Top 15: Seriale, w których jest najwięcej scen seksu
Marta Wawrzyn
24 kwietnia 2016, 00:04
"Gra o tron"
Kiedy Ian McShane oznajmił – oczywiście nie do końca na poważnie – że "Gra o tron" to tylko cycki i smoki, wielu fanów zapałało świętym oburzeniem. A tymczasem to po prostu fakt – bez seksu serial byłby nie tylko inny, ale też znacznie mniej atrakcyjny. To właśnie dzięki "Grze o tron" – po słynnej scenie, w której Littlefinger uczył dwie prostytutki, jak zadowalać facetów, i przy okazji opowiadał o sobie – rozpowszechnił się termin sexposition.
W ciągu pięciu sezonów zobaczyliśmy liczne gwałty, akty kazirodztwa – w tym jeden przy zwłokach wspólnego syna – orgie i wszelkiego rodzaju dewiacje. Takiego zwykłego, nudnego seksu w "Grze o tron" nie uświadczycie, wszystko jest tu aktem makiawelizmu i elementem walki o władzę.
W zeszłym sezonie rozgorzała dyskusja o serialowych gwałtach, po tym jak Sansa została paskudnie potraktowana przez Ramsaya. Serialowi zarzucano, że przegina z przemocą w stosunku do kobiet, prezentując je jako ofiary i nie pokazując psychicznych reperkusji traumatycznych wydarzeń.
Nadmiar seksu w telewizji krytykowała Emilia Clarke, czyli serialowa Daenerys – która rozbierała się w pierwszym sezonie, ale raczej więcej już się nie rozbierze. Aktorka powtarza, że w "Grze o tron" przydałoby się więcej męskiej nagości. Jej wypowiedzi są żartobliwe – jak ta o wymarzonym finale – ale wyraźnie widać, że te dysproporcje naprawdę ją irytują.
A że dysproporcje pomiędzy męską i damską golizną nie są niczyim wymysłem, tylko faktem, możecie się przekonać, oglądając poniższe wideo. "Gra o tron" zaczynała jako serial skierowany przede wszystkim do facetów i to widać do dziś. Aczkolwiek po aferze z Sansą scenarzyści prawdopodobnie będą nieco ostrożniejsi w pokazywaniu przemocy seksualnej wobec kobiet. Tak przynajmniej obiecywali w wywiadach.
"Shameless"
Bezwstydni Gallagherowie w ciągu sześciu sezonów zdążyli nam się już zaprezentować bardzo dokładnie, w każdym sensie tego słowa. Serial jest specyficzny, bo dzieje się w biednej dzielnicy Chicago – bohaterowie tłoczą się w ciasnych domach, dorośli nie mają żadnej prywatności, a dzieciaki dorastają w przyspieszonym tempie. I "Shameless" to pokazuje w bardzo realistyczny czy wręcz naturalistyczny sposób.
Zwykły seks to dla nich nic specjalnego, tutaj praktycznie w każdym sezonie zaliczane są miłosne wielokąty i inne cuda. W najnowszym sezonie widzieliśmy na przykład przezabawną – i pokazaną bez żadnych zahamowań – scenę, w której Lip próbował zadowolić kilka pań naraz, niedługo po tym jak przestał sypiać ze swoją profesorką. Ale zdarzały się już większe szaleństwa, z których najbardziej kultowy pozostaje chyba seks Kevina z żoną i teściową jednocześnie, oczywiście nie uprawiany dla przyjemności, a po to, żeby spłodzić upragnionego potomka.
Po tych wszystkich sezonach widzowie znają bardzo dokładnie piersi Emmy Rossum, ale nie brakowało też penisów – pamiętacie Jody'ego? – czy zbliżenia na kobiece krocze podczas porodu. Bo właściwie czemu nie. "Shameless" potrafi zaszaleć jak mało który serial, a do tego wie, jak połączyć erotykę z humorem.
