Serialowa alternatywa: "The Enfield Haunting"
Mateusz Piesowicz
13 kwietnia 2016, 21:02
Trzymające poziom historie z dreszczykiem to na małym ekranie wciąż spora rzadkość. Z tym większą ciekawością podchodziłem więc do "The Enfield Haunting", które oprócz nadprzyrodzonej tematyki już na wstępie miało kilka atutów po swojej stronie.
Trzymające poziom historie z dreszczykiem to na małym ekranie wciąż spora rzadkość. Z tym większą ciekawością podchodziłem więc do "The Enfield Haunting", które oprócz nadprzyrodzonej tematyki już na wstępie miało kilka atutów po swojej stronie.
Widać je gołym okiem, gdy tylko zerknie się na obsadę. Timothy Spall i Matthew Macfadyen to wystarczające powody, by dać szansę jakiejkolwiek produkcji, a jeśli dodam, że za kamerą stanął Kristoffer Nyholm, a więc reżyser duńskiego "Forbrydelsen" (o tym, jak bardzo jest ceniony na Wyspach niech świadczy fakt, że powierzono mu również pracę nad nadchodzącym "Taboo" z Tomem Hardym), to miniserial od Sky Living stał się rzeczą, obok której nie mogłem przejść obojętnie.
"The Enfield Haunting" jest oparte na książce "This House Is Haunted" Guya Lyona Playfaira, ta z kolei opisuje "prawdziwe" wydarzenia, jakie miały miejsce pod koniec lat siedemdziesiątych i którymi żyła wówczas cała Wielka Brytania. Rzecz dotyczyła rzekomego nawiedzenia domostwa w północnym Londynie przez złośliwego poltergeista, nie dającego spokoju zamieszkującej tam rodzinie Hodgsonów, a zwłaszcza 11-letniej Janet. Sprawa była na tyle głośna, że trafiła na pierwsze strony ogólnonarodowych gazet, a jej uczestnicy stali się swoistymi celebrytami.
Nie chcę tutaj wgłębiać się w szczegóły tych wydarzeń – zainteresowani odnajdą szerokie relacje w sieci, powstało również kilka dokumentów na ten temat – zwłaszcza że twórcy miniserialu nie aspirują do miana badaczy prawdy. "The Enfield Haunting" zgrabnie łączy w sobie elementy klasycznego horroru z dramatem obyczajowym, skłaniając się nawet w większym stopniu ku temu drugiemu i doprawiając wszystko szczyptą niby autentycznej, fabularnej rekonstrukcji wydarzeń.
Nie liczcie więc na to, że przy kontakcie z tą produkcją czekają Was wrażenia tak mocne, że zechcecie odwrócić wzrok od ekranu. Wręcz przeciwnie, "The Enfield Haunting" wciąga coraz bardziej z każdą minutą, mnożąc wątpliwości, ale też przedstawiając trudne do obalenia argumenty na obecność sił nadprzyrodzonych. Potrafi przy tym wszystkim również porządnie wystraszyć, ale raczej w taki sposób, że poczujecie gęsią skórkę, a nie na tyle, by nie móc potem spokojnie zasnąć.
Ciężar tutejszej opowieści spoczywa w głównej mierze na barkach dwójki bohaterów. Jednym jest Maurice Grosse (Timothy Spall), badacz zjawisk paranormalnych, który przybywa do domu Hodgsonów, by pomóc im uporać się z przerażającym problemem, a drugą nastoletnia Janet (Eleanor Worthington Cox). Szybko możemy się zorientować, że tę parę połączy szczególna nić porozumienia, co związane jest z traumatycznymi wspomnieniami z przeszłości mężczyzny, które nawiedzają go równie dokuczliwie, co duchy nie dające spokoju dziewczynce.
Maurice jest jedyną osobą, która zdaje się bez słowa dawać wiarę niewyjaśnionym okolicznościom, co szybko obraca się przeciwko niemu, gdy na scenę zaczyna wkraczać coraz więcej niedowiarków. Pierwszym jest Guy Playfair (Macfadyen) – późniejszy autor książki na temat tych wydarzeń – który początkowo stara się znaleźć racjonalne wyjaśnienie, ale stopniowo sam zaczyna w takie wątpić. Próby zrozumienia po jakimś czasie przekształcają się więc w chęć jakiejkolwiek pomocy w starciu z nieznanym przeciwnikiem.
Twórcy "The Enfield Haunting" bardzo chętnie sięgają po klasykę horroru – odnajdziemy tu motywy spotykane w każdym szanującym się przedstawicielu gatunku, a więc szereg niepokojących dźwięków (zarówno stukania, skrzypienia, drapania, itp., jak i klimatyczną muzykę) czy nagle pojawiające się w lustrze twarze. Choć wszystko to znamy i teoretycznie wiemy, kiedy i gdzie należy się spodziewać, że twórcy zechcą nas postraszyć, te sztuczki i tak działają. Konia z rzędem temu, kto obejrzy całość i ani razu nie podskoczy z zaskoczenia.
Obok tych elementów pojawiają się też inne, już bardziej specyficzne dla filmów o nawiedzeniach i egzorcyzmach. Ponownie trudno się tu dopatrzeć czegoś odkrywczego, ale widok poruszanych przez nikogo mebli czy latających sprzętów domowych ciągle robi swoje. Podobnie zresztą przerażający głos należący nie do tej osoby, do której powinien.
To wszystko jest jednak tylko dodatkiem do całości, która w przypadku "The Enfield Haunting" znacząco odbiega od banalnej historii o duchach. Tu mamy do czynienia raczej z psychologicznym studium człowieka zmagającego się z własnym bólem, który rzutuje na wszystkich dookoła. Maurice Grosse, bo jego oczywiście mam na myśli, stawia tu czoło wspomnieniom przyjmującym przerażająco realistyczny kształt, ale nad całością unosi się raczej zapach ciężkiego dramatu obyczajowego niż horroru. Choć twórcy niczego ostatecznie nie przesądzają, wybór pozostawiając widzom.
Ci jednak, niezależnie jak zechcą odczytać całą historię, powinni być zadowoleni. Miniserial został bardzo pieczołowicie przygotowany, co widać na każdym kroku. Wnętrze domu Hodgsonów to sceneria wprost stworzona do opowiadania historii z dreszczykiem, z obsadą trafiono w dziesiątkę (zwłaszcza młoda Eleanor Worthington Cox wykonuje kawał dobrej roboty), a czuwający nad wszystkim reżyser nie pozwala, by historia dryfowała zbyt wyraźnie w jednym kierunku. Gdy na pierwszy plan wychodzą elementy horroru, zbija się je typowo angielską flegmą, a gdy ta spycha opowieść w stronę niepożądanej parodii, na jej miejsce wskakują bardziej emocjonalne fragmenty.
Dzięki temu "The Enfield Haunting" zapewnia kawałek solidnej i niegłupiej rozrywki, która dla wielbicieli brytyjskiej telewizji stanowi pozycję obowiązkową, a dla reszty może być miłą odmianą od wyrobów horroropodobnych zza oceanu. Całość to zaledwie trzy odcinki, więc jak znalazł na wieczór z dreszczykiem.
***
W kolejnej Serialowej alternatywie po raz pierwszy zajrzymy do Kanady, żeby sprawdzić, czy potrafią tam robić równie dobre thrillery szpiegowskie, co ich południowi sąsiedzi.