Hity tygodnia: "Preacher", "Gra o tron", "Outlander", "Person of Interest", "The Americans"
Redakcja
29 maja 2016, 15:27
"Gra o tron" – sezon 6, odcinek 5 ("The Door")
Mateusz Piesowicz: Przyznam szczerze, że należę do tej nieczułej części świata, na której pożegnanie z Hodorem nie zrobiło większego wrażenia. Albo inaczej – zrobiło, ale nie takie, jakie towarzyszyło większości widzów. Sceny z sympatycznym olbrzymem bardziej mnie rozbawiły niż wzruszyły, a sama geneza postaci nawet lekko rozczarowała, ale mniejsza z tym, bo efektowności fragmentom z północy odmówić nie mogę.
Atak Białych Wędrowców na Brana i resztę towarzystwa robił naprawdę dobre wrażenie i nie mogę się już doczekać momentu, gdy armia nieumarłych pokaże się nam w pełnej krasie. Przeciwko komu stanie, można zgadywać, bo kandydatów zamiast ubywać, nadal przybywa. Całkiem zachęcająco wygląda opcja wyspiarska, gdzie namnożyło się Greyjoyów chętnych do tronu – i dobrze, im nas więcej, tym zabawniej.
Swoje trzy grosze wtrąciła również Sansa, ale że do jej dobrych scen zdążyliśmy już przywyknąć, to tym razem palmę pierwszeństwa oddaję jej młodszej siostrze. Choć może to nieco za dużo powiedziane, bo sama Arya kontynuuje swój trening i ani myśli posuwać się fabularnie do przodu, ale przynajmniej w jej wątku twórcy zaserwowali nam tak uroczy smakołyk, jak prześmiewcze przedstawienie dotychczasowych wydarzeń w walce o królewski tron. Skoro już musimy tkwić w Braavos, to niech nam tak umilają czas częściej.
"Preacher" – sezon 1, odcinek 1 ("Pilot")
Mateusz Piesowicz: Prawdę mówiąc, nie spodziewałem się wiele dobrego po tej premierze. Komiksowy "Kaznodzieja" jest dziełem na tyle specyficznym, że przeniesienie go na ekran wydawało się zadaniem karkołomnym, a i nazwiska twórców nie napawały przesadnym optymizmem. Tym większe moje zdziwienie, że ta szalona mieszanka przemocy, humoru i akcji naprawdę działa.
Po pilocie nie można wprawdzie wyciągać daleko idących wniosków, bo dostaliśmy ledwie wstęp do właściwej historii, ale już teraz widać, że "Preacher" może zapewnić sporo niczym nieskrępowanej przyjemności. Po części to zasługa luzu wniesionego przez duet Rogen/Goldberg, po części świetnej obsady (Ruth Negga i Joseph Gilgun skradli cały show głównemu bohaterowi), a po części znakomicie zrealizowanych scen akcji, ale przede wszystkim specyficznego klimatu, który udało się wyciągnąć z komiksowego oryginału w całej jego przerysowanej okazałości.
Pilot zrobił, co do niego należało – narobił apetytu na więcej, nie mówiąc za bardzo czego należy się spodziewać dalej. Mam nadzieję, że będzie to jeszcze lepsze, no i że Dominic Cooper dostanie większe pole do popisu, bo na razie jego Jesse Custer wypada blado na tle reszty towarzystwa.
Bartosz Wieremiej: W pierwszym odcinku "Preachera" robi się dostatecznie dużo rzeczy dobrze, aby utrzymać zainteresowanie przynajmniej do następnego tygodnia. Człowiek jest zaciekawiony losami poszczególnych bohaterów, a i mamy taką porę roku, że aż przyjemnie będzie zajrzeć do kolejnego miejsca, w którym jest raczej gorąco. Sceny akcji rzeczywiście wypadły na bardzo porządnym poziomie – uroczo je zresztą podlano cudownymi elementami czasem zaplanowanego chaosu.
"Pilot" głównie przedstawia nam bohaterów i przynajmniej część z nich jest dostatecznie szalona, aby przekonać do śledzenia ich dalszych perypetii. Szczególnie szybko można zostać fanem Tulip (Ruth Negga), ale po wydarzeniach na pewnej farmie to chyba zrozumiale. Zresztą nasza mieścina również nie jest aż tak znowu spokojna, bo przecież zdarzają się także przyjemne rozróby w barze. Kto nie lubi oglądać barowych bójek?
Jesse Custer (Dominic Cooper) otrzymał wreszcie swoją moc, a widzom pozostało poczekać, aż szaleństwo zacznie się na dobre.