"Outlander"
Niewiele seriali zbiera pochwały za sceny seksu, "Outlander" to jeden z tych wyjątków. Nie da się nie docenić nieprawdopodobnej wręcz chemii pomiędzy Caitrioną Balfe i Samem Heughanem, a także ogromnej pracy, którą wkładają w to, żeby w tym, co oglądamy nie było ani jednej fałszywej nuty. I nie ma, nawet w tych odcinkach, w których więcej jest seksu niż rozmów. Przykład? "The Wedding" z pierwszego sezonu, kiedy to Fraserowie spędzali pierwszą wspólną noc i poznawali się z każdej możliwej strony. I było to zrobione z taką wrażliwością, że widz przyzwyczajony do seksu w stylu "Gry o tron" mógł się nieźle zdziwić.
Ale nie tylko w tym duecie wszystkie sceny erotyczne wypadają doskonale. "Outlander" to chyba jedyny serial, który mógł przez cały odcinek pokazywać z wszystkimi detalami, jak homoseksualista gwałci heteroseksualnego faceta, i jeszcze zebrać za to pochwały. Podejście robi różnicę – podobnie jak to, że bardzo dokładnie zapoznano widzów ze skutkami psychicznymi tego, co się wydarzyło.
I choć to prawda, że "Outlander" w niektórych momentach przypomina soft porno, porównywanie go do gniotów w stylu "50 twarzy Greya" jest nieuzasadnione. Serial Starz wie, co robi, i robi to inteligentnie, przełamując bariery, które wciąż jeszcze przełamania wymagają. Przykład? Scena, w której Tobias Menzies odważnie pokazał się w pełnej krasie, w scenie związanej z seksem. Penisy na małym ekranie – prawdziwe, nie prostetyczne – wciąż są jak jednorożce, wypada więc docenić i twórców, i aktora, że poszli tu na całość.
A poza tym lista seriali, w których golizna czemuś służy, wciąż zbyt długa nie jest. "Outlander", w którym sceny seksu służą rozwojowi fabuły i bohaterów, spokojnie można umieścić na jej szczycie.
"Spartakus"
Zanim jeszcze seks w kablówkach się rozpowszechnił, seriale przekonywały nas, że o historii starożytnej najlepiej się opowiada, kiedy nie wszyscy są ubrani. Wiadomo, jakie obyczaje panowały w starożytnym Rzymie, a ugrzecznianie tego nie ma żadnego sensu, skoro telewizja pozwala pójść na całość, ku radości widzów. Tak było i z "Rzymem" – projektem ambitniejszym, ale niestety przedwcześnie skasowanym – i ze "Spartakusem", który stał się synonimem rozrywki dla dużych chłopców.
Ten serial do dziś jest nie do podrobienia – to miks totalnej przemocy z bardzo odważnymi scenami erotycznymi. Sceny batalistyczne przypominają film "300", z kolei te odcinki, w których jest więcej seksu, to niemalże soft porno. Pokazywano pełne nagie sylwetki kobiet i mężczyzn, a charakterystyczne długie ujęcia sprawiały, że mogliśmy dokładnie obejrzeć wszystko ze szczegółami. Twórcy "Detektywa", którzy szumnie zapowiadali przed 2. sezonem scenę orgii, powinni przyjrzeć się temu, co się działo w willi Batiatusa.
Pretekstów do rozbierania aktorów nigdy zresztą w "Spartakusie" nie brakowało i, co ciekawe, panowała tutaj równość. Nie tylko kobiety spędzały czasem nago pół odcinka, niektórzy faceci też rzadko pokazywali się w jakimkolwiek odzieniu. Do dziś żaden serial nie jest w stanie tego przebić – przy "Spartakusie" nawet "Gra o tron" wysiada.
"Dziewczyny"
Hannah Horvath i jej koleżanki są o ponad dekadę młodsze od pań z "Seksu w wielkim mieście", a jednak mogłyby ich niejednego nauczyć. "Dziewczyny" bardzo odważnie, a przy tym realistycznie – by nie rzec: naturalistycznie – pokazują seks, nie oszczędzając widzom żadnych doświadczeń. Bohaterki serialu są w takim momencie życiowym, że wiele rzeczy im nie wychodzi – nie potrafią znaleźć sensownej pracy, nie wiedzą, czego właściwie chcą, a związki i seks też bynajmniej nie są dla nich źródłem satysfakcji.
