Hity tygodnia: "Better Call Saul", "Żona idealna", "Outlander", "Brooklyn 9-9", "Dziewczyny"
Redakcja
24 kwietnia 2016, 14:30
"Better Call Saul" – sezon 2, odcinek 10 ("Klick")
Mateusz Piesowicz: Świetny sezon musiał otrzymać równie dobre zakończenie, nie było innej możliwości. Vince Gilligan i Peter Gould znów udowodnili, że nie mają sobie równych w pisaniu długich i rozbudowanych historii. Ta na szczęście jest jeszcze daleka od zakończenia, choć "Klick" z pewnością mocno przybliżyło nas do pewnych nieuchronnych zdarzeń.
Wiadomo, że w rodzeństwie McGillów szykuje się wielkie tąpnięcie, większe nawet od ostatnich wstrząsów. Działania Chucka sprawiają, że trudno znaleźć cokolwiek na jego obronę, i czynią go tym zdecydowanie gorszym bratem. Jimmy, choć wad mu nie brakuje, wykazał się więcej niż przyzwoitością i już teraz trudno mi sobie wyobrazić, jak wielkim ciosem będzie dla niego to, co szykuje mu braciszek. Dobrze przynajmniej, że z tego zamieszania wyłoni się najbarwniejszy prawnik świata. Pytanie tylko, ile w nim będzie Jimmy'ego McGilla?
Ciekawe rzeczy czekają też Mike'a, tym bardziej, że już wiemy, kto zostawił mu pewien treściwy liścik. Twórcy "Better Call Saul" wiedzą, jak podgrzać atmosferę, więc trzeci sezon zapowiada się wprost fantastycznie. Rok oczekiwania na niego brzmi już jednak znacznie gorzej.
"Outlander" – sezon 2, odcinek 2 ("Not in Scotland Anymore")
Marta Wawrzyn: "Outlander" zaczął sezon mocnym, emocjonalnym odcinkiem, by w drugim tygodniu zmienić klimat. "Not in Scotland Anymore" jest lekkie i frywolne, aż do samej końcówki, w której Claire poznaje prawdę na temat Black Jacka. Francuskie intrygi ogląda się tak przyjemnie, że łatwo zapomnieć, iż chodzi w tym wszystkim o sprawę życia i śmierci. No bo i jak o tym pamiętać, kiedy z jednej strony mamy zmagania z nadgorliwą francuską pokojówką, z drugiej wyprawę z Karolem Stuartem do burdelu, a na dokładkę jeszcze walkę króla o zachowanie godności na tronie, rewię paryskiej mody i tę niesamowitą czerwoną suknię Claire?
Łatwo się w tym zatracić i dać się ponieść tej cudownej farsie, jaka rozgrywała się przed naszymi oczami. Należy też zauważyć, że oprawa była niesamowita, jak zwykle zresztą. Prawdziwą ozdobą odcinka okazała się – zgodnie z przewidywaniami – kreacja Clarie, ale przecież wszystkie kostiumy były przepiękne, a scenografia zrobiona na bogato.
Prawie żałuję, że to właśnie w takim przyjemnym odcinku, podczas imponującego pokazu fajerwerków zrzucono bombę z Jackiem Randallem, no ale to tylko kolejny powód, aby uwielbiać "Outlandera". Niewiele seriali potrafi tak sprawnie zmieniać ton, przechodząc gładko od jednej historii do drugiej.
"Dziewczyny" – sezon 5, odcinki 9 i 10 ("Love Stories" i "I Love You Baby")
Marta Wawrzyn: Najlepszy sezon "Dziewczyn" zakończył się doskonałym dwuodcinkowym finałem, w którym zobaczyliśmy bohaterki odrobinę starsze, mądrzejsze i stojące u progu nowych wyzwań. Dla Hanny ogromne znaczenie miał dzień spędzony z Tally (Jenny Slate), która nie tylko skłoniła ją do powiedzenia na głos rzeczy, z którymi bała się skonfrontować, ale też uświadomiła ją, że odniesienie pisarskiego sukcesu nie jest synonimem szczęścia. Możesz robić to, co kochasz, a i tak nienawidzić swojego życia.
To właśnie spotkanie z Tally pozwoliło Hannie spojrzeć na siebie z dystansu, co miało taki skutek, że odblokowała się jako twórczyni i napisała coś mądrego, zabawnego i osobistego; coś, co spodobało się grupce osób, które miały okazję tego wysłuchać. W ostatnich scenach finału wreszcie ją widzimy, jak uśmiecha się i patrzy pogodnie w przyszłość. Po raz pierwszy od bardzo, bardzo dawna.