"The Americans" – sezon 4, odcinek 11 ("Dinner for Seven")
Andrzej Mandel: Kolejny znakomity odcinek potwierdza świetną formę tego niedocenianego serialu. Zarówno ostatnia scena (przy okazji – mylnie sądziłem, że to nóż Elizabeth, dziękuję Wam za zwrócenie uwagi), jak i wszystkie inne były ważne i dobre. Zwraca uwagę zwłaszcza scena z obiadem dla pastora i jego żony, na który przypadkiem trafia również Stan Beeman, którego zawód zdradza Henry, syn Jenningsów. Miny Paige, nagła ostrożność pastora i kamienne twarze Elizabeth i Philipa sprawiły, że oglądanie zwykłego obiadu było fascynujące jak rzadko.
Zwróćcie też uwagę na zachowanie Elizabeth, którą ewidentnie wstrząsnęła sytuacja z Young Hee i jej mężem. Samo rozegranie sytuacji świadczyło o znakomitej znajomości psychiki celu, wiemy też już, po co Tatiana potrzebowała specjalistki od komputerów w słusznym wieku, ale ta rozpacz, z jaką Elizabeth słuchała wiadomości od Young Hee… Czy to jest powód dla rozmów z pastorem, czy też próbuje go podejść od innej strony?
Nie było tu żadnej zbędnej sceny – a jeżeli tak nam się wydaje, to niedługo przekonamy się, że była istotna. Zasłużony hit, nie tylko za ostatnią scenę.
"Outlander" – sezon 2, odcinek 7 ("Faith")
Marta Wawrzyn: Kolejny dowód na to, że "Outlander" wyspecjalizował się w przedstawianiu z wyczuciem trudnych tematów. "Faith" był zdecydowanie jednym z najlepszych, najbardziej emocjonalnych odcinków całego serialu – od pierwszych scen, w których zobaczyliśmy oszalałą z rozpaczy Claire po urodzeniu martwego dziecka, aż do scen ostatnich, w których okazało się, że ta niezwykła para może razem przezwyciężyć naprawdę wszystko.
Odcinek od początku do końca był wielkim popisem aktorskim Caitriony Balfe, która zasłużenie dostała tytuł "Performer of the Week" serwisu TVLine, wygrywając nawet z Evą Green, która przecież też pokazała cuda w butelkowym odcinku "Penny Dreadful". Niezależnie od tego, czy oglądaliśmy Claire załamaną, czy podejmującą trudne decyzje, czy odnajdującą odrobinę humoru w przerażających sytuacjach – ach, ta jej zaskoczona mina, kiedy król Francji zrobił swoje w zaledwie kilka sekund! – Balfe była tak samo prawdziwa i po prostu wielka.
Choć francuska przygoda w ostatecznym rozrachunku lekko mnie rozczarowała, jej zakończenie okazało się wyśmienite. "Outlander" to melodramat w najlepszym wydaniu – świadomy tego, co robi, i z wyczuciem poruszający się po rejonach, których inne seriale się obawiają.
"Person of Interest" – sezon 5, odcinek 7 ("QSO")
Bartosz Wieremiej: W tygodniu, w którym CBS postanowiło puścić już nie dwa, a aż trzy odcinki, szczególnie wyróżnił się ten drugi – "QSO". Umówmy się, nawet jeśliby tak by nie było, to i tak zostałby on zapamiętany jako ten, w którym Root (Amy Acker) przez moment udawała baletnicę. Choć jej występ na scenie niestety nam umknął, to jednak wizyta w garderobie okazała się bardzo owocna.
Co więcej, to właśnie Root znalazła się w samym centrum tego odcinka. Akcja skupiona była na stacji radiowej i prezenterze, który spędza noce na dywagowaniu na temat kosmitów, teorii spiskowych, prób kontrolowania ludzkości – same znajome zagadnienia. Równocześnie tak jak ratowanie kolejnego numeru, celem stała się próba kontaktu z Shaw (Sarah Shahi). Jeśli nałoży się na to fakt, że Maszyna zaczęła testować nowe strategie, Samarytanin znowu pokazał swą morderczą stronę, a sam efekt całej akcji przyniósł tak sukcesy, jak i niespodziewane efekty uboczne – "QSO" naprawdę staje się odcinkiem wartym zobaczenia.
"Person of Interest" w 5. sezonie regularnie zachwyca. Niech przykładem jak dużo rzeczy dzieje się w ostatnich tygodniach będzie, że przy okazji pisania o tym odcinku, słowem nie wspomniałem o kolejnych kilku bardzo ważnych pytaniach dotyczących tej dobrej sztucznej inteligencji, jak i o dalszych, coraz bardziej wymyślnych, próbach zapanowania nad naszą drogą Sameen.