Nie brak więc dziwnych i niekomfortowych sytuacji, a także eksperymentów. Lena Dunham z dumą eksponuje swoje dalekie od wzorców z Photoshopa ciało, nie tylko w sytuacjach związanych z seksem (zdarzało jej się nago grać w ping ponga albo pożerać cały tort, siedząc na klozecie). Piersi Jemimy Kirke też od czasu do czasu w "Dziewczynach" migają, za to dwie pozostałe aktorki ewidentnie nie zgodziły się na goliznę w kontraktach. Ważne jednak, że sama Lena nie ma żadnych zahamowań, w ciągu pięciu sezonów na przykładzie Hanny zdążyliśmy więc poznać wszystko to, co czyni seks w wieku dwudziestu kilku lat mało satysfakcjonującym doświadczeniem.
A do tego trzeba przyznać, że scenarzystom serialu nie brak świeżych pomysłów. Przykład? "Nagi instynkt" zaprezentowany w najnowszym sezonie przez Hannę tuż przed oczami dyrektora szkoły. Jessa i Adam też nieźle potrafią zaszaleć, z kolei Allison Williams co prawda nigdy nie zdjęła stanika, ale za to mogliśmy ją zobaczyć w takiej oto scenie. Grunt to wyobraźnia!
"The Affair"
W "The Affair" nie chodzi o seks. To historia czwórki osób, których losy splątały się ze sobą jednego lata, kiedy dwoje z nich zaliczyło gorący romans, a pozostała dwójka została sprowadzona do ról zdradzonych małżonków. Jakby tego było mało, mamy jeszcze tajemnicze morderstwo, w które ktoś z nich na pewno jest zamieszany, i śledztwo policyjne. Jest co rozplątywać, a serial nie ułatwia widzom zadania, przedstawiając wszystkie wydarzenia z kilku różnych perspektyw.
Ale ponieważ to Showtime, ta kameralna historia romansu, który przewrócił do góry nogami życie kilku osób, zawiera sporą dawkę seksu. I trzeba przyznać, że są to jedne z najlepszych scen erotycznych, jakie zobaczycie w serialach. Aktorzy dają z siebie wszystko, za pomocą seksu przekazując całe mnóstwo emocji. Zwłaszcza Ruth Wilson jest świetna, zarówno w duecie z Dominikiem Westem, jak i Joshuą Jacksonem.
Aktorka swego czau skarżyła się na łamach "The Edit", że w tej branży kobiecą i męską goliznę traktuje się różnie. – Niepokoi mnie, jak w tej branży traktowane są kobiety, które służą do podniecania widowni, bo penisów nie można pokazać na ekranie, a piersi można. Z góry się zakłada, że kobiety pokażą swoje piersi i że muszą pokazać swoje piersi. Przeszkadza mi to. To jest niepotrzebne i niesprawiedliwe – powiedziała wtedy.
Ale też opowiadała, jak wygląda praca nad scenami erotycznymi w "The Affair" i dlaczego są one tak świetnie zagrane. Zdradziła, że walczyła o to, aby serial pokazywał też męskie twarze w czasie orgazmu – nie tylko ciągle ją – i że razem z Dominikiem Westem zastanawiali się nad każdym szczegółem, włącznie z tym, jak się poruszać w trakcie tego typu scen, żeby przekazać w ten sposób coś widzom i żeby wszystko to wyglądało realistycznie.
Trzeba przyznać, że im wyszło. Oglądając ich razem na ekranie, nietrudno uwierzyć, że ta para bohaterów mogła podpalić cały świat i zostawić za sobą całe swoje życie, byle tylko być razem.
