"Better Call Saul" (2×10): Brat bratu wilkiem
Mateusz Piesowicz
19 kwietnia 2016, 21:32
"Better Call Saul" kończy niemal doskonały sezon elektryzującym finałem, który jednak nie udziela wielu jasnych odpowiedzi. Zamiast nich poczęstowano nas zdrową porcją pytań, żebyśmy mieli o czym myśleć przez najbliższy rok. Uwaga na spoilery!
"Better Call Saul" kończy niemal doskonały sezon elektryzującym finałem, który jednak nie udziela wielu jasnych odpowiedzi. Zamiast nich poczęstowano nas zdrową porcją pytań, żebyśmy mieli o czym myśleć przez najbliższy rok. Uwaga na spoilery!
Najbardziej narzucającą się kwestią po seansie "Klick" jest oczywiście, czy Jimmy stał się już Saulem? To akurat jedna z tych wątpliwości, które można spokojnie rozwiać – nie, choć wielu, w tym również autor tego tekstu, sądziło, że już w tym sezonie czeka nas spotkanie z barwnym prawnikiem. Jimmy nadal pozostaje Jimmym, choć finał sprawia, że jego dni wydają się policzone.
Wszystko z powodu cliffhangera, z jakim zostawili nas twórcy. Krótkiego momentu, który może oznaczać definitywny koniec kariery Jimmy'ego McGilla, a jednocześnie zbliżające się wielkimi krokami powstanie z pozostałych po nim popiołów Saula Goodmana. Sam Bob Odenkirk mówił wielokrotnie, że droga od Jimmy'ego do Saula, choć wydaje się długa i skomplikowana, tak naprawdę trwa bardzo krótko i przypomina raczej spadanie w przepaść. Wystarczy jeden fałszywy krok, by runąć w otchłań, a potem wszystko toczy się już błyskawicznie. Pytanie brzmi, czy to, co zobaczyliśmy, to był właśnie ten moment?
Wiele na to wskazuje, zwłaszcza że już jakiś czas temu zyskaliśmy pewność co do kluczowej roli starszego z braci McGillów w tej transformacji. Relacja Chucka i Jimmy'ego stopniowo zyskiwała na znaczeniu w całej historii od samego początku, ale w drugim sezonie twórcy postawili na nią już w stu procentach. O rosnącej roli stosunków miedzy braćmi mogliśmy się przekonać choćby poprzez stosowne retrospekcje, za pomocą których twórcy chcieli przedstawić nam pełen obraz sytuacji.
Nie zabrakło ich również w finale i jak zawsze wypadły doskonale. Zobaczyliśmy wszak kolejną definiującą obydwu bohaterów scenę, tym razem związaną z ich matką. Trudno o bardziej jaskrawy przejaw uczuć człowieka, niż uchwycenie go podczas ostatnich chwil spędzonych w jej towarzystwie. Twórcy wykorzystali go, by ostatecznie pogrążyć Chucka, bo jak inaczej odczytać jego zachowanie? Moment, w którym konająca matka wypowiedziała imię Jimmy'ego prawdopodobnie przełamał ostatnie bariery, trzymające nerwy starszego z McGillów na wodzy, a niewyjawienie prawdy bratu było już bezlitosnym, chłodno wykalkulowanym ciosem. Pierwszym z wielu, jakie miały paść potem.
Po poprzednim odcinku, w którym zobaczyliśmy konsekwencje zachowania Jimmy'ego, trudno było go nie obwiniać. Współczucie i odraza wobec tego bohatera walczyły ze sobą w bardzo wyrównanym pojedynku. Teraz jednak sytuacja zmieniła się o sto osiemdziesiąt stopni. Jimmy pokazał ludzkie oblicze i nie zważając na konsekwencje, ruszył na pomoc bratu. Udowodnił, że to rodzina jest dla niego najważniejsza i nie odwróci się od niej, choćby miało to zrujnować cały jego misterny plan. Taki zwrot każe jeszcze raz dokładnie przemyśleć położenie rodzeństwa, bo tych dwóch w żaden sposób nie da się łatwo sklasyfikować.
Jasnym wydaje się założenie, że nie może tu być podziału na dobrego i złego. Zarówno Jimmy, jak i Chuck mają swoje za uszami. Obydwaj zrobili wiele, by nas do siebie zniechęcić, obydwaj mają również powody, by nie pałać do siebie sympatią. Ten odcinek pokazał jednak wyraźnie, że to starszy McGill jest bardziej toksyczną stroną tej relacji. W końcu zyskaliśmy bezsporny dowód na to, że to nie poczucie obowiązku i poszanowanie dla prawa kieruje zachowaniem Chucka, lecz zwykła, ludzka zawiść.
