak, Gabriel ma rację, ta niepewność "czy to dziś" jest najgorsza. Dlatego lepiej załatwić to szybko i bez ostrzeżenia.
UWAGA, WIELKI SPOILER!
I właśnie tu dochodzimy do tego akcentu, który względnie najsłabszy wątek zamienił w coś znakomitego. Właśnie tak się to robi w Sawieckom Sajuzie – od tyłu, z zaskoczenia i zaraz po ogłoszeniu wyroku. Nina Siergiejewna nie miała nawet czasu porządnie rozpaczać po odrzuceniu jej apelacji… Tak, to była mocna scena. Od onirycznych marzeń Niny, aż po zapakowanie jej ciała w płachtę materiału.
Aż ciarki przechodzą.
A co Was przyprawiło o ciarki w tym tygodniu? Piszcie, komentujcie i zaglądajcie do nas na Twittera. Do zobaczenia za tydzień!