"Californication"
Totalna orgia i zarazem najbardziej romantyczna historia na świecie. W "Californication" przez siedem sezonów oglądamy, jak nowojorski pisarz Hank Moody (David Duchovny) na zesłaniu w Los Angeles pogrąża się w morzu alkoholu, narkotyków i nagich ciał, tylko dlatego, że nie może mieć kobiety, którą kocha. Już sam tytuł, zawierający słowo fornication – cudzołóstwo – dokładnie mówi, czego się spodziewać po serialu.
David Duchovny nigdy co prawda nie pokazał widzom wszystkich swoich wdzięków, ale za to jego partnerki pokazywały, i owszem. Każdy sezon to istna parada nagich kobiet, wśród których jest 16-letnia dziewica, są też mężatki, studentki, profesorki, przedstawicielki najstarszego zawodu świata i… właściwie chyba wszystkich innych zawodów. Trudniej byłoby znaleźć typ kobiety, której Hank nie zaciągnął do łóżka. Zdarzają się też oczywiście orgie, bo czymże byłby serial Showtime'a bez orgii.
Upadek moralny nowojorskiego pisarza w pierwszych sezonach bywa raczej zabawny niż żałosny, ale niestety im dłużej serial przeciągano, tym gorzej się na to patrzyło. Dla mnie symbolem "Californication" na zawsze pozostanie ostra i kontrowersyjna pierwsza scena serialu. "Sweet baby Jesus, Hank is going to hell"!
"Spojrzenia"
Gejowski seks, pokazywany w większych ilościach i bez skrępowania, po raz pierwszy na małym ekranie pojawił się w "Queer as Folk". Serial telewizji Showtime był i zawsze będzie przełomowy, choć nie pokazywał wszystkiego. Nie było zbliżeń na intymne części ciała ani całych nagich sylwetek aktorów. Jeśli "Spojrzenia" mogły pójść o krok dalej i po prostu pokazywać seks dwóch facetów, bez mówienia przy tym o przełamywaniu tabu, to właśnie dzięki temu, że wcześniej było "Queer as Folk".
W "Spojrzeniach" seksu jest dużo, ale właściwie go się nie zauważa. To serial, którego znakiem firmowym jest to, że opowiada nie tyle o gejach, co o chłopakach, będących, tak się składa, gejami. Nie ma tu walki o żadne wielkie rzeczy, bo te już zostały wywalczone. Bohaterowie "Spojrzeń" prowadzą zupełnie zwyczajne życie – mają problemy w pracy, angażują się w związki itp. – i seks też uprawiają zupełnie zwyczajny. Serial nie epatuje golizną, ale i od niej nie ucieka. Traktuje ją jako coś zupełnie zwyczajnego, integralną część fabuły.
I również dlatego wydaje się świeży – znaczy wydawał się, zanim HBO nam go nie skasowało.
"Banshee"
Ulubiony serial dużych chłopców – i nie bez powodu. Jak na ekranie akurat kogoś nie mordują w widowiskowy sposób, to zwykle są cycki. I tak w kółko. A przynajmniej tak to może wyglądać, jeśli włączy się przypadkowy odcinek, bo w rzeczywistości to inteligentny miks seksu, przemocy i czarnego humoru, inspirowany kinem klasy B, filmami Quentina Tarantino, grami komputerowymi i wszelkiego rodzaju męską rozrywką. A do tego zdecydowanie skierowany do dorosłego widza.
W ciągu (niecałych) czterech sezonów szeryf Hood poobijał mordy licznym twardzielom i zaciągnął do łóżka każdą ślicznotkę, jaka była w promieniu kilku mil. A to dawna wielka miłość Carrie, a to seksowna i niewinna amiszka Rebecca, a to nieustępliwa policjantka Siobhan. Szeryf miał je wszystkie, a "Banshee" nie szczędziło widzom szczegółów jego seksualnych przygód. Ponieważ to Cinemax, można pokazać wszystko i serial oczywiście to robi.
Na ekranie rozbiera się Ivana Miličević – która oprócz tego znakomicie wypada w scenach walk – rozbiera się Lili Simmons, rozbierają się też panie z drugiego planu. I choć wiadomo, że te sceny są takie a inne, bo Cinemax chce przyciągnąć widzów płci męskiej, trudno cokolwiek zarzucić "Banshee". Ten miks działa właśnie dlatego, że Cinemax nie narzuca na twórców żadnych ograniczeń, a oni skwapliwie z tej wolności korzystają.
