"UnReal" (2×01): Telewizja jeszcze bardziej kłamie
Marta Wawrzyn
8 czerwca 2016, 19:33
Jeśli wydawało Wam się, że w pierwszym sezonie "UnReal" zdołało przekroczyć wszelkie granice cynizmu, to czeka Was niespodzianka. Da się to robić jeszcze mocniej, jeszcze ostrzej, jeszcze bardziej bezczelnie. Uwaga na duże spoilery!
Jeśli wydawało Wam się, że w pierwszym sezonie "UnReal" zdołało przekroczyć wszelkie granice cynizmu, to czeka Was niespodzianka. Da się to robić jeszcze mocniej, jeszcze ostrzej, jeszcze bardziej bezczelnie. Uwaga na duże spoilery!
Premiera 2. sezonu "UnReal" była tak wypakowana wydarzeniami, że aż nie wiadomo, od czego zacząć. Serial z jeszcze większą świadomością i pewnością siebie obnaża i komentuje mechanizmy działania współczesnych mediów, pokazuje też, jak rasistowskie są Stany Zjednoczone w 2016 roku i jak łatwo można przekroczyć pewne granice. A przy tym wciąż ma tę warstwę, którą można by bez większej przesady nazwać klasyczną soap operą. Bo czymże innym jest absurdalny, ale przecież skuteczny twist z Chetem i porwaniem kawalera do wzięcia? No właśnie.
Przed premierą powtarzano nam, że w tym sezonie będzie chodziło przede wszystkim o Quinn i Rachel – bo Quinn teraz jest nowym Chetem, a Rachel nową Quinn. Rzeczywiście taki jest punkt wyjścia. Panie, które tworzą jeden z najbardziej toksycznych duetów, jakie widziała telewizja, rozpoczynają nowy rozdział od zrobienia sobie identycznych tatuaży. "Money. Dick. Power" to ich życiowe motto – i wydaje się, że teraz, kiedy Chet znikł z horyzontu, będą je wcielać w życie, wojując ze sobą nawzajem i resztą świata.
Subtelnie zmieniająca się dynamika pomiędzy nimi napędza cały pierwszy odcinek nowego sezonu, a że Shiri Appleby i Constance Zimmer są po prostu doskonałe, trudno marzyć o czymś więcej. Ta relacja ma bardzo wiele warstw i bardzo wiele twarzy – z jednej strony, one potrafią troszczyć siebie niczym matka i córka, z drugiej, jeszcze częściej bywają wobec siebie bezwzględne. Jeśli Rachel się wydawało, że teraz, kiedy prowadzi produkcję "Everlasting", coś się zmieni na lepsze, to oczywiście tkwiła w błędzie. Nowa praca to nie tylko więcej zaszczytów, ale przede wszystkim więcej odpowiedzialności. Cokolwiek by się nie wydarzyło, nieważne na jakim szczeblu, ona zawsze jest winna, a Quinn taryfy ulgowej stosować nie będzie (choć na pewno w tej relacji nie brak też autentycznej sympatii, i to z obu stron). Oczywiście zawsze może sobie ulżyć, wywalając z pracy faceta, którego po raz pierwszy widzi, pod absurdalnym pretekstem – ale jak długo tak się da żyć?
Zapewne dowiemy się, że niezbyt długo. Rachel nie od dziś ma całą górę problemów, które wymagają interwencji psychologa, i nie od dziś zamiast je rozwiązywać pogrąża się z jednej strony w autodestrukcji, a z drugiej niszczy wszystkich dookoła. To twardzielka, która tylko czeka, żeby się całkiem rozsypać. Co jej się zdarzało w przeszłości i na pewno zdarzy się w przyszłości, tyle że teraz będzie to bardziej spektakularne.
