Z cyklu niespełnione nadzieje: "Person of Interest"
Michał Kolanko
27 listopada 2011, 13:22
"Person of Interest" to nie serial, a tylko połowa serialu. Druga połowa mogła się pojawić i sprawić, że produkcja CBS-u wybije się ponad przeciętność. Ale tak się nie stało i raczej się już nie stanie.
"Person of Interest" to nie serial, a tylko połowa serialu. Druga połowa mogła się pojawić i sprawić, że produkcja CBS-u wybije się ponad przeciętność. Ale tak się nie stało i raczej się już nie stanie.
Są takie seriale, które od razu można skreślić. Są takie, które od razu wciągają. I są w końcu takie, które należą do kategorii "poczekajmy, zobaczymy". Gdy wcześniej pisałem pierwszy tekst o "Person of Interest", serial CBS-u zakwalifikowałem do tej trzeciej kategorii. Wtedy produkcja J.J. Abramsa i Jonathana Nolana wydawała mi się dobrze zapowiadającym się, sprawnie zrealizowanym, ale nieco banalnym proceduralem.
Sądziłem, że tak znakomity twórca telewizyjny jak J.J. Abrams na tym nie poprzestanie. Niestety, tak się nie stało. "Person of Interest" nie wyszło w zasadzie spoza swojej formuły ustanowionej w pierwszych odcinkach. Dalej jest to procedural bez tzw. mitologii – co zaskakujące w przypadku Abramsa.
Owszem, pojawia się postać tajemniczego mafioza Eliasa, który jest kimś więcej niż kolejnym "wrogiem odcinka" – ale to wszystko. Nie dowiadujemy się nic o tym jak działa maszyna, kto ją obsługuje, jaki jest jej prawdziwy cel – maszyna, punkt startowy serialu, pozostaje całkowicie niewykorzystana. Inaczej niż w przypadku "Z archiwum X" nie ma mowy o jakimkolwiek wątku spiskowym. Dowiadujemy się tylko co nieco o przeszłości Reese'a w CIA – oczywiście są to informacje banalne i mało zaskakujące.
To właśnie jest największe rozczarowanie "Person of Interest". Serial nie ma głębi, jest tylko zwykłą opowiastką o nowojorskim obrońcy i mścicielu w jednym. W dzisiejszych czasach to zdecydowanie za mało by się przebić. Za dość ciekawym pomysłem nie poszło niestety nic. Bohaterowie "Person of Interest" zdają się tkwić w tej samej przestrzeni, wykonując co tydzień te same zadania – jak roboty przy taśmie budujące nowe samochody.
Na współczesnym rynku telewizyjnym to za mało. To się może oczywiście zmienić, ale raczej w następnym sezonie.