Seryjnie oglądając #55: Upadki i wzloty
Andrzej Mandel
22 kwietnia 2016, 21:33
Obecny tydzień został zdominowany przez zaskakujące wieści z "Castle", wieści które nie tylko dziwią, ale też zmuszają do refleksji. Myślenie nad tym zajęło mi tyle czasu, że niewiele zostało na inne rzeczy. Niemniej uważajcie na drobne spoilery z "The Blacklist" czy "The Americans".
Obecny tydzień został zdominowany przez zaskakujące wieści z "Castle", wieści które nie tylko dziwią, ale też zmuszają do refleksji. Myślenie nad tym zajęło mi tyle czasu, że niewiele zostało na inne rzeczy. Niemniej uważajcie na drobne spoilery z "The Blacklist" czy "The Americans".
Przyznam szczerze, że wiadomość o tym, iż telewizja ABC nie chce przedłużyć kontraktu ze Staną Katic (i Tamalą Jones), mocno mnie zaskoczyła. Jeszcze bardziej zdziwił mnie fakt, że pomimo jej braku "Castle" miałby być kontynuowany. Trudno sobie bowiem wyobrazić, że serial, który ładnych kilka sezonów koncentrował się wokół tego, czy Castle i Beckett będą ze sobą czy nie, mógł mieć sens w sytuacji, w której zabraknie jednego z nich. Równie dobrze można by nie przedłużyć kontraktu z Nathanem Filionem (i nawet miałoby to chyba więcej sensu, biorąc pod uwagę różnice w charakterach Ricka i Kate).
Decyzja stacji udowadnia bardzo mocno to, co fani wyczuwają już od początku obecnego sezonu – nikt nie ma pomysłu na to, co dalej z "Castle", a serial ciągnięty jest nieco na siłę. A bez takich scen będzie on już całkiem pozbawiony sensu.
Owszem, trafiają się fajne odcinki, jak ten z bieżącego tygodnia, który oglądało się dobrze, ale to już raczej wyjątek niż reguła. "Castle" obniża poziom, a postacie wydają cofać się w rozwoju. Rick, który ewidentnie dojrzewał i coraz rzadziej miewał mocno odjechane, ale dziecinne teorie, zaczął znów zachowywać się jak w pierwszym sezonie. Zupełnie jakby przez te wszystkie lata nie przeżył niczego, co by mogło przyspieszyć proces dojrzewania. Owszem, to immanentna cecha tej postaci, ale na Trygława i Swaroga, on naprawdę dojrzewał w poprzednich sezonach. Zdecydowanie nie ma wytłumaczenia dla jego nagłej wtórnej infantylizacji.
Kompletnie bez pomysłu prowadzona jest też postać Alexis. Obecny showrunner widzi ją chyba tylko w roli ślicznie wyglądającej paprotki, która od czasu do czasu wygłosi jakiś umoralniający frazes, jak ten, którym trafiła do przekonania Hayley. Gdyby to było prawdziwe, to ostatni odcinek nie miałby miejsca, bo Hayley zastosowałaby się do sugestii ucieczki. Takie wady "Castle" można wymieniać obecnie bez końca.
Tak naprawdę z całego tego zamieszania wynika jedno – serial poznaje się po tym, jak się kończy, a nie po tym, jak się zaczyna. Mam dziwne wrażenie, że po tych wszystkich fajnych latach po "Castle" zostanie tylko niesmak.
Na szczęście, "Castle" to nie wszystko. Zepsuty przez decyzję ABC humor zdecydowanie poprawili mi radzieccy szpiedzy, odcinkiem, którego większość działa się na małej przestrzeni. Ileż to rozterek, ile emocji było widać na twarzach bohaterów. Padało też zaskakująco mało słów, a wszystkie emocje były tak rzeczywiste, jakby to był dokument. I chyba tylko "The Americans" było zdolne (no dobrze, "Breaking Bad" kiedyś też) do tego, by sprawić, że scenę erotyczną ogląda się z litością i bólem, tak mocno można było bowiem odczuć emocje Marthy.
Notabene nie wiem, czy nie szykuje się nam kolejna śmierć ważnej postaci w serialu – to, co powiedziała Martha Gabrielowi, znacząco zredukowało przewidywaną długość jej życia, a na jej tropie jest też już Stan Beeman… Przy okazji, zwróćcie uwagę na gotowość KGB do ratowania życia agentki. Nie wiem czemu, ale przywiodło mi to na myśl starą piosenkę Stinga, domyślacie się jaką?
Moim prywatnym hitem tygodnia jest "The Blacklist". Śmierć Elisabeth stała się najwyraźniej okazją do stworzenia mocno nietypowego odcinka. A już na pewno nie było to coś, czego bym się po "Czarnej liście" spodziewał. Choć mocną podpowiedzią, że to nie będzie zwykły odcinek, był sam jego tytuł, pozbawiony typowego numeru kolejnej postaci z listy. Ale i tak nic nie zapowiadało tak osobistego i tak niezwykłego odcinka. Nawet moment, w którym Reddington kupił starą taksówkę za sumę pomiędzy jakieś 50 tysięcy a milionem dolarów, zależy od użytych banknotów, bo na końcu odcinka mignęła nam rzadko spotykana 1000-dolarówka.
Jednak na oniryczny odcinek nikt chyba nie był przygotowany. Ewidentnie większość tego, co widzieliśmy na ekranie, działo się w głowie Reddingtona, ale w zamian każde wypowiedziane słowo, każdy gest (oraz fakt, że grająca zjawę ze snu Lotte Verbeek jest podpisana jako Sasha Rostova) ma znaczenie. Kłopot w tym, że mimo bezpośredniości odwołań Reda do sytuacji z poprzedniego odcinka, znów można to wszystko interpretować na wiele sposobów. Nadal nie wiemy, kim dokładnie była Liz dla niego – córką? córką ukochanej kobiety? To są nadal pytania, na które chcielibyśmy znać jasną odpowiedź, problem w tym, czy potem mielibyśmy jeszcze po co oglądać "The Blacklist"?
Ten serial całkowicie się zmienił. I zapowiada się, że może być lepszy niż był.
A co Wam się podobało albo co Was zdenerwowało w tym tygodniu? Piszcie, komentujcie i zaglądajcie do nas na Twittera. Do zobaczenia za tydzień!