"Masters of Sex"
Serial, którego głównym tematem jest seks – a dokładniej rewolucja seksualna, zapoczątkowana pod koniec lat 50. przez duet badaczy z St. Louis, Billa Mastersa i Virginię Johnson. "Masters of Sex" co prawda z sezonu na sezon staje się coraz słabsze, a zmiany, jakie wprowadzane są do prawdziwej historii tej dwójki, coraz bardziej irytują, ale jedno się nie zmienia. To serial, który lubi i rozumie seks, a przede wszystkim traktuje go zupełnie normalnie, niczego nie udziwniając ani nie podkręcając.
Nigdzie więcej nie zobaczycie takich sytuacji jak tutaj – dokładnie tak jak Masters i Johnson możemy oglądać ludzi uprawiających seks w klinice, podłączonych do skomplikowanej aparatury, która bada, co się dzieje z ich ciałami w trakcie. Ale widzimy też, jak różnie podchodzą do seksu oboje badacze – Virginia jest bardzo otwarta, zwłaszcza jak na owe czasy, z kolei Bill ma więcej problemów, niż przyznaje.
"Masters of Sex" to i niezłe popkulturowe studium ludzkiej seksualności, i atrakcyjna opowieść o narodzinach rewolucji, bez której nasze życie wyglądałoby zupełnie inaczej, i wciągająca historia dwójki osób, które z seksu uczyniły swój główny przedmiot zainteresowań, w czasach kiedy "przyzwoici" ludzie nie wypowiadali w ogóle tego słowa głośno. Śmiałych scen erotycznych w serialu nie brakuje, bo Lizzy Caplan, dokładnie tak jak serialowa Virginia, nie boi się iść na całość.
"Masters of Sex" nie zna żadnych tematów tabu i nie robi z tego wielkiego halo. Seks po prostu tutaj jest, a współczesny widz nie raz, nie dwa ma okazję się przekonać, że gdyby pewnych barier wtedy nie przełamano, dziś żylibyśmy w znacznie mniej otwartym społeczeństwie.
"The Americans"
W porównaniu z całą resztą tej listy "The Americans" jest bardzo grzeczne i w ogóle nie chodzi w nim o seks. Niemniej jednak postanowiłam docenić serial chociażby za scenę kończącą odcinek "Clark's Place", która była tak gorąca jak tylko mogła być w telewizji FX. To jedna z tych stacji, które bez żadnych ograniczeń pokazują przemoc – patrz: "Synowie Anarchii" – ale nie dopuszczają praktycznie wcale przekleństw i golizny. Dozwolone są nagie tyłki, ale już piersi Keri Russell nie zobaczymy nigdy, nawet gdyby aktorka chciała nam je pokazać.
To absurd, ale "The Americans" już kilka razy udowodniło, że nie trzeba pokazywać wszystkiego, żeby było naprawdę sexy. Sceny erotyczne pomiędzy Jenningsami są niesamowite, jest tu i ogromna chemia – Matthew Rhys i Keri Russell zakochali się w sobie na planie "The Americans", teraz spodziewają się dziecka – i niezwykła intymność, i cała masa przeróżnych emocji, począwszy od totalnego oddania, a skończywszy na wściekłości. Bo Jenningsowie, jak na ludzi napędzanych adrenaliną przystało, uprawiają gorący seks przy bardzo różnych okazjach, również kiedy akurat się kłócą.
Dużo seksu jest też w relacji Philipa z Marthą, która w swoim partnerze KGB-iście odnalazła kochanka marzeń. Zdarzyło się nawet, że Elizabeth pytała męża, jaki jest w łóżku z Marthą, a on w końcu jej pokazał. Ot, życie szpiega. Znalazła się też w "The Americans" ciekawa scena w pozycji 69, którą bardzo rzadko widuje się nawet w najodważniejszych serialach. "The Americans" przynajmniej kilka razy na sezon udowadnia, że można przekraczać granice, nie pokazując wszystkiego na ekranie.
