Serialowa alternatywa: "The Romeo Section"
Mateusz Piesowicz
27 kwietnia 2016, 20:02
Tajna komórka agencji wywiadowczej, której członkowie używają nieco innych metod niż to zwykle czynią szpiedzy – brzmi jak temat skrojony pod kolejny pospolity procedural, nieprawdaż? Kanadyjskie "The Romeo Section" udowadnia jednak, że nawet do tak zużytej tematyki można podejść niestandardowo.
Tajna komórka agencji wywiadowczej, której członkowie używają nieco innych metod niż to zwykle czynią szpiedzy – brzmi jak temat skrojony pod kolejny pospolity procedural, nieprawdaż? Kanadyjskie "The Romeo Section" udowadnia jednak, że nawet do tak zużytej tematyki można podejść niestandardowo.
Serial zawdzięcza to swojemu twórcy, Chrisowi Haddockowi, cenionemu w Kanadzie specjaliście od kryminałów, który przez niemal dziesięć lat związany był z tamtejszą stacją CBC, dla której stworzył trzy popularne serie – "Da Vinci's Inquest", "Da Vinci's City Hall" i "Intelligence" (zbieżność nazw z produkcją CBS-u z Joshem Hollowayem przypadkowa). Jego najnowsze dziecko, czyli właśnie "The Romeo Section", które zadebiutowało w zeszłym roku, oznaczało powrót do korzeni i ponowną pracę dla kanadyjskiej telewizji. Wspominam o tym, bo jeden rzut oka na ten serial wystarcza, by zauważyć, że jego twórca zalicza się do starej szkoły.
"The Romeo Section" to kryminał jakby żywcem wycięty z poprzedniej epoki, co jednak w tym przypadku wcale nie jest zarzutem. Wręcz przeciwnie, oderwanie od większości współczesnych produkcji sprawia, że kanadyjski serial wyróżnia się na tle konkurencji i potrafi przykuć uwagę widza znudzonego monotonią proceduralnych schematów. Tutaj ich nie uświadczymy, a to z banalnej przyczyny – "The Romeo Section" nie jest proceduralem.
To spójna historia, w której pierwsze skrzypce gra niejaki Wolfgang McGee (Andrew Airlie), na co dzień wykładowca uniwersytecki z Vancouver badający tematykę historii handlu opium, a potajemnie współpracujący z kanadyjskim wywiadem w celu rozpracowania współczesnych handlarzy i tras przerzutu narkotyków z Azji do Ameryki Północnej. Tym, co go wyróżnia, jest sposób prowadzenia szpiegowskiej działalności – kieruje on bowiem tytułową "sekcją Romeo", której członkowie mają nawiązać intymne relacje ze swoimi celami, by wydobyć od nich potrzebne informacje (agent Tomek się kłania). Już na początku poznajemy jednego "Romea" w osobie infiltrującego miejscową mafię Rufusa Deckera (Juan Riedinger), a im dalej w las, tym bardziej intryga się rozrasta i pojawiają się również "Julie".
Całość przypomina raczej szpiegowską historię w duchu dzieł Johna le Carré niż amerykańskie procedurale kryminalne i dotyczy to zarówno scenariusza, jak i realizacji. "The Romeo Section" opiera się na dobrze napisanej, wielowątkowej historii, w której równie istotną rolę, co wątek kryminalny odgrywają bohaterowie i nieustanne wątpliwości, co do natury ich działań. Serial zadający pytania o etyczną stronę szpiegowskiej działalności? Odważne i na pewno niestandardowe podejście.
"The Romeo Section" w ogóle jest pełne niespodzianek, bo za taką należy uznać nawet podejście do widza. Zaczynając oglądać ten serial, spodziewałem się raczej produkcji, na którą będę zerkał jednym okiem, robiąc jednocześnie coś innego, ale nic z tego. Twórca nie pozwala nam się zdrzemnąć nad ekranem, bo od samego początku rzuca nas w środek akcji, nie wyjaśniając niczego ani słowem. Przyzwyczajonym do amerykańskiej telewizji ogólnodostępnej może się to wydać szokiem, ale tu nie ma żadnej introdukcji, przedstawienia bohaterów czy poznania schematu działania. Zaczynamy w Hongkongu, by chwilę potem przenieść się do Vancouver i od razu zagłębić się w pełen meandrów szpiegowski świat.
