Seryjnie oglądając #56: Ach, ten postęp
Andrzej Mandel
29 kwietnia 2016, 21:45
Oglądanie seriali sprzyja czasem refleksji, nie tylko rozrywce. Niekoniecznie jest tak, że im lepsze, tym głębsza. A poza tym, kto mówi, że w ogóle będzie jakaś głębia? Uważajcie na spoilery z "The Americans", "The Blacklist" i "Castle".
Oglądanie seriali sprzyja czasem refleksji, nie tylko rozrywce. Niekoniecznie jest tak, że im lepsze, tym głębsza. A poza tym, kto mówi, że w ogóle będzie jakaś głębia? Uważajcie na spoilery z "The Americans", "The Blacklist" i "Castle".
Zdarza mi się (wciąż) oglądać tradycyjną telewizję, z obowiązkowym przeskakiwaniem po kanałach, które w latach mojego dzieciństwa wymagało stania przy telewizorze (i było ograniczone do dwóch kanałów polskich i jednego radzieckiego). Teraz wybór jest o wiele większy, ale programom poświęcam znacznie mniej uwagi. Często lecą one sobie po prostu w tle innych czynności. Co nie znaczy, że nie zauważam tego, co się w nich dzieje.
Jednym z takich drobiazgów były problemy ze zdjęciami z wesela Moniki i Chandlera. Wyobrażacie sobie teraz, że ktokolwiek uwiecznia wesele jednorazowymi aparatami z automatu? Albo biegał wywoływać je do punktu zamiast obejrzeć na ekranie smartfona/tabletu/komputera? Wszystkie gagi z tym związane wciąż śmieszą, ale przedstawicieli młodszego pokolenia również dziwią – zadane mi serio pytanie "czemu nie robili zdjęć telefonem?" zmusiło mnie, przyznaję, do zastanowienia.
Te różnice wynikające z postępu technologicznego widać także w "The Americans". Trójka agentów KGB i cały kontrwywiad FBI szukali przecież Marthy posługując się tylko strzępami informacji o tym, co ona lubi, gdzie bywa lub bywała i tak dalej. Łutem szczęścia był fakt, że zadzwoniła do rodziców, ale i tak potrzebne było dużo czasu, by namierzyć aparat, z którego dzwoniła. Swoją drogą, to był kolejny odcinek, w którym tylko pozornie niewiele się działo, ale oderwać się od niego nie dało. I już dawno nie czułem tak fizycznie czyjegoś osamotnienia, paniki i zagubienia wyrażanego na ekranie, jak w momencie, w którym Martha zorientowała się, co dzieje w jej domu.
Teraz szukanie Marthy (w jej sytuacji) byłoby bardzo proste – wystarczyłoby namierzyć jej telefon. Cała ta sytuacja w ogóle wyglądała by inaczej w obecnych czasach. Co nie znaczy, że nie byłaby równie emocjonująca. Duży tu plus dla twórców za staranne oddanie realiów, a dla mnie okazja do przemyśleń, że to przecież było raptem trzydzieści parę lat temu…
Przy okazji, zwiastun odcinka znów nas zrobił w konia. Wydawało się niemal pewne, że Martha dzwoniła do FBI.
W ramach kontrastu, owoce postępu możemy zobaczyć w "Czarnej liście", w której namierzanie człowieka można przeprowadzić za pomocą kamer monitoringu, sygnałów komórek i innych śladów, które zostawiamy mimowolnie. Ale przecież i dziś można się ukryć, czego najlepszym dowodem są działania Reda, którego znaleźć można tylko poprzez jego ludzi.
Zauważyliście może, jak starannie w rozmowach Reddingtona z dziadkiem Elisabeth unikano dokładnych określeń, kim Red był dla Kateriny i Maszy (Elisabeth)? Ta gra w kotka i myszkę strasznie wciąga, bo przecież każda wersja ma swoich gorących zwolenników jak i przeciwników. Te refleksyjne chwile i drobne gesty, do jakich Red okazuje się być zdolny (ta staranność, z jaką zrobił klawisz!) są naprawdę warte oglądania. Plus jeszcze bardzo dobra scena pogrzebu, bez zbędnego wyciskania łez.
Do "The Blacklist" wpadła też Famke Janssen. Ach, pamiętam ją jeszcze z "Goldeneye"… a tu czeka nas niedługo spin-off "Czarnej listy" z nią w jednej z głównych ról.
Najmniej miłym momentem serialowego tygodnia stało się oglądanie "Castle". Afera ze Staną Katic i jej wyrzuceniem zdecydowanie obniżyła moją chęć do oglądania perypetii Ricka i Kate. I nawet fakt, że odcinek z trudnym do zabicia inspektorem bhp był zabawny (choć Castle znów był strasznie infantylny) nie zmienia tego, że mam teraz strasznie ambiwalentne odczucia. Do tego jeszcze wątek z LokSatem nabrał rozpędu bez większych widocznych powodów. Ot tak, chyba komuś się przypomniało, że sezon zbliża się do końca i trzeba coś z tym zrobić…
A co Was skłoniło w tym tygodniu do refleksji? Piszcie, komentujcie i zaglądajcie do nas na Twittera. Do zobaczenia za tydzień!