A przy okazji, widzieliście sesję Rhysa i Russell dla "GQ"? To dopiero było sexy!
"Czysta krew"
Serial, w którym nie brakowało kompletnie porąbanej przemocy i równie szalonego międzygatunkowego seksu. Wampiry, wilkołaki, wróżki, zmiennokształtni, panterołaki i inne stwory – koniec końców będące i tak ludźmi – spędziły siedem sezonów, oddając się na przemian mordowaniu siebie nawzajem i zaspokajaniu erotycznych żądz wszelkiego rodzaju.
Najbardziej zapadła mi w pamięć scena orgii z 2. sezonu, w której całe Bon Temps uprawiało hipnotyczny seks, zaczarowane przez starożytną menadę Maryann. Takich bzdur było w serialu mnóstwo, a kiedy czarny humor brał akurat górę nad przypominającą telenowelę fabułą, oglądało się to świetnie. "Czysta krew" jako pokręcony miks seksu i przemocy nie ma sobie równych, a wyobraźnia scenarzystów nie znała granic. Przykład? Scena, w której Bill wykręca Lorenie głowę o 180 stopni podczas wściekłego aktu seksualnego.
HBO w równym stopniu uszczęśliwiało "Czystą krwią" panowie i panów. Rozbierały się niemal wszystkie aktorki – Anna Paquin chyba częściej biegała po ekranie rozebrana niż ubrana – ale i panowie pokazywali bardzo dużo. Do historii serialu przeszła m.in. scena, w której superprzystojny wampir Eric czyta książkę. Nago oczywiście.
"Orange Is the New Black"
Przed premierą "Orange Is the New Black" kompletnie nie było wiadomo, czego się po serialu spodziewać i jak duża cenzura panować będzie na Netfliksie. Niby wcześniej były i przekleństwa, i rozbierane sceny w "House of Cards", ale jednak nie było wiadomo, czy Netflix pójdzie na całość, jak HBO, Showtime albo Starz. Okazało się, że jak najbardziej, Netflix jeśli chce, może iść na całość.
"Orange Is the New Black" rozpoczyna się od sceny, w której Piper siedzi w wannie, a widzowie mogą dokładnie obejrzeć piersi Taylor Schilling. I właściwie nie było to aż takie zaskoczenie, w końcu twórczyni serialu, Jenji Kohan, wcześniej zrobiła pełną golizny "Trawkę" i nigdy nie ukrywała, że lubi pokazywać seks na ekranie. Dziewczyny z Litchfield też rozbierają się często, w bardzo różnych sytuacjach, niekoniecznie związanych z seksem. Wiadomo, skoro to więzienie, nie ma żadnej prywatności, ani pod prysznicem, ani na pryczy, ani gdziekolwiek indziej. I "Orange Is the New Black" dobrze to pokazuje.
Ale nie brak też tutaj scen seksu, najczęściej lesbijskiego. Piper i Alex (Laura Prepon) to jedna z najgorętszych lesbijskich par, ale nie tylko one idą w serialu na całość. Widać, że serial piszą kobiety, które nie boją się mówić innym kobietom: wszystkie jesteście piękne, niezależnie od tego, ile macie lat i czy jesteście chude, czy grube. Wszystkie tak samo zasługujecie na to, żeby być kochane, w sensie fizycznym też.
Żeby było jeszcze bardziej pieprznie, seksualne przygody bardzo często rozgrywają się w więziennej kaplicy, bo to jedno z miejsc, które są pod mniejszym nadzorem ze strony strażników. Nie brak też w serialu męskiej nagości – Jenji Kohan walczyła o penisy na ekranie i je wywalczyła. W imię równości oczywiście.