Na dłużej zostanie też z widzami obraz pobojowiska, na którym leżą nadzy Adam i Jessa. To było totalne szaleństwo – odrobinę może przesadzone, ale dobrze obrazujące, jak toksyczny jest ten związek. Miło za to popatrzeć na Marnie i Shoshannę – ta pierwsza wreszcie przestała uważać się za "zbyt dobrą dla Raya" i ma szansę być szczęśliwa w związku, zaś ta druga okazała się mistrzynią antyhipsterskiego marketingu.
Świetnie patrzy się na tytułowe dziewczyny, które z pogubionych i samolubnych dużych dzieciaków przeobrażają się w silne kobiety, gotowe wziąć życie za rogi. Widać, że Lena Dunham od początku miała pomysł i na całość, i na każdą postać z osobna. Zdarzało się po drodze, że mieliśmy dość i serialu, i bohaterek, ale dziś widać, że nie bez przyczyny "Dziewczyny" zostały tak a nie inaczej skonstruowane. To serial o dorastaniu, a tak się składa, że nikt jeszcze nie dorósł w pięć minut.
"The Americans" – sezon 4, odcinek 6 ("The Rat")
Andrzej Mandel: Kolejny już raz "The Americans" udowadnia, że jest serialem wybitnym. Tym razem dużo działo się na małej przestrzeni i przy małej ilości wypowiadanych słów, a każde słowo, każdy gest i każde milczenie było znaczące. Poczynając od rozmowy Elizabeth i Philipa w łóżku (tak bardzo intymnej), poprzez odpowiedź na pytanie Paige, kiedy Elizabeth miała minę zdradzanej żony, aż po histerię i panikę Marthy. Pomiędzy tym wszystkim były tytaniczne wysiłki Philipa, by uratować Marthę (także przed nią samą), a z drugiej strony metodyczne i zimne działania Stana, który doszedł do właściwych konkluzji, ale nie pozwolił emocjom wziąć góry.
Wszystko zaś pięknie spięło klamrą zakończenie, w którym histeria, strach i poczucie zdrady wzięły u Marthy górę. Efekt? Na następny odcinek czekamy z olbrzymią niecierpliwością.
"Flash" – sezon 2, odcinek 18 ("Versus Zoom")
Bartosz Wieremiej: Od dłuższego czasu można było mieć jedną prośbę do twórców "Flasha": mniej kluczenia, więcej konkretów o Jayu Garricku lub raczej o Hunterze Zalomonie (Teddy Sears). "Versus Zoom" dostarczył właśnie tego i bardzo dobrze, że tak się stało. Retrospekcje poświęcone przeszłości Huntera były naprawdę niezłe, a i pomogło im umiejscowienie na Earth-2 – nawet mroczna strona tej ziemi jest świetna. Jak dla mnie moglibyśmy się tam przenieść na stałe.
W "Versus Zoom" nie brakowało ciekawych momentów. Samą sekwencję pojedynku Zooma z Flashem (Grant Gustin) oglądało się z wielkim zainteresowaniem. Konfrontacje dwóch panów wypadły zresztą całkiem nieźle. Ponadto wpleciono w to wszystko także Wally'ego (Keiynan Lonsdale), który dotychczas włóczył się raczej poza tym, co istotne. Z kolei Harry (Tom Cavanagh) i Joe (Jesse L. Martin) powinni częściej gadać, gdy dzieci nie ma w pobliżu… najlepiej w towarzystwie jakiejś butelczyny.
Najważniejsze jednak, że Cisco (Carlos Valdes) przynajmniej na moment został takim prawdziwym Vibem. Poprzedzająca to rozmowa z Barrym była bardzo dobrze zrobiona, a nawiązania do "Gwiezdnych wojen" mile widziane. "Versus Zoom" po prostu się udał – a i zostawienie Barry'ego bez mocy ma trochę sensu.
"Brooklyn Nine-Nine" – sezon 3, odcinek 23 ("Greg and Larry")
Mateusz Piesowicz: Finisz sezonu to w "Brooklyn Nine-Nine" okres, po którym można zawsze spodziewać się odcinków powyżej średniej. Tak było i tym razem, bo finał przyniósł zarówno zgrabne zamknięcie głównego wątku, jak i całą masę towarzyszących temu gagów. W zdecydowanej większości bardzo udanych.
