"Peaky Blinders" (3×01): Krwawe gody
Marta Wawrzyn
7 maja 2016, 20:03
Nie, "Peaky Blinders" nie zmieniło się w czasie przerwy w drugą "Grę o tron". Ale kiedy mamy wesele z przelewem krwi w tle, porównania nasuwają się same. Zwłaszcza że nie zabrakło ani brutalności, ani fantazji. Uwaga na duże spoilery!
Nie, "Peaky Blinders" nie zmieniło się w czasie przerwy w drugą "Grę o tron". Ale kiedy mamy wesele z przelewem krwi w tle, porównania nasuwają się same. Zwłaszcza że nie zabrakło ani brutalności, ani fantazji. Uwaga na duże spoilery!
Kiedy Steven Knight i spółka przed premierą 3. sezonu "Peaky Blinders" zapowiadali wesele Tommy'ego Shelby'ego, nie można było nie zastanawiać się, kim będzie panna młoda. Wydawało się prawie niemożliwe, że to Grace. Ale równie nieprawdopodobna wydawała się opcja, że będzie to ktoś inny. Wybrnięto z tego w bardzo prosty sposób, przesuwając fabułę do przodu o dwa lata i uśmiercając męża ukochanej Tommy'ego (seryjny samobójca znów uderzył). I bardzo dobrze, bo sceny, w których ta para jest razem, bardzo wyraźnie pokazały, że innej panny młodej być nie mogło. Oni należą do siebie i musieli prędzej czy później skończyć razem. Ale oczywiście nic nie zapowiada tutaj łatwego pożycia małżeńskiego, wręcz przeciwnie, iskry latają w powietrzu już teraz, kiedy wydarzenia nie zdążyły jeszcze nabrać rozpędu.
Choć trzeba przyznać, że samo wesele do nudnych bynajmniej nie należało. Oczywiście, te "krwawe gody" w tytule to lekka przesada, ale zaliczyliśmy przecież i porządne kłótnie, i szalone sceny seksu, i bijatykę, i zakład, i międzynarodową awanturę, i wreszcie morderstwo wraz z pozbywaniem się zwłok. Całkiem nieźle jak na jedną noc na sielskiej angielskiej prowincji. Nie brakowało emocji, dobrze poprowadzonych konfliktów osobistych czy wizyty gruzińskiej księżnej. A o poranku wróciliśmy do miasta, by zajrzeć na moment do pokoiku wypełnionego w całości kasą. Na wypadek gdyby wcześniej widok pałacu nas nie przekonał, że chłopaki z Birmingham są teraz na samym szczycie.
Wyraźnie widać, że stawki w tej grze również stały się wyższe. Tommy już nie jest podrzędnym gangsterem, który marzy o Londynie, jego ambicje wykraczają daleko poza Wielką Brytanię. Coś, co zaczęło się jako spłacanie długu niejakiemu Winstonowi Churchillowi, stało się dla niego codziennością – i choć owszem, bywa szalenie niebezpiecznie, wydaje się, że on jest w swoim żywiole. A Cillian Murphy, dokładnie tak jak w poprzednich sezonach, bezbłędnie pokazuje nam wszystkie twarze Tommy'ego – od zakochanego chłopaka, przez głowę rodziny, aż po bezwzględnego brutala w kaszkiecie.
Prawdziwą gwiazdą tego odcinka okazał się jednak Paul Anderson – serialowy Arthur, który zmienił się, ożenił z porządną kobietą, odnalazł drogę do Boga i mógłby być głosem sumienia Tommy'ego, gdyby nie kilka "drobnych" przeszkód. Jego toast na weselu był jednym z najbardziej dramatycznych momentów, a przecież mówimy o odcinku, w którym mordowano bolszewickiego agenta. Wyraźnie widać, że Tommy – czy też może jakaś cząstka Tommy'ego – chyba by wolał, aby jego brat pozostał pijakiem, bo przynajmniej nie straciłby całkiem nad nim kontroli. Arthur trzeźwy i nie dość że podejmujący własne decyzje, to jeszcze słuchający głosu sumienia, może oznaczać początek kłopotów. Bardzo możliwe, że to właśnie wyraźnie zarysowany konflikt pomiędzy braćmi będzie jedną z osi fabuły 3. sezonu "Peaky Blinders".
Dowodów na to, że aktorstwo stoi w "Peaky Blinders" na najwyższym poziomie, dostaliśmy w tym odcinku aż nadto – nawet tak banalna scena jak wymiana złośliwości pomiędzy teściową (w tym przypadku ciotką Polly) i synową okazała się okazją do zabłyśnięcia dla obu aktorek. W czym na pewno nie przeszkodziło to, że scenę nakręcono po prostu wspaniale.
"Peaky Blinders" to jeden z najbardziej stylowych seriali, jakie są teraz emitowane. Choć nie ma budżetu "Zakazanego imperium", wizualnie w niczym mu nie ustępuje, a momentami wręcz go przewyższa, tak dobrzy są Brytyjczycy w budowaniu atmosfery. Tym razem niewiele było miejskich klimatów robotniczego Birmingham, którymi serial uwodził na początku, ale za to zobaczyliśmy prawdziwą weselną rewię mody. Były czerwone mundury, wspaniałe suknie, mocne makijaże i tweed, mnóstwo tweedu. Patrząc na kostiumy i scenografię, czasem wręcz trudno uwierzyć, że to serial kręcony niskim kosztem, jeśli go porównywać z amerykańskimi produkcjami tego typu. A jednak pod wieloma względami doskonalszy.
Tradycyjnie ogromną rolę w budowaniu klimatu odgrywała muzyka – wystarczyły tak naprawdę już pierwsze takty "Red Right Hand" Nicka Cave'a, stapiające się z dźwiękami weselnych dzwonów, by poczuć, że oto wreszcie jesteśmy w domu. A potem zaskoczono nas jeszcze tym, jak wykorzystano "You And Who's Army?" zespołu Radiohead. Za mną już kilkanaście odcinków, a wciąż nie mogę się nadziwić, jak dobrze ta mocna, współczesna muzyka pasuje do gangsterskich lat 20. na ekranie. To zawsze była i wciąż jest jedna z najmocniejszych stron "Peaky Blinders".
Choć to na razie zaledwie początek, już wypada zacząć chwalić bardzo dobry scenariusz. Bo oto przez niemal godzinę siedzieliśmy z bohaterami w jednym miejscu, na weselu na prowincji, a jednak działo się tyle, że nie powstydziłby się tego ani porządny film gangsterski, ani dramat kostiumowy w stylu "Downton Abbey" (oczywiście gdyby w "Downton Abbey" mieli zwyczaj mordować się na wystawnych przyjęciach). Nie zabrakło emocji, błyskotliwych dialogów i zwykłego "dziania się", tak że po tej godzinie mogliśmy odnieść wrażenie, iż właśnie obejrzeliśmy trochę krótszy film pełnometrażowy, w którym elegancję i brutalność wymieszano ze sobą w najlepszych możliwych proporcjach.
Przed nami kolejne atrakcje – w tym sezonie pojawi się m.in. Paddy Considine w roli nowego antagonisty, powróci także grany przez Toma Hardy'ego Alfie Solomons. A ponieważ stawki wyraźnie wzrosły, wypada tylko uwierzyć twórcom i aktorom, którzy zapowiadają, że to będzie najlepszy sezon "Peaky Blinders".