10 seriali, które dostały drugie życie na Netfliksie
Marta Wawrzyn
11 maja 2016, 11:28
"Pełna chata"
Dawno, dawno temu, znaczy na początku lat 90., oglądaliśmy w telewizji historię Danny'ego Tannera, wdowca, któremu bracia pomagali w wychowywaniu trójki małych córeczek. Serial nie był dziełem wybitnym, wręcz przeciwnie, uchodził za lekko tandetny nawet w tamtych czasach, ale miał też w sobie coś sympatycznego i wykreował kilka gwiazd. Właściwie mniejszymi lub większymi gwiazdami zostali wszyscy oprócz Candace Cameron Bure, Jodie Sweetin i Andrei Barber, czyli aktorek wcielających się w D.J., Stephanie i Kimmy.
W lutym tego roku pojawiło się "Fuller House" , czyli spin-off "Pełnej chaty", który postawił właśnie na te trzy zapomniane aktorki i tym samym nasze wspomnienia z dzieciństwa zamienił w koszmar. Ale widać skoro obsada świetnie się bawi, kręcąc serial, to wszystko jest w porządku. 2. sezon już powstaje – scenariusze napisano w ekspresowym tempie, a aktorzy mogą znów wrzucać fotki na Instagram. I tak to się kręci.
"Fuller House" to najlepszy dowód na to, że Netflix nie robi seriali dla krytyków, a dla publiczności, starając się zaspokoić jak najszersze gusta. I właściwie nie ma powodu na to narzekać – kto nie chce, ten nie ogląda, dla Netfliksa jest ważne, że znajdą się tacy, którym to się podoba. A skoro będzie 2. sezon, to znaczy, że już się tacy znaleźli.
"The Killing"
"What up, Linden?". "The Killing" to oparty na duńskim formacie amerykański serial kryminalny, który kasowano dwukrotnie. Trzeci sezon powstał dzięki dealowi AMC z Netfliksem, zaś czwarty zobaczyliśmy już tylko na Netfliksie (przy czym w Polsce nadal go nie ma, bo Netflix najwyraźniej nie odzyskał licencji). I choć żaden z tych sezonów nie dorównywał dwóm pierwszym, można znaleźć całkiem liczne grono fanów, które jest Netfliksowi wdzięczne za ratowanie "The Killing".
I nic dziwnego, bo samo oglądanie detektywów Linden (Mireille Enos) i Holdera (Joel Kinnaman) w deszczowym Seattle tak naprawdę wystarczy do szczęścia. Wiele ekranowych par policjantów może im pozazdrościć fantastycznej chemii, a i na fabułę narzekali głównie zwolennicy szybkich rozwiązań.
Problemy "The Killing" rozpoczęły się bowiem od tego, że twórcy oszukali publikę – obiecali, że w finale 1. sezonu ujawniony zostanie morderca, a w zamian dołożono tylko pytań. Efekt był taki, że oglądalność poleciała na łeb na szyję i zaczęto krytykować nawet to, co we wszystkich innych okolicznościach zostałoby uznane za mocną stronę serialu. Wydaje się, że amerykańskiej widowni zwyczajnie zabrakło cierpliwości. Gdyby "The Killing" od początku powstawało na Netfliksie, który wypuszcza seriale pełnymi sezonami, jego losy mogłyby być zupełnie inne.
"Arrested Development"
Jedna z tych komedii, które publika doceniła dopiero po latach, a Netflix miał w tym swój udział. Bo nie da się ukryć, że takie seriale najlepiej ogląda się właśnie jednym ciągiem – taki system sprawia, że łatwiej jest zorientować się w skomplikowanym systemie powracających żartów. Historia bogatej rodziny, która straciła wszystko, ale na szczęście miała Michaela, trzymającego ich wszystkich razem, rozpoczęła się w FOX-ie w 2003 roku. Serial przetrwał na antenie telewizji ogólnodostępnej do 2006 roku, czyli prawdopodobnie i tak dłużej, niż przeżyłby teraz.
Netflix wypuścił nowy sezon w 2013 roku, czyli w czasach kiedy produkował bardzo mało własnych seriali. Główny problem polegał na tym, że niemal wszyscy aktorzy – Jason Bateman, Jessica Walter, Jeffrey Tambor, Will Arnett, Tony Hale, Michael Cera itd. – w międzyczasie stali się sławni, a przy tym bardzo zajęci. Nakręcono więc 15 odcinków, skupiających się na różnych bohaterach. W ten sposób udało się ominąć problem pt. jak tych wszystkich ludzi zebrać w jednym pomieszczeniu.
Teraz znów wróciliśmy do punktu wyjścia: Mitchell Hurwitz mówi, że chce robić kolejny sezon, a być może jeszcze i film, ale wszystko się odwleka. A powodem prawdopodobnie jest to, że znów niełatwo jest zgrać ze sobą harmonogramy wszystkich tych fantastycznych aktorów. Niemniej jednak plan jest taki, że "Arrested Development" jeszcze na Netfliksie powróci.