Na pierwszy plan wysunął się oczywiście absolutnie uroczy cliffhanger, choć nie przywiązywałbym do niego szczególnej wagi. Rok temu też zostawiono nas niby w punkcie zwrotnym, a potem i tak wszystko szybko wróciło do normy. Dlatego też nie sądzę, by Greg i Larry mieli z nami pozostać na długo, ale to na razie nieważne – sam pomysł i wykonanie wypadły świetnie.
Finał miał jednak znacznie więcej takich momentów. Dla mnie absolutnym numerem jeden była Rosa, a może raczej Emily Goldfinch i jej mieszkanie. Szok to mało powiedziane (swoją drogą, to dopiero byłby motyw na nowy sezon – kim naprawdę jest Rosa Diaz?). Reszta wcale jednak nie odstawała. Sceny przesłuchań, poszukiwań Holta czy ucieczki ze szpitala były naprawdę świetne, a rozwiązanie nieoczekiwane. Cały odcinek godny finału.
Andrzej Mandel: Finał sezonu "Brooklyn Nine-Nine" przez większość odcinka zmierzał do happy endu, gag po gagu. Zręcznie wykorzystano szczególnie możliwości Giny i kapitana Holta (zrezygnowano z brutalności Rosy), zaskakiwano nas też odkrywaniem wnętrza Rosy. Jednak nic nie ostrzegło nas przed zakończeniem, które zakręciło wszystkim i pozwala z optymizmem wyglądać kolejnego sezonu. Jakkolwiek byśmy bowiem nie lubili ekipy z 99. posterunku, to troszkę świeżości by się przydało. I właśnie za to końcowe zaskoczenie należy się hit.
"Żona idealna" – sezon 7, odcinek 19 ("Landing")
Mateusz Piesowicz: Wydaje się, że Alicia Florrick i reszta już na dobre wrócili do formy. Tym razem zaserwowali nam nie tylko poruszający powrót do korzeni, ale i resztę odcinka, w którym na dobrą sprawę trudno dopatrzeć się słabych punktów.
Podróż do Toronto i niezwykły proces na tamtejszym lotnisku przyniosły kilka zwrotów akcji, ale przede wszystkim udało się zgrabnie połączyć absurdalną atmosferę z poważną tematyką. Jak zawsze zresztą w odcinkach dotyczących NSA i jego barwnych pracowników. A że tutaj udało się jeszcze dołączyć do zabawy ich kanadyjskich kolegów po fachu, to całość wzniosła się na dotąd nieznany poziom absurdu. Jaka szkoda, że więcej już o nich pewnie nie usłyszymy.
Czeka nas za to proces Petera, a Alicię sporo trudnych chwil. To już było? Prawda, ale poprzednim razem nasza bohaterka była zupełnie inną osobą niż teraz, a przede wszystkim musiała się z tym mierzyć sama jak palec. Oparcie, jakie teraz ma w osobie Jasona wygląda na wystarczająco solidne, by pani Florrick przetrwała jeszcze jedną, ostatnią burzę.
"Czarna lista" – sezon 3, odcinek 19 ("Cape May")
Andrzej Mandel: Po śmierci Elisabeth "Czarna lista" musiała się zmienić, czego najlepszym dowodem jest zniknięcie numeru kolejnej sprawy z tytułu odcinka. Ale nawet zdając sobie sprawę z faktu, że w serialu wszystko kręciło się wokół relacji Reda z Keen, nie można było się spodziewać odcinka tak osobistego, tak wyciszonego. Jedyne, co nie zaskoczyło, to znakomita gra Jamesa Spadera.
Podróż w głąb siebie podkreślona została onirycznym charakterem odcinka. Nie zmieniło to jednak faktu, że każdy gest, każde słowo i każde przemilczenie było więcej niż znaczące. Nie zapominając o tym, że twórca serialu wciąż nas zręcznie zwodzi i trzyma w niepewności, bo postać ze snu Reddingtona podpisano na liście płac jako Saszę Rostową, a Sasza na pewno nie jest zdrobnieniem od Kateriny. Przy tym wszystko wskazywało na to, że jednak była to matka Elisabeth/Maszy.
Była to także piękna (i krwawa w pewnym momencie) opowieść o wybaczaniu samemu sobie, choć do tego czasem potrzebny jest duch.
Przy okazji – tak bezradnego i zrezygnowanego Reddingtona jak na początku tego odcinka nie widzieliśmy jeszcze nigdy.