"Gra o tron" (6×01): Westeros wzdłuż i wszerz
Mateusz Piesowicz
25 kwietnia 2016, 14:28
Rok czekania i nieustannych domysłów, podczas którego Jon Snow atakował nas z każdego zakątka internetu, właśnie się skończył. Oczekiwana z jeszcze większą niecierpliwością niż zwykle "Gra o tron" wróciła, prezentując całą paletę atrakcji. Uwaga na wszelkie możliwe spoilery, w tym odpowiedź na TO pytanie.
Rok czekania i nieustannych domysłów, podczas którego Jon Snow atakował nas z każdego zakątka internetu, właśnie się skończył. Oczekiwana z jeszcze większą niecierpliwością niż zwykle "Gra o tron" wróciła, prezentując całą paletę atrakcji. Uwaga na wszelkie możliwe spoilery, w tym odpowiedź na TO pytanie.
Cokolwiek myślicie o "Grze o tron", nie da się zaprzeczyć, że jej twórcy są mistrzami świata w nakręcaniu zainteresowania swoim serialem. Trudno nie podziwiać efektu szaleństwa, jaki wywołał zeszłoroczny cliffhanger i sposobu, w jaki przez okrągły rok udało się tym szałem zarządzać. Pewnie, że sporych rozmiarów cegłę przyłożył do tego George R.R. Martin, pozwalając, by serial wyprzedził jego książki, ale w niczym nie umniejsza to sukcesu HBO, które stworzyło marketingowego potwora bezlitośnie pożerającego całą konkurencję. Zachwycając się tym, jak sprawnie funkcjonuje ta promocyjna machina, łatwo już zapomnieć, że gdzieś u jej podstaw leży serial, który właśnie wrócił i odpowiedział na kilka męczących nas od miesięcy pytań.
Nie ma sensu przedłużać jeszcze bardziej, więc miejmy to za sobą – Jon Snow nie żyje. Na razie. Stało się bowiem to, co wielu przewidywało, czyli pokazano nam Kita Haringtona w jego życiowej roli (jako pozbawione życia ciało) i to by było na tyle. W tym odcinku oczywiście, bo dalsze pozostają równie zagadkowe, co do tej pory. Jak mogliśmy snuć domysły na temat roli, jaką ma do odegrania na północy Melisandre, tak możemy to robić dalej, bo "The Red Woman" tylko dolewa oliwy do ognia, teoretycznie odpowiadając na najważniejsze pytanie, a w praktyce mnożąc wątpliwości.
Ile czasu Jon spędzi jeszcze w pozycji horyzontalnej, pozostaje więc niewiadomą, ale zakładam, że nierozerwalnie wiąże się to z kryzysem wiary, jaki przechodzi Melisandre. Widok jej prawdziwej postaci był zdecydowanie najmocniejszym momentem odcinka i pozwolił spojrzeć na tę bohaterkę w zupełnie inny sposób. Dotąd pewna siebie i niezachwiana w przekonaniach kapłanka otrzymała kolejny po śmierci Stannisa (która została nieco mimochodem potwierdzona) potężny cios, który solidnie zachwiał jej światopoglądem.
Spojrzenie w lustro i widok kruchej, bezbronnej staruszki wyraźnie kontrastuje z jej dotychczasową postawą, a przede wszystkim burzy obraz tej postaci, jaki zdążyliśmy sobie wyrobić. Bohaterka dotąd rozstawiająca pionki na szachownicy według własnego uznania w jednej chwili gdzieś zniknęła, a wraz z nią wyparowała pewność, co do dalszych wydarzeń. Jednak to, co wiemy my i Melisandre, pozostaje tajemnicą dla Davosa, który przewrotnie może stać się dla niej podporą w trudnych chwilach. Tym bardziej, że innego wyjścia z impasu za bardzo nie widać. Co jednak zobaczyliśmy, to nasze i pozwala z ciekawością wyglądać dalszego rozwoju wypadków.
Podobnie można by skomentować i inne wydarzenia z tego odcinka, który znów poświęcał czas ekranowy swoich bohaterów, byle tylko pokazać ich jak najwięcej. Nie wiem,jak Wy, ale ja nie przepadam za taką praktyką i wolałbym poczekać na niektórych jeszcze chwilę, niż gnać do przodu na złamanie karku. Weźmy choćby Sansę i Theona, którzy, nie wiedzieć w jaki sposób, wyszli bez choćby zadrapania z karkołomnej ucieczki z Winterfell, a potem zdążyli jeszcze przebyć lodowatą rzekę i spotkać na swojej drodze Brienne. Spodziewaliśmy się tego, jasne, ale nie mogłem pozbyć się wrażenia, że twórcom zależy na jak najszybszym poustawianiu wszystkich elementów na swoich miejscach, by móc przystąpić do właściwej rozgrywki. Sens i ciągłość wydarzeń zeszły tu nieco na drugi plan.
