Hity tygodnia: "Gra o tron", "Veep", "Jane the Virgin", "Banshee", "Person of Interest"
Redakcja
22 maja 2016, 18:00
"Veep" – sezon 5, odcinek 4 ("Mother")
Mateusz Piesowicz: "Veep" już tyle razy przekraczał, wydawałoby się nieprzekraczalne, granice cynizmu, że kolejny taki krok nie powinien robić większego wrażenia. A jednak twórcom nadal nie brak pomysłów, by szokować i bawić do łez jednocześnie. Tych ostatnich pojawiło się zresztą w "Mother" całkiem sporo i choć odczytane zostały różnie, nie można im odmówić szczerości.
Podobnie zresztą jak Selinie Meyer, która swoją cyniczną sztukę doprowadziła do prawdziwej perfekcji. Bo czy można jej zarzucić, że ukrywała swoje prawdziwe uczucia do umierającej matki? No nie, od samego początku jasno dała do zrozumienia, że za rodzicielką, delikatnie mówiąc, nie przepada i potem się tego stanowiska twardo trzymała. A że przyniosło jej to trochę niespodziewanych korzyści i wprawiło w zakłopotanie całe otoczenie? Tym lepiej – takiego stężenia niezręcznych sytuacji i humoru nieodpowiedniego do powagi sytuacji dawno w "Veepie" nie było.
"Mother" właściwie nie miało słabych momentów, a te mocne trudno zliczyć. Od cudownie niezręcznych scen przy łóżku matki, przez "modlitwę" z Garym, aż po mowę pogrzebową, cały odcinek był wypełniony gagami, które przejdą tylko tutaj. Dodajmy do tego charakterystyczne skoki euforii i rozczarowania, i mamy pół godziny rozrywki na najwyższym poziomie.
"Gra o tron" (6×04): "Book of the Stranger"
Mateusz Piesowicz: "To żyje!" – chciałoby się zakrzyknąć, mając na myśli scenariusz "Gry o tron", który w szóstym sezonie rozkręcał się wyjątkowo opornie, ale gdy już ruszył, to z przytupem. Godzina w towarzystwie "Book of the Stranger" wreszcie nie wlokła się w nieskończoność, ale upłynęła bardzo szybko, przynosząc nawet garść emocji, których nie było tu od dłuższego czasu.
Najwięcej ich rzecz jasna na Północy, gdzie doszło do długo oczekiwanego rodzinnego spotkania, ale nie była to jedyna atrakcja tego odcinka. Dziać się zaczęło również po drugiej stronie świata, który całkiem dosłownie stanął w płomieniach, pozwalając nabrać rumieńców wyjątkowo blademu wątkowi Daenerys. A że i Tyrion na chwilę oderwał się od kieliszka, to wygląda na to, że czasy nudy w Essos zbliżają się ku końcowi. Bardzo prosimy o więcej, drodzy twórcy, również w innych wątkach, bo taką "Grę o tron" naprawdę chce się oglądać.
"Person of Interest" – sezon 5, odcinek 4 ("6,741")
Bartosz Wieremiej: Od dłuższego czasu czekaliśmy na powrót Sameen Shaw (Sarah Shahi). W "6,741" twórcy postanowili nam dać dokładnie to, a nawet więcej. Więcej, bo przy okazji otrzymaliśmy niezwykle dobry i trzymający w napięciu odcinek, w którym powód początkowo nieco sztucznych reakcji reszty ekipy na widok Sameen okazał się równocześnie zachwycający i niesamowicie przygnębiający. Nawet w chwili, w której wie się już, że to, co zobaczyliśmy, jest tylko symulacją, chciało się, aby przynajmniej część była prawdą.
"6,741" było odcinkiem, w którym zarówno jeszcze mocniej podkreślono nieograniczone możliwości Samarytanina, jak i siłę ludzkiego mózgu, ducha, czy jak to chcecie nazwać. Pełno w tej godzinie było także scen, które chcieliśmy zobaczyć, a co najmniej kilka pomysłów naprawdę zaskoczyło. Równocześnie pokazano, że są granice w odzwierciedlaniu niuansów zachowań ludzkich postaci – szczególnie John (Jim Caviezel) został sprowadzony przez Samarytanina we wręcz karykaturalne rejony.
I szkoda tylko, że po tym odcinku nie dało się złapać kilku dni oddechu…
"Banshee" – sezon 4, odcinek 8 ("Requiem")
Nikodem Pankowiak: Bardzo się cieszę, że chociaż finałowy sezon "Banshee" przez większość czasu rozczarowywał, to jego ostatni odcinek okazał się godnym zwieńczeniem całej serii.
W finale nie mogło oczywiście zabraknąć efektownych bójek czy strzelanin – doczekaliśmy się wreszcie starcia Hooda z Burtonem czy walki braci Bunker. Mimo to ich wszystkich i tak przebił Brock z wyrzutnią rakiet w dłoni. Facet wreszcie zrozumiał, że w Banshee nie można być dobrym i skutecznym szeryfem postępując zawsze według obowiązujących reguł.
Świetnie wypadło także zakończenie wątku Proctora – każdy z nas może sobie odpowiedzieć, czy udało mu się przeżyć czy może zginął, zabierając ze sobą kilka ofiar. To zresztą dotyczy także kilku innych bohaterów, m.in. Lucasa – twórcy uniknęli łopatologicznego zakończenia, zostawiając otwartą furtkę na domysły. Bo przecież życie nie kończy się wraz z wyjazdem z Banshee. Dla niektórych może dopiero wtedy się ono zaczyna.