"Black Mirror"
"Black Mirror" żyło sobie szczęśliwie w Wielkiej Brytanii w słynącej z ciekawych seriali telewizji Channel 4. W latach 2011-2014 Charlie Brooker stworzył siedem odcinków, z których każdy opowiadał inną historię, osadzoną w świecie w gruncie rzeczy podobnym do naszego, tyle że bardziej zafiksowanym na punkcie nowych technologii. Mogliśmy zobaczyć, co takiego dzieje się z nami, kiedy zamieniamy ludzi na gadżety – i za każdym razem była to bardzo mroczna wizja.
Z siedmiu odcinków właściwie żaden nie był słabszy, aż tu przyszedł Netflix i oznajmił, że chce stworzyć trzecią serię, składającą się z aż 12 odcinków. Na razie one dopiero powstają, za sterami stoi brytyjska ekipa z Brookerem na czele, a wśród aktorów, których możemy się spodziewać, znajdują się Gugu Mbatha-Raw, Mackenzie Davis, Bryce Dallas Howard, Alice Eve, Malachi Kirby, Michaela Coel i Kelly Macdonald. Wśród reżyserów też można znaleźć ciekawe nazwiska – np. Dana Trachtenberga ("10 Cloverfield Lane").
Nie wiadomo, co z tego wyjdzie, ale na pewno dla niszowego serialu, jakim jest "Black Mirror", to szansa na wejście do prawdziwego mainstreamu. Miejmy nadzieję, że jakość nie ucierpi i że 12 odcinków w sezonie będzie się oglądało równie dobrze co trzy. Choć naprawdę trudno sobie wyobrazić, że ktoś może tyle wciągnąć za jednym zamachem. W końcu to jeden z najbardziej mrocznych i przerażających seriali, jakie kiedykolwiek powstały.
"Gilmore Girls"
Powrót "Gilmore Girls" to jedna z najlepszych wiadomości tego roku – oczywiście przy założeniu, że Netflix serialu nie zepsuje. A najlepiej oczywiście by było, gdyby udało się naprawić to, co zepsuto w 7. sezonie serialu, który powstawał bez Amy Sherman-Palladino (i było to naprawdę widoczne). W planach są cztery odcinki, trwające po półtorej godziny i dziejące się na przestrzeni roku.
Już wiadomo, że Sherman-Palladino zakończy ten minisezon – znany na razie pod roboczym tytułem "Gilmore Girls: Seasons" – tymi czterema słowami, którymi zawsze chciała zakończyć swój serial. Ale wcale nie wyklucza to kontynuacji, zamknięty zostanie po prostu pewien rozdział. Stars Hollow dalej będzie istnieć, a jego mieszkańcy wyprawiać te wszystkie cuda, które wyprawiali do tej pory.
Oczekiwania są bardzo wysokie, bo "Gilmore Girls" – także ze względu na to, że jest prawdziwą kopalnią odniesień popkulturowych – stało się już serialem kultowym. Na szczęście teraz do Stars Hollow wrócą praktycznie wszyscy z dawnej ekipy – tak scenarzyści, jak i aktorzy. A że Netflix daje twórcom dużo swobody, jest szansa, że nic strasznego nas tutaj nie spotka.
"Wet Hot American Summer"
"Wet Hot American Summer" nie było serialem, było filmem. A dokładniej komedią z 2001 roku, która miała fantastyczną obsadę i przez jednych uważana jest za dzieło kultowe, a przez innych za totalny szajs. Bo jest to dziwna rzecz – wypełniona absurdalnym humorem satyra na młodzieżowe obozy letnie z lat 80. W obsadzie znaleźli się m.in. Bradley Cooper, Paul Rudd, Elizabeth Banks czy Amy Poehler, wszyscy oczywiście w rolach nastolatków. Recenzje na początku były straszne, dopiero po latach zaczęto doceniać to nietypowe poczucie humoru, które stało za całym projektem.
Docenił je także Netflix, który w zeszłym roku zrobił coś jeszcze bardziej odjechanego niż film. Zebrał całą tę znakomitą obsadę po kilkunastu latach i polecił im odgrywać te same postacie, tyle że… kilka tygodni młodsze. Tak powstał serialowy prequel – "Wet Hot American Summer: First Day of Camp". I choć znów nie do wszystkich to trafiło, serial zebrał wystarczająco duże grono fanów, by ogłoszono kolejny sezon, czyli "Wet Hot American Summer: Ten Years Later".
Tym razem odbędziemy podróż do wczesnych lat 90. i zobaczymy bohaterów już dorosłych. Nie mam wątpliwości, że będzie równie dziwnie i śmiesznie i że znów niektórzy zmieszają cały projekt z błotem. Bo to naprawdę nie jest serial dla każdego.
