"Agenci T.A.R.C.Z.Y." (3×21-22): Nici z wielkiej wojny
Bartosz Wieremiej
20 maja 2016, 17:17
Strasznie nierówne były te kończące 3. sezon dwa odcinki. Obok ciekawych scen, trafiały się i takie, o których szybki koniec wręcz chciałoby się błagać, gdyby było kogo. Ciekawi również skok czasie na samym końcu. Oby zapowiadał coś dobrego. Uwaga na spoilery!
Strasznie nierówne były te kończące 3. sezon dwa odcinki. Obok ciekawych scen, trafiały się i takie, o których szybki koniec wręcz chciałoby się błagać, gdyby było kogo. Ciekawi również skok czasie na samym końcu. Oby zapowiadał coś dobrego. Uwaga na spoilery!
Zacznijmy może od tego, że reakcje na finałowe odcinki bardzo się od siebie różniły. Po pierwszym z nich – "Absolution" – pozostaje myśl w stylu: jakim cudem można się tak długo na siebie gapić i tyle ze sobą gadać. Z kolei "Ascension" zaskoczyło ową realizacją wizji Daisy (Chloe Bennet) – już w kosmosie, gdzie Hive (Brett Dalton) i Lincoln (Luke Mitchell) wymienili kilka ogólnych uwag na temat stanu ludzkości. Oczywiście na chwilę przed tym, jak bomba, która wraz z nimi znalazła się na pokładzie Quinjeta, zrobiła wielkie… no dobrze, małe i ciche bum. To była po prostu świetna scena – choć pewnie znaczna liczba widzów z góry zakładała, że akurat ci panowie pożegnają się ze światem żywych i z samym serialem.
Ponad te pierwsze skojarzenia, oba odcinki były mieszanką dziwnych decyzji i planów, które z różnym skutkiem wcielano w życie. W pierwszym, naszym drogim agentom udało się pojmać Hive'a i a potem doprowadzić do tego, że ów nie tylko szybko został uwolniony, ale i otrzymał całkiem przyzwoity zestaw narzędzi, aby znaczną część populacji zamienić w niezbyt atrakcyjnych służących i wywołać wojnę. W drugim walczono z czasem, aby uniemożliwić Hive'owi wcielenie tego planu w życie, a równocześnie zaczęła się zabawa z wędrującym krzyżykiem i kurtką prosto z wizji Daisy.
Jednak poza tym, o czym już wspomniałem, zarówno w "Absolution", jak i w "Ascension" trafiały się momenty warte uwagi. W drugim odcinku można było obserwować np. Fitza (Iain De Caestecker) i Simmons (Elizabeth Henstridge) uczestniczących w walce razem z pozostałymi bohaterami. Z kolei w jednym, jak i w drugim większość scen, w których była obecna, skradła Elena, znaczy Yo-Yo (Natalia Cordova-Buckley) – choć nie wiem, co myśleć o próbach zatrzymania utraty krwi przy pomocy palnika. Na papierze też ciekawie zapowiadał się wątek uzależnienia Daisy od Hive'a, ale zawiodła realizacja.
Po prostu, pomijając pojedynek w hangarze, sprowadzono jej stan do serii rozmaitych rozmów, deklaracji oraz wymian długich i pełnych smutku spojrzeń, co niekiedy działało, ale przez większość czasu niestety nie. Już nie chodzi o to, że niektóre z nich, jak np. wyznanie miłosne między nią a Lincolnem nie wywołało takiej reakcji, jaką powinno. Bardziej problematyczne okazało się, że w pewnym momencie owe rozmowy z Daisy doprowadziły do chyba najgłupszej sceny w ostatnich tygodniach, czyli do próby wygłoszenia podnoszącego na duchu monologu przez Melindę May (Ming-Na Wen) w ładowni opanowanego przez wroga Zephyra – znaczy zupełnie na widoku. Jeszcze nigdy się tak nie cieszyłem na widok Marka Dacascosa.
Skoro jesteśmy przy potknięciach, to wypada dodać, że już w pierwszej godzinie praktycznie zapowiedziano zgon Lincolna. Dlaczego, ale to dlaczego ktokolwiek pomyślał, że dobrze byłoby zaznaczyć, iż ów postanowił zrezygnować z bycia agentem? Że uda się w stronę zachodzącego słońca, zacznie nowy rozdział, zwiedzi świat. To jeden z najbardziej ogranych chwytów, z jakiego można było skorzystać. Nadużywany w filmach i serialach od ładnych kilku dekad.
Nie do końca działały także w obu godzinach elementy żartobliwe, humorystyczne. O ile wszystko to, co działo się między wspomnianą już Yo-Yo a Mackiem (Henry Simmons), było urocze, zabawne i dobrze napisane, to chociażby kolejne próby rozbawienia kogokolwiek przez Coulsona (Clark Gregg) wypadły równie źle, jak większość poprzednich. Dobre momenty miewał za to Radcliffe (John Hannah), ale najzwyczajniej pełnił tutaj taką funkcję.
Pożegnanie z 3. sezonem wypadło w zasadzie zgodnie z oczekiwaniami. Było nierówne, skupione na momentach, czasem dostarczyło też kilku zaskakujących wrażeń. Cieszyło to, że udało się wrócić od globalnego zagrożenia w rejony nieco bardziej osobistego konfliktu. Również skok w czasie i fakt, że w trakcie tej przerwy doszło do kilku intrygujących zmian, można ocenić pozytywnie. Przynajmniej Phil prawdopodobnie przestał być dyrektorem. Nie służył mu ten stołek…