"Skins"
Najbardziej niegrzeczny serial o nastolatkach, jaki kiedykolwiek powstał. Brytyjczycy pokazywali na ekranie wszelkie możliwe dysfunkcje i problemy dzieciaków, bez żadnej cenzury i bez żadnych ograniczeń. Były więc szalone imprezy, nieoczekiwane śmierci, problemy rodzinne, od których włos się jeży, a do tego oczywiście morze alkoholu, narkotyków i seksu. Wyglądało to wszystko bardzo realistycznie, a autentyczności dodawało serialowi również to, że zatrudniano nieznanych młodych aktorów, którzy wyglądali jak zwykli ludzie.
To były po prostu do bólu prawdziwe dzieciaki, które nie mieszkały w różowych pokojach z jednorożcami na ścianach i nie marzyły o księciu z bajki, tylko brały życie za rogi. Czyli coś, co jest nie do wyobrażenia w Stanach Zjednoczonych, gdzie wszystkie seriale o nastolatkach są cukierkowe i bardzo, ale to bardzo dbają o to, żeby przypadkiem nie przekroczyć granic.
O tym, jaka jest różnica pomiędzy Wielką Brytanią a USA, przekonało się MTV, które próbowało przenieść "Skins" na amerykański grunt. Nie dość że bardzo wiele w serialu ugrzeczniono, przez co stracił on pazur, to jeszcze pojawiły się absurdalne oskarżenia o szerzenie dziecięcej pornografii. Powód? Nie wszyscy aktorzy byli pełnoletni. Remake skończył marnie po jednym sezonie, a MTV wydało na koniec oświadczenie, że amerykańska publika nie była na to gotowa. Co nie było do końca prawdą, serial był po prostu źle zrobiony – jeśli nie przepisywano akurat bezsensownie oryginału, to zatrzymywano się w pół drogi i stosowano autocenzurę.
Tymczasem brytyjskie "Skins" było przełomowe, świeże i nie bało się absolutnie niczego. Młodzi aktorzy przeklinali, rozbierali się, a sceny seksu – również homoseksualnego – nie były dla nich niczym niezwykłym. Do dziś nikt nie zrobił odważniejszego serialu o nastolatkach.
"Seks w wielkim mieście"
Przy dzisiejszych serialach "Seks w wielkim mieście" wygląda jak pamiętnik pensjonarki, dumnej z tego, że udało jej się dotknąć bardziej wyzwolonego świata. I jest w tym trochę prawdy – serial wystartował w 1998 roku, kiedy nawet kablówki za bardzo z seksem nie szalały. Nie wszystkie serialowe panie się rozbierały (Sarah Jessica Parker miała zapisane w kontrakcie, że nigdy nie zdejmie stanika), w scenach erotycznych oglądaliśmy często kobiety w bieliźnie, a pieprzne rozmowy prowadzone przez bohaterki podczas niedzielnych lunchów dziś brzmią jak coś, co możemy usłyszeć w pierwszej lepszej kawiarni.
Pamiętajmy jednak, że to były inne czasy. Gdyby nie Carrie Bradshaw, Samantha Jones i ich koleżanki, Lena Dunham nie prezentowałaby się dziś widzom, jak ją Bóg stworzył. "Seks w wielkim mieście" był przełomowy, bo odczarował temat kobiecej seksualności, mówiąc paniom, że nie muszą się wstydzić absolutnie niczego. Mogą rozmawiać o swoich potrzebach wprost, mieć tylu partnerów, ilu chcą, i uprawiać niezobowiązujący seks, dokładnie tak jak faceci. Albo zakochać się, wyjść za mąż, zamieszkać w domu z ogródkiem. Ich wybór.
Choć dziś "Seks w wielkim mieście" ogląda się trochę jak serial obyczajowy o innej epoce, trzeba uczciwie przyznać, że można w nim znaleźć odważne sceny. Nie tak odważne jak w "Dziewczynach", niemniej jednak nawet po tych wszystkich latach ogląda się je świetnie (niezły wybór znajdziecie tutaj).
Zwłaszcza celowała w mocniejszych scenach erotycznych Kim Cattrall – serialowa Samantha – która traktowała każde seksualne doświadczenie jak przygodę i nie bała się absolutnie niczego. Najlepsze i najzabawniejsze sceny erotyczne w serialu należą właśnie do niej.