Dobrze przynajmniej, że za Wąskim Morzem wydarzenia biegną odrobinę wolniej, więc na spotkanie Daenerys z jej dwoma adoratorami jeszcze poczekamy. Póki co Jorah i Daario podążają za szlakiem wyznaczonym przez zwęglone kości, ale że zwłaszcza tego pierwszego czas nagli i tutaj trzeba się spodziewać prędkiego spotkania z dothracką hordą. Ci niczym szczególnym się nie wyróżniają, chyba że kogoś jeszcze bawią niecenzuralne pogawędki o płci przeciwnej. Na pewno nic sobie z nich nie robi nasza Khaleesi, która szybko odzyskała rezon i prędzej zmusiłaby do zrzucenia ubrań niejakiego Khala Moro (Joseph Naufahu), niż sama to zrobiła. Można wiec powiedzieć, że Emilia Clarke wyraziła swoje stanowisko wobec ekranowej golizny również w serialu. Wracając jednak do Daenerys, chyba jasne jest, że umieszczenie jej w zamknięciu z innymi wdowami po Khalach nie wchodzi w grę, prawda?
Tutaj również kwestią czasu pozostaje więc powrót bohaterki do Meereen, które w międzyczasie zmaga się ze swoimi problemami. Byłyby one może nawet i ciekawe, gdyby tylko poświęcono im nieco więcej miejsca niż jedną przechadzkę Tyriona i Varysa. Szkoda, że twórcy się tak rozdrabniają, bo kilka chwil spędzonych z tymi bohaterami nie służy ani im, ani widzom. Podobnie rzecz ma się z Aryą, o której naprawdę chciałbym napisać coś sensownego, ale zwyczajnie się nie da. Chyba że za takie uznacie informację, że nadal jest ślepa. Trudno nazwać te krótkie wizyty u bohaterów inaczej niż ochłapami, bo już wstęp do ich wątków wymagałby jakiejś treści.
Doszukiwać się jej można ewentualnie w Dorne i Królewskiej Przystani, ale w gruncie rzeczy i tam widzieliśmy tylko przygrywkę. Jednak, jako że to "Gra o tron", nawet oczekiwanie na ciekawsze wydarzenia nie może się obyć bez paru trupów. Błyskawicznie przeprowadzony przewrót w Dorne zwiastuje, że takie nadejdą, a los pomordowanych chyba mało kogo obchodzi, bo i nie dali się zauważyć w żaden znaczący sposób.
Z tej grupy należy jednak wykreślić Myrcellę, jedną z nielicznych całkiem niewinnych ofiar tutejszej sieci spisków. Jej śmierć wstrząsnęła oczywiście Cersei, ale chyba nie w taki sposób, jak się tego spodziewaliśmy. Żal zrozpaczonej matki to nie jest coś, do czego przyzwyczaiła nas ta bohaterka, więc może pokutny spacer po ulicach miasta rzeczywiście jakoś na nią wpłynął? Nadzieja na to wprawdzie niewielka, tym bardziej, że Jaime wyraźnie dał siostrze do zrozumienia, co sądzi o starych przepowiedniach i wątpliwe, by ta długo wytrwała w bezczynnym smutku. Tak czy siak, napięcie na liniach Dorne – Królewska Przystań i Cersei – reszta świata pozwala upatrywać w tych wątkach najciekawszych wydarzeń w tym sezonie.
Tylko tyle i aż tyle można powiedzieć po "The Red Woman", który w gruncie rzeczy był całkiem solidnym wprowadzeniem w nowy sezon i nieco gorszym odcinkiem jako takim. Mam nadzieję, że w kolejnych scenarzyści trochę się uspokoją i dadzą swoim bohaterom nieco więcej czasu, bo większość zdecydowanie nie zasługuje na traktowanie po macoszemu. Tutejsza gonitwa po całym Westeros i Essos, byle tylko każdy spędził choć minutę na ekranie (z ważniejszych bohaterów nie pojawił się chyba tylko Littlefinger), wielkiego sensu nie miała i choć rozstawiła poszczególne postaci w odpowiednich miejscach, fabułę posunęła do przodu w minimalnym stopniu. Liczę więc na znacznie więcej w kolejnych odsłonach tej historii, bo czego jak czego, ale potencjału tu nie brakuje.