Choć może się to wydawać nielogiczne, wszak to on o wiele więcej w życiu osiągnął. Mimo tego wszystkiego to jednak Jimmy był ciągle na pierwszym miejscu. To Jimmy zyskiwał popularność i sympatię ludzi. Poczynając od zwykłych nieznajomych, których kupował swoją osobowością, a kończąc nawet na żonie i matce Chucka. Wszyscy oni doskonale znali wady Jimmy'ego, jednak potrafili mu je zapomnieć. Jedynym, który ciągle o nich pamiętał i nieustannie nosił je ze sobą, był Chuck. Tak długo je pielęgnował i pozwalał, by sączony przez nie jad przenikał go do szpiku kości, że w końcu urazy musiały wyjść na światło dzienne. Torpedowanie planów Jimmy'ego po kryjomu to było za mało, bo ten wydawał się wygrywać tę walkę. Trzeba więc było uciec się do innych metod. Takich przynależnych raczej "śliskiemu" Jimmy'emu.
Pięknie pograli sobie tu z nami twórcy, tak mieszając dwoma bohaterami, że ich jednoznaczne scharakteryzowanie jest niemożliwe. Nie da się wskazać dobrego brata McGilla. Trzeba dokonać wyboru raczej pomiędzy złym i jeszcze gorszym. Po tym finale wydaje się on jednak oczywisty. Cokolwiek byśmy nie sądzili o Jimmym, mając w pamięci, że nie był tu niewinną ofiarą machinacji brata, to on zrobił znacznie więcej, byśmy mogli spoglądać ku niemu z sympatią.
Uratował Chuckowi życie, zaopiekował się nim, choć ten wyraźnie sobie tego nie życzył i nikogo nie mogłoby zdziwić, gdyby zostawił go w spokoju. Można, a nawet należy kwestionować metody, ale nie da się zaprzeczyć faktowi, że Jimmy'emu najzwyczajniej w świecie zależało na dobrze brata – na tyle, że potrafił się nawet przyznać przed nim do winy. Ten jednak nie odwdzięczył się tym samym, zamiast szczerości oferując ostatni, największy przekręt. Ironia losu – to Jimmy zawsze chciał dorównać Chuckowi, finalnie jednak role się odwróciły. Chuck stał się Jimmym, mistrzem oszustwa.
O tej dwójce można by powiedzieć jeszcze wiele, ale nie zapominajmy, że "Klick" miał jeszcze jednego bohatera. Mowa oczywiście o Mike'u, który gdzieś z boku braterskich potyczek prowadził swoją własną krucjatę przeciwko Hectorowi Salamance. Plan wydawał się doskonały w swojej prostocie – jeden celny strzał pośrodku pustkowia miał uwolnić świat od przestępcy i rozwiązać kilka mniejszych problemów. W "Better Call Saul" nic jednak nie toczy się oczywistym torem, więc na wyjaśnienie, kto ostatecznie posadził starego Salamancę na wózku inwalidzkim, przyjdzie nam jeszcze trochę poczekać. Raczej bezpiecznie będzie jednak założyć, że ta sama osoba miała coś wspólnego z jasnym komunikatem, który Mike znalazł na szybie swojego samochodu.
Kto go zostawił, można tylko zgadywać, choć możliwe, że użytkownicy Reddita już na to wpadli. A jeśli nie, to pewnie i tak wkrótce sieć zagotuje się od teorii. Faktem jest natomiast, że historia Mike'a, choć zeszła w tym tekście na drugi plan, praktycznie nie miała słabych punktów. Nie wspominając nawet o tym, jak cudownie została sfilmowana. Realizacyjnie scenom na pustyni dorównują w tym odcinku tylko sekwencje szpitalne, przedstawiające męczarnie Chucka. Obydwie to operatorskie perełki, rzadko oglądane w telewizji.
Cokolwiek miałoby się zdarzyć dalej, na pewno Vince Gilligan i Peter Gould nie dopuszczą do tego, byśmy dowiedzieli się o czymś za wcześnie. Pozostaje więc czekać i cieszyć się tym, że dostaniemy kolejne elementy tej fantastycznej układanki. Finał drugiego sezonu, choć rozwiał sporo wątpliwości, nie udzielił ostatecznych odpowiedzi co do sposobu, w jaki dalej potoczy się ta historia. Z natłoku domysłów na jej temat na wierzch przebija mi się jednak motyw z pewnej reklamy, za którym mogę, nieco zmieniając jego treść, powiedzieć tylko: "Gimme Saul!".