Odnalezienie się w nim zajmuje chwilę, ale też nie nastręcza jakichś potwornych trudności. "The Romeo Section" nie jest bowiem żadną skomplikowaną układanką, lecz po prostu dobrze napisanym serialem, który wymaga od widza uwagi i samodzielnego myślenia, nie podając wszystkiego jak na tacy. Niby to oczywistość, a jednak w dzisiejszych czasach robi spore wrażenie. Zwłaszcza gdy chwilę już pobędziemy z bohaterami i zorientujemy się, do czego prowadziły poszczególne tajemnicze tropy. Kolejne karty są odkrywane bardzo umiejętnie, nie wszystkie naraz, lecz stopniowo, dodając do tej misternej układanki coraz więcej elementów, których umieszczanie we właściwych miejscach sprawia autentyczną przyjemność.
Tym bardziej, że jest się tu nad czym zastanawiać. Oprócz wątku głównego bohatera, dostajemy również możliwość zajrzenia w głąb przestępczego światka Vancouver, rozgryzamy znaczenie pewnego meksykańskiego prokuratora i informacji, jakie posiada oraz zagłębiamy się w hierarchię chińskiej triady. Wszystkie historie płynnie się przenikają i w końcu zgrabnie łączą, tworząc barwną mozaikę. Na nudę nie można narzekać.
A to wszystko udało się osiągnąć, bez sięgania po strzelaniny, pościgi i inne atrakcje, jakie bez liku serwuje nam się w kinie czy telewizji. Wspominałem, że Chris Haddock to twórca ze starej szkoły i po "The Romeo Section" doskonale to widać. W tym serialu znacznie wyżej ceni się dobrze napisany dialog niż skrzącą się od emocji scenę akcji, wychodząc z założenia, że w szpiegowskiej działalności ważniejszy od technologii jest czynnik ludzki. Nie ma tu więc nowoczesnych metod wywiadowczych, które zastępuje po prostu człowiek i jego umiejętność dotarcia do innych.
Dzięki temu tak świetnie pasuje tu Wolfgang McGee, który wszędzie indziej byłby pewnie co najwyżej emerytowanym reliktem przeszłości. Tutaj, uzbrojony dodatkowo w szkocki akcent Andrew Airlie'a, bohater przykuwa wzrok od pierwszej sceny, a swoją ekranową charyzmą bije na głowę młodszych członków obsady. Jego obecność jeszcze bardziej potęguje wrażenie "brytyjskości" tego kanadyjskiego serialu, który zamiast tandetnego melodramatu i brutalnej przemocy oferuje sieć spisków i kłamstw tak skonstruowanych, że trzymają w napięciu lepiej niż szybka akcja.
"The Romeo Section", choć ostatecznie nie jest przecież produkcją wybitną i pełno w niej typowych dla gatunku uproszczeń, skutecznie przykuwa do ekranu i potrafi zafascynować. Może to świeża, w większości składająca się z nieznanych aktorów obsada, może widok Vancouver, również nieczęsto oglądanego na małym ekranie, a może po prostu zaskoczenie, że we współczesnej telewizji jest jeszcze miejsce na taką szpiegowską opowieść w starym stylu. Cokolwiek to jest, sprawia, że serial przyciąga uwagę i daje się lubić. Nie tylko mnie, bo drugi sezon zobaczymy już tej jesieni – warto wcześniej odwiedzić Kanadę po raz pierwszy.
***
Kolejna Serialowa alternatywa porzuci kryminały i mroczne klimaty na rzecz opowieści o pewnej rodzinie i jej problemach. W jednej z głównych ról w "The A Word" zobaczycie Christophera Ecclestona.