Ci, którzy liczyli na to, że wreszcie poznamy prawdziwe imię głównego bohatera, musieli się srodze zawieść. Choć była ku temu świetna okazja, scenarzyści postanowili kolejny raz z nas zakpić i nie rozwiązywać tej tajemnicy. I bardzo dobrze, nie wszystko musi być zawsze podane widzom na tacy.
Z pewnością będę tęsknił za "Banshee", nawet jeśli finałowy sezon nieco osłabił moje uczucia względem tego serialu. W końcu niewiele produkcji potrafi tak łączyć wartką akcję z sensowną fabułą. No i też nie wszędzie słyszymy bohatera żegnającego się z serialem słowami "Ssij mi cyca".
"The Last Man on Earth" – sezon 2, odcinek 18 ("30 Years of Science Down the Tubes")
Mateusz Piesowicz: Podobnie jak przed rokiem, finał "The Last Man On Earth" zniweczył wysiłki twórców, którzy przez większość sezonu próbowali mnie zrazić do swojego serialu, używając potężnego arsenału w postaci klozetowego humoru i irytujących postaci. Ostatni odcinek (a właściwie dwa ostatnie) miał niewiele wspólnego ze swoimi poprzednikami, po raz kolejny udowadniając, że produkcja FOX-a ma ogromny potencjał, po który bardzo rzadko sięga.
Finał drugiego sezonu oferował wszystko – emocje, humor, napięcie, dylematy moralne i potężną dawkę wzruszenia. A wszystko to podlane bardzo depresyjnym sosem, nijak nie przystającym do banalnego sitcomu, jakim raczono nas wcześniej. Gdy Phil zdobywa się na szczerość i spod maski denerwującego żartownisia wygląda jego prawdziwe, pogrążone w smutku i samotności oblicze, ten facet naprawdę da się lubić. Można to odnieść do całego serialu, który pod płaszczykiem prostackiej rozrywki skrywa znacznie poważniejsze treści. Nieważne, że w kolejnym sezonie pewnie szybko wrócimy do rzeczywistości – dla takich odcinków warto się przemęczyć.
"Jane the Virgin" – sezon 2, odcinek 22 ("Chapter Forty-Four")
Marta Wawrzyn: Ach, co to był za finał! Radosny, kolorowy i słoneczny, pełen szalonych twistów i miłych niespodzianek. Jane spotykały kolejne przeszkody w drodze na własny ślub, ale kiedy już je pokonała, wydawało się, że szczęścia jej i Michaela nic nie może zepsuć. Zwłaszcza że – ach, jakie to było cudownie romantyczne – Michael wygłosił przysięgę po hiszpańsku, a cały kościół, włącznie z figurką Maryi Dziewicy cieszył się, że już za chwileczkę, już za momencik będzie seks!
I sam ślub, i wesele z występem Bruno Marsa było po prostu perfekcyjne. Gina Rodriguez płakała a to ze wzruszenia, a to z radości, i naprawdę trudno było nie dać się w to wciągnąć. A potem jeden celny strzał zmienił życie naszej Jane na zawsze i sprawił, że widzowie będą siedzieć jak na szpilkach do października, mając nadzieję, że może jednak da się to jakoś odkręcić. Tożsamość Rose była kompletnym zaskoczeniem – czy raczej kompletnym szaleństwem – a do tego doszedł równie odjechany twist z bliźniaczką Petry i na dokładkę jeszcze ciąża Xo.
"Jane the Virgin" pożegnała się przed wakacjami z widzami w wielkim stylu, dostarczając w niecałe 45 minut tego wszystkiego, za co tak uwielbiamy serial – i to w końskiej dawce.
"Supernatural" – sezon 11, odcinek 22 ("We Happy Few")
Bartosz Wieremiej: Przedostatni odcinek sezonu pozostawił nas z bardzo przyjemnym – choć nie dla naszego globusa – cliffhangerem, zwycięską Amarą (Emily Swallow) i zaskakująco dużą liczbą dialogów, które będą cytowane w najbliższych miesiącach.
Umówmy się, któż oglądających serial nie chciał zobaczyć terapii rodzinnej z Bogiem, znaczy Chuckiem (Rob Benedict) i Lucyferem (Misha Collins) na jednej kozetce – no dobrze, na dwóch krzesłach. Któż nie czekał na konfrontację tego pierwszego z Amarą, której zresztą po tym odcinku spokojnie można kibicować. Dodatkowo wrócili też Crowley (Mark Sheppard) i Rowena (Ruth Connell), a reakcja tej ostatniej na widok Chucka zwyczajnie bawiła.
Jednak kiedy wszyscy zaczęli działać wspólnie przeciw naszej drogiej pannie Ciemność, ziemia zadrżała, a demony, miłośniczki magii, anioły… po prostu cała ferajna rzuciła się do ataku. Nie wszystko jednak poszło zgodnie z planem, bo wpierw upieczono kilka wiedźm, a następnie okazało się, że cały ten atak to i tak za mało. Zostawiono więc widzów z planetą przed zagładą, Wszechmogącym na skraju śmierci – jak tu się nie cieszyć na myśl o finale.