"Gwiezdne wojny: Wojny klonów"
"Gwiezdne wojny: Wojny klonów" to serial animowany, który jest kontynuacją filmu pod tym samym tytułem. W latach 2008-2012 emitowało go Cartoon Network, był także dostępny w Polsce na różnych kanałach, w tym również TVP1. Głównym bohaterem był Anakin Skywalker, młody rycerz Jedi, którzy przeżywał przygody z wygadaną dziewczyną – Ahsoką Tano – u boku. Wpadali tutaj także Yoda czy Obi-Wan Kenobi.
Na Cartoon Network wyemitowano pięć sezonów, z których każdy miał przynajmniej 20 odcinków. Koniec serialu ogłoszono wiosną 2013 roku, tuż po tym jak LucasFilm został przejęty przez Disneya. Oficjalnie mówiono, że serial zostaje zakończony z powodów "artystycznych", nieoficjalnie chodziło o to, żeby wspierać DisneyXD, a nie konkurencję.
Finałowy sezon w końcu jednak powstał, a pojawił się tylko i wyłącznie na Netfliksie, który de facto serial uratował. Ale był to już typowy sezon "netfliksowy", czyli składający się z zaledwie 13 odcinków.
"Unbreakable Kimmy Schmidt"
Tak, tak, dobrze czytacie, "Unbreakable Kimmy Schmidt" to serial uratowany przez Netfliksa. NBC z niego zrezygnowało, zanim jeszcze rozpoczęto emisję, i to prawdopodobnie najlepsze, co go mogło spotkać. Jeśli obejrzycie pierwszy i drugi sezon jednym ciągiem, zauważycie różnicę. Sezon pierwszy jest inaczej skonstruowany, bardziej mainstreamowy, a do tego ma krótsze odcinki. Wynika to z tego, że produkowano go właśnie dla NBC. Netflix go przejął, kiedy już był gotowy niemal w całości. Drugi sezon jest inny, idealny do oglądania w trybie maratonu, pełen powracających żartów.
Choć NBC trudno cokolwiek zarzucić – to stacja, która emitowała przez lata wiele świetnych komedii ze słabą oglądalnością, jak "30 Rock", "Community" albo "Parks and Recreation" – nie ma wątpliwości, że Kimmy Schmidt, z całą tą swoją dziwnością, długo by tam nie pożyła. Tymczasem na Netfliksie ma się świetnie, uwielbiają ją i krytycy, i publika – właśnie za to, że jest dziwna, kolorowa i nietypowa. Nominacje do prestiżowych nagród też się zdarzają. A pewnie po drugim sezonie – jeszcze mocniejszym od pierwszego, bo powstającym już w całości na Netfliksie – tych zaszczytów będzie jeszcze więcej.
"Longmire"
Przygoda Walta Longmire (Robert Taylor) z telewizją rozpoczęła się w 2012 roku, kiedy to serial zadebiutował w telewizji A&E. Pod względem fabularnym nie było to nic wybitnego, ale opowieść o szeryfie z Wyoming, żyjącym pośród dzikiej przyrody, w pobliżu indiańskiego rezerwatu, i zmagającego się z koszmarami po śmierci żony, od początku zachwycała klimatem. Serial upodobali sobie także dawni fani "Battlestar Galactica", ponieważ jedną z głównych ról grała Katee Sackhoff, znana z kultowej roli Starbuck.
A&E skasowało "Longmire" po 3. sezonie, mimo że miał grupę wiernych widzów. Kilka miesięcy później przejął go Netflix, który zamówił najpierw 4. sezon, a potem jeszcze jeden. Walt Longmire na pewno wróci do nas jesienią i oby do tego czasu serial pojawił się także na polskim Netfliksie.
"Mr. Show With Bob and David"
"W/ Bob & David" to jedna z ciekawszych niespodzianek ostatniej jesieni, choć oczywiście ucieszyła ona bardzo wąską grupę odbiorców. Przede wszystkich tych, którzy w drugiej połowie lat 90. oglądali w HBO składający się ze skeczy program "Show With Bob and David" z Bobem Odenkirkiem i Davidem Crossem w rolach głównych. Niewielu z Was pewnie pamięta oryginał – Boba Odenkirka znamy raczej z "Breaking Bad" i "Better Call Saul", zaś Davida Crossa chociażby z "Arrested Development".
Ten znakomity duet powrócił w listopadzie zeszłego roku na Netfliksie z czterema nowymi odcinkami, w których panowie znów bardzo ostro i bez cenzury nabijali się ze wszystkiego, z polityką i religią włącznie. Nawet islamu nie oszczędzili.
I choć "W/ Bob & David" to rzecz bardzo specyficzna i z pewnością nie dla każdego, po to właśnie mamy Netfliksa – żeby każdy mógł na nim obejrzeć coś dla siebie. Choć Serialową bardziej cieszy powrót "Mr. Show" niż "Pełnej chaty", to oczywiście każdy nowy sezon niegdyś uwielbianego lub/i przedwcześnie skasowanego serialu jest w cenie.