Szefowa telewizji Lifetime niedawno mówiła, że to właśnie "UnReal" stworzyło pierwsze kobiece antybohaterki z prawdziwego zdarzenia. I rzeczywiście coś w tym jest. Choć od premiery przedstawiającej postać uroczej dilerki "Trawki" za chwilę minie 11 lat, antybohaterowie jeszcze nie zdążyli na dobre zmienić płci. Kobiety są w telewizji raczej ofiarami niż oprawcami. "UnReal" widzi to inaczej i świadomie daje kobietom tyle władzy, ile tylko mieć mogą, a następnie każe im zachowywać się paskudnie. Poniżanie innych kobiet to pół biedy; już pierwszy sezon pokazał, że manipulacje służące zwiększeniu oglądalności potrafią mieć znacznie bardziej tragiczne skutki niż zrobienie z kogoś idiotki na oczach kilkudziesięciu milionów telewidzów. A teraz pewnie poznamy nowy poziom dna.
Na razie na najlepsze – znaczy najgorsze – czekamy, ale ostrych, cynicznych jak diabli tekstów pada w odcinku "War" mnóstwo. Począwszy od życzenia Quinn, aby tata jednej z uczestniczek okazał się pedofilem, przez sugestię, że może trzeba zabijać kogoś co odcinek, aż po nieszczęsny wywiad Madison z dziewczyną, której narzeczony zginął – premierę drugiego sezonu "UnReal" oglądało się jak sen totalnego socjopaty. A przy tym serial nie stracił satyrycznego zacięcia – reakcja najmłodszej z producentek na koszmarny wywiad była przecież absolutnie bezcenna. I to smutne – ale tylko przez moment! – spojrzenie Rachel na końcu. No po prostu perełka!
Oprócz zgłębiania pokręconych umysłów i działań najlepszych obecnie telewizyjnych antybohaterek – doprawionych szczyptą feministycznej hipokryzji – będziemy mieć w tym sezonie "UnReal" jeszcze jedną atrakcję. Nietypowego kawalera do wzięcia. Darius Beck (B.J. Britt), wmieszany w mały skandalik futbolista, który pojawia się w 14. sezonie "Everlasting", budzi kontrowersje nie dlatego, że nazwał kobietę suką, a dlatego, że jest czarnoskóry.
To coś niewyobrażalnego, że w 2016 roku rasa może aż tak kogoś dziwić i oburzać – a jednak tak jest. I to wcale nie jest wymysł scenarzystów "UnReal", "The Bachelor" przecież do dziś nie zaoferował paniom możliwości poślubienia Afroamerykanina. Zapewne z tych powodów, które w ekspresowy i bezlitosny sposób zostały nam wyłożone w "UnReal". A to dopiero początek – nie jesteśmy w stanie przewidzieć, dokąd nas zaprowadzą boje "seksownej rasistki", "czarnoskórej aktywistki" i "terrorystki, która może mieć ma powiązania z Osamą bin Ladinem".
Włos może się człowiekowi zjeżyć na głowie od samego wyobrażania sobie publiki, do której coś takiego jest skierowane, a jednak jestem dziwnie spokojna, że "UnReal" nie kłamie. Tak jak w Polsce nie brak takich, którzy chcą zobaczyć, jak rolnik szuka żony, w Ameryce jest publiczność, którą interesuje walka ślicznej rasistki z czarnoskórym kociakiem – najlepiej jeszcze, żeby obie były w bikini.
Krótko mówiąc, "UnReal" ma w tym sezonie wielkie ambicje, a mocny początek pokazuje, że raczej zawiedzeni nie zostaniemy. Serial bardzo dobrze wie, co robi – jest ostry, inteligentny i bardzo, ale to bardzo świeży – a przy tym nie boi się przekroczyć czasem tej cienkiej linii, poza którą staje się tylko i wyłącznie rozrywką. Mamy więc i zemstę Cheta, i Jeremy'ego przemienionego w palanta i potencjalną więź Rachel z nowym kawalerem. A do tego jeszcze dojdą prywatne dramaty uczestniczek, które tylko czekają, żeby wybuchnąć.
Będzie się działo na wszystkich frontach – miłoścnicy lżejszej rozrywki będą cieszyć się przypominającą nowoczesną operę mydlaną fabułą, a fani wszystkiego co wielowarstwowe będą mogli rozgryzać obie główne bohaterki i na dodatek jeszcze co tydzień przeprowadzać wiwisekcję współczesnego społeczeństwa amerykańskiego, które nie jest ani idealne, ani nawet specjalnie tolerancyjne. I świetnie. Tak właśnie wygląda dobra telewizja.