Pazurkiem po ekranie #118: Babski wieczór
Marta Wawrzyn
14 kwietnia 2016, 22:02
Ponieważ pokończyły mi się wszystkie "męskie" seriale (jak dobrze, że wraca "Gra o tron" – będą smoki, cycki i… girl power!), dziś będzie o dziewczynach, szalonych byłych dziewczynach, królowych i dziewicach. Tytuły sami zgadnijcie i jak zwykle uwaga na spoilery
Ponieważ pokończyły mi się wszystkie "męskie" seriale (jak dobrze, że wraca "Gra o tron" – będą smoki, cycki i… girl power!), dziś będzie o dziewczynach, szalonych byłych dziewczynach, królowych i dziewicach. Tytuły sami zgadnijcie i jak zwykle uwaga na spoilery
Przegląd znów zaczynamy od "Dziewczyn", bo z której strony na ten sezon nie patrzę, jest on po prostu świetny. Od początku do końca przyjemnie płynie, co chwila zaskakując czymś fajnym. Owszem, bohaterki wciąż bywają niedojrzałe i wkurzające, ale coś się wreszcie dzieje, ich świat idzie do przodu, a przede wszystkim imponuje to, jak dużo niebanalnych małych historii ma jeszcze w zanadrzu Lena Dunham. Przydadzą się, bo jakiś zły wilk w HBO zeżarł nam właśnie "Togetherness".
W "Homeward Bound" Shoshanna wróciła do domu, ale to nie o niej był ten odcinek. Główną bohaterką znów była Hannah, która zrobiła bardzo dużo, by utrudnić sobie absolutnie wszystko. Zaczęło się od ucieczki w piżamie przed własnym facetem, po drodze była przedziwna przygoda z Rayem i jego nowym coffee truckiem, a na koniec dostaliśmy banalną, ale zgrabnie podaną prawdę – że wsiadanie do auta z nieznajomym może się różnie skończyć. Można zostać zamordowanym, ale można też spojrzeć czyimiś oczami na to, czego się nie doceniało. Na przykład że mieszka się w mieście pełnym wszelkich możliwości.
To był kolejny dobry, przemyślany i na dodatek jeszcze zabawny odcinek, w którym wszyściuteńko było na swoim miejscu – klamra z powrotem do domu, telefony do Marnie i Jessy, nawet ta straszna scena w aucie z Rayem, może przesadzona, ale niewątpliwie dużo mówiąca o tym, co się teraz dzieje z Hannah. Pytanie brzmi co dalej, bo że i ta bohaterka zacznie się odnajdywać, nie mam wątpliwości. W końcu przed nami jeszcze tylko 12 odcinków "Dziewczyn".
Inne moje ulubione nowojorskie dziewczyny, Abbi i Ilana z "Broad City", wybrały się razem w tajemniczą podróż, której cel nie był w tym odcinku najważniejszy, ale i tak nieco mnie zdziwił. To było coś, nawet jak na te dwie. Zanim jednak udało się dorwać samolot – ach, te filmowe biegi przez lotnisko! – zobaczyliśmy przecudną paradę gagów. Nic dziwnego, że 15-letni syn taksówkarza się zakochał! I rzeczywiście trzeba mu pogratulować dobrego gustu, zwłaszcza iż wyraźnie jest to nie tylko mistrz kierownicy, ale i doświadczony życiowo chłopak.
Niełatwo wybrać najlepszy gag, bo przecież rządziły i sceny pakowania (bez wibratora ani rusz), i gra "F***, marry, eat" w metrze zatrzymanym przez jakiegoś nieszczęśnika, który postanowił zakończyć swoją ziemską niedolę, i "okresowe spodnie" Ilany, które rzeczywiście mogłyby wygrać "Shark Tank". To była po prostu totalna komediowa jazda bez trzymanki, gdzie szalony pomysł gonił szalony pomysł, a wszystko zmierzało do celu, który okazał się zapowiedzią najlepszego finału na świecie. Wow! Przerwa na cycki?
W "Crazy Ex-Girlfriend" byliśmy świadkami włamania do ciastkarni, w jakim sama chętnie bym wzięła udział, ale główną atrakcją znów okazały się relacje damsko-męskie. Koniec z Joshem, witamy Grega! I oby zagościł i na ekranie, i w sercu Rebeki na dłużej, bo nie dość że aktor mniej drętwy, to jeszcze dobrze patrzy się na nią w takiej właśnie wersji.
Uganianie się za facetem, który jej nie chciał, jak na mój gust trwało odrobinę za długo i zahaczało już o masochizm. Niby miało to sens z fabularnego punktu widzenia, bo w międzyczasie bardzo dobrze poznaliśmy Rebekę, zrozumieliśmy, że jej obsesja ma głębsze podłoże, i – jeśli tylko jesteśmy ludźmi – zdołaliśmy ją polubić. Ale też właśnie dlatego niektóre jej przygody potrafiły wręcz wywołać zażenowanie, w końcu ile można patrzeć, jak fajna dziewczyna poniża się dla faceta, który jej nie chce. Co innego taki, który może jej dać infekcję dróg moczowych! O tak, dobry powód do świętowania.
W "Jane the Virgin" oglądaliśmy wieczór panieński i kawalerski, z których żaden nie poszedł zgodnie z planem, ale przynajmniej ktoś docenił atrakcje, jakie oferuje dobre spa. Bardzo sprytnie obie imprezy ze sobą przeplatano, tak bardzo, że do tej pory nie mogę zdecydować, co było lepsze – lawendowa kolacja z siedmiu dań i bardzo męskie masaże czy porządna popijawa w babskim gronie. Chyba jednak impreza Jane wygrywa, ale tylko dlatego, że mogliśmy zobaczyć rapującą Ginę Rodriguez, a także dowiedzieliśmy się, jak się kończy wizyta striptizera na uczelni. Przy czym to ostatnie nie wydarzyło się nawet wieczorem…
Przede wszystkim ucieszyła mnie jednak wizyta siostry bliźniaczki – aż dziwne, że musieliśmy czekać prawie do końca 2. sezonu, w końcu to telenowelowa klasyka! – która oznacza, że Yael Grobglas dostała właśnie jeszcze większe pole do popisu. Petra przeszła świetną ewolucję w tym sezonie, ale oczywiście byłoby to zbyt proste, gdyby już teraz mogła żyć długo i szczęśliwie z Rafaelem, Anną i Elsą w swojej małej krainie, hm, chyba jednak nie lodu. Oto więc mamy zupełnie nowy rozdział jej historii, który daje wiele możliwości i scenarzystom, i aktorce.
Swoją drogą, jak to dobrze, że pan narrator nie jest wszechwiedzący. Jeszcze by nas ostrzegł, że kurcze, to wcale nie Petra – i co wtedy?
A co Was spotkało w tym tygodniu? Piszcie, komentujcie i koniecznie zaglądajcie do nas na Twittera, bo tam dzieje się najwięcej. Do następnego!