"Gra o tron" (6×03): Wygrani, przegrani i Jon Snow
Michał Kolanko
9 maja 2016, 21:03
Trzeci odcinek nowego sezonu "Gry o tron" to jeden z tych, o których mówi się zwykle: "ustawiają rozgrywkę na dalszą część sezonu". Co nie znaczy, że był zły sam w sobie. Spoilery.
Trzeci odcinek nowego sezonu "Gry o tron" to jeden z tych, o których mówi się zwykle: "ustawiają rozgrywkę na dalszą część sezonu". Co nie znaczy, że był zły sam w sobie. Spoilery.
Chyba pogodziliśmy się już z tym, jak wygląda opowiadanie historii w serialowej "Grze o tron". Nie ma – poza chwalebnymi wyjątkami – ucieczki od formatu, w którym w jednym odcinku poznajemy kilka kawałków równoległych wątków A, B, C i tak dalej. Niektóre z nich są lepsze, niektóre gorsze, całość jest mniej lub bardziej strawna, mniej lub bardziej zapadająca w pamięć. To prowadzi do sytuacji, w których odcinek widzimy przez pryzmat tylko kilku dobrych scen. Tych na szczęście w "Oathbreaker" nie zabrakło, ale cały epizod raczej nie trafi do żadnego top 10 dotyczącego serialu.
Dwie sceny zapadają najbardziej w pamięć. I obie w jakimś sensie dotyczą Jona Snowa. Jedna bezpośrednio z udziałem Jona – to sam koniec odcinka, gdy po egzekucji zdrajców w Nocnej Straży bohater sam uznaje swoją służb za zakończoną, parafrazując oczywiście słowa wypowiadane na pogrzebach jej członków. Ta parafraza i widok Jona odchodzącego – chyba już ostatecznie – z Czarnego Zamku robią duże wrażenie.
O ile w tym odcinku niektórzy bohaterowie – jak Arya, która odzyskuje wzrok, czy Varys, który pokazuje po raz kolejny swoją skuteczność – "wygrywają" w kolejnych etapach swoich rozgrywek, to los Jona Snowa jest dużo bardziej niejednoznaczny. Wstał z martwych, ale w przeciwieństwie do Łazarza z ewangelicznej opowieści ma jeszcze swoją – i jak się domyślamy, bardzo dużą – rolę do wypełnienia. Nigdy nie będzie mógł pozbyć się piętna swojego "odrodzenia", tego, czego się dowiedział o życiu po śmierci (niczego), tego, jak spoglądają na niego jego dawni towarzysze i przyjaciele. "Ja odpocznę, ale ty, Lordzie Snow będziesz musiał przez wieczność toczyć ich bitwy" – mówi tuż przed egzekucją ser Alliser. To łączy się z innym kluczowym momentem odcinka.
Bo druga ważna chwila to retrospekcja z udziałem Brana, jedna z najbardziej fascynujących scen w całym sezonie. Dowiadujemy się nie tylko, jak wyglądała "prawdziwa" wersja pojedynku Neda Starka z Mieczem Poranka, czyli z ser Arthurem Dayne'em, przed Wieżą Radości w Dorne, ale okazuje się, że retrospekcje Brana są nie tylko retrospekcjami. Zasugerowano, że może wpływać na przeszłość, co sprawia, że w przyszłości (albo raczej przeszłości) te sceny nie będą tylko "lekcjami historii". No i dzięki tej scenie możemy mieć nadzieję, że w wkrótce będziemy nieco bliżej potwierdzenia (lub zaprzeczenia) fanowskiej teorii dotyczącej pochodzenia samego Jona Snowa.
Oczywiście to Westeros, więc nie wszyscy mogą być "wygrani". Rickon Stark i Osha trafiają do Ramseya, dowiadujemy się też, co stało się z jego wilkorem. Również los Deanerys wygląda w tej chwili niezbyt optymistycznie. Ale więcej w tym odcinku postaci, które odnajdują swoją siłę i miejsca w grze, niż tych, którzy jeszcze bardziej tracą. To niezbyt typowe. Dobrze było na przykład zobaczyć, jak Cersei i Jaime odzyskują siły w rozgrywce z Wielkim Wróblem.
Te wszystkie sukcesy to niemal na pewno coś przejściowego. Westeros nauczyło nas, że nie ma czegoś takiego jak sukces, a tryumfy niemal zawsze są nietrwałe. Tak samo jak ten odcinek, który raczej nie zapisze się – poza wspomnianymi scenami z Jonem i retrospekcją pod Wieżą Radości- w pamięci widzów.
I pod tym względem to jest bardzo podobny odcinek do tych, które wielokrotnie już widzieliśmy w "Grze o tron". W pewnym sensie to rozczarowanie. Jeśli ktoś liczył, że 6. sezon będzie z jakiegoś powodu dużo lepszy niż poprzednie, to po trzech odcinkach powoli staje się jasne, że na skok jakościowy nie ma co raczej liczyć. Z zastrzeżeniem, że i tak poziom "bazowy" jest bardzo wysoki.
To nie znaczy, że jest to zły sezon czy zły serial. Ale może być tak, że nic lepszego już nie zobaczymy. Będą dobre, widowiskowe, czasami wybitne odcinki, ale ogólnie to nadal będzie ta sama "Gra o tron", którą już przez te lata poznaliśmy. Ale utrzymujące się emocje wokół tego serialu pokazują, że nikomu to chyba aż tak bardzo nie przeszkadza. Jeszcze.