"Hell on Wheels": Zachwycająca panorama piekła
Marta Wawrzyn
24 listopada 2011, 22:15
Widzowie i krytycy, którzy liczyli na nowe "Deadwood", są zawiedzeni "Hell on Wheels", nowym westernem od AMC. Ja dla odmiany jestem, jak to mawiają komentatorzy sportowi, pozytywnie rozczarowana.
Widzowie i krytycy, którzy liczyli na nowe "Deadwood", są zawiedzeni "Hell on Wheels", nowym westernem od AMC. Ja dla odmiany jestem, jak to mawiają komentatorzy sportowi, pozytywnie rozczarowana.
Muszę Wam się do jednej rzeczy przyznać: naprawdę lubię seriale AMC. Przemyślane scenariusze, niegłupie dialogi, wyraziste postaci, doskonałe kostiumy, świetnie zrobiona scenografia, pełna drobiazgów, które cieszą nie tylko oczy. I "Mad Men", i "Breaking Bad", i "The Walking Dead" (no, powiedzmy, 1. sezon) to coś więcej niż rozrywka. To małe dzieła sztuki.
Do "Hell on Wheels" podeszłam sceptycznie, bo westerny mnie zawsze usypiały swoją schematycznością. A tu niespodzianka. AMC zafundowała nam zupełnie co innego. Fanom westernowej klasyki nowy serial spodobać się nie ma szans, ale osobom, które szukają nieco ambitniejszej rozrywki, z czystym sumieniem go polecam.
Na pierwszy rzut oka wszystko jest tu tak typowe, że bardziej się już nie da. Mroczny mściciel, który tak naprawdę jest dobrym, ale bardzo skrzywdzonym człowiekiem. Cyniczny przedsiębiorca, który kręci lody na kolei. Odważna blondynka, jakich pałętało się po westernach wiele. Murzyn, który nie chce być uważany za Murzyna. Pastor, żeby miał kto wygłaszać morały. Indianin, który wstydzi się swoich współbraci.
Po trzech odcinkach mogę jednak z całą pewnością stwierdzić, że nikt tu nie jest typowy ani banalny. Przeciwnie, w "Hell on Wheels" wszyscy są jacyś. Na razie postaci ledwie zarysowano, ale już widać, że, obok głównego bohatera, wyróżniać się będą… niemal wszyscy. Szczególne wrażenie zrobił na mnie Szwed (w tej roli Christopher Heyerdahl), człowiek, który dba o bezpieczeństwo Duranta, a swoją prezencją i zachowaniem przypomina gestapowca.
Typowe dla seriali AMC powolne tempo doskonale komponuje się z pięknymi, momentami wręcz artystycznymi zdjęciami i – ach, cóż za miła odmiana po serialach stacji ogólnodostępnych! – porządną, żywą muzyką. Niektóre sceny (na przykład wizyta Elama w burdelu, rozmowa Szweda z Bohannonem czy Bohannona z Durantem) to prawdziwe perełki, jakich nie powstydziłaby się dobra sztuka teatralna. Perfekcyjnie napisane dialogi służą w tym serialu do czegoś więcej niż, jak to często bywa, wypełnienie czasu lub/i informowanie widzów o tym, co się wydarzyło, kiedy kamera patrzyła gdzie indziej.
Już widać, że serial będzie szerszą panoramą epoki, a nie opowiastką o jednym panu, który ma coś do załatwienia, a kiedy już to załatwi, scenarzyści nie będą wiedzieli, co z nim począć. Przypomina to trochę "Mad Men", gdzie niby główny bohater jest jeden, a jednak ci, którzy go otaczają, są nie mniej ważni i mają nie gorsze historie. Takie seriale mogą długo trwać, nie tracąc na wartości, bo zawsze znajdzie się coś ciekawego do opowiedzenia.
Dlatego mam nadzieję, że "Hell on Wheels" zagości przynajmniej na kilka lat w ramówce AMC. Ale wszystko będzie zależało od widowni (która lekko spadła w porównaniu z pilotem, ale wciąż jest na bezpiecznym poziomie) i oczywiście od tego, czy wysoki poziom zostanie utrzymany. Na razie z pewnością mogę wrzucić ten serial do pudełka z napisem "Najlepsze premiery jesieni 2011".