Emmy 2016: Moje nominacje dla aktorów z komedii
Marta Wawrzyn
12 czerwca 2016, 20:28
Thomas Middleditch – "Dolina Krzemowa"
Aż trudno w to uwierzyć, ale facet, bez którego nie byłoby "Doliny Krzemowej", przez dwa lata był pomijany przy nominacjach do Emmy (podobnie zresztą było ze Złotymi Globami – Middleditcha doceniali tylko krytycy). A przecież on jest wyśmienity jako skromny geek, który już trzeci sezon próbuje przekuć w złoto swój rewolucyjny pomysł – i ciągle tylko się potyka, często dosłownie.
Tyle przeciwności już spotkało Richarda, że zwyczajnie faceta żal – a jednocześnie grający go aktor potrafi sprawić, że kolejne nieszczęścia, które na niego spadają, wydają się najśmieszniejsze na świecie. Niezależnie od tego, czy akurat bardzo nieporadnie poczyna sobie z kobietami, czy nie jest w stanie zdobyć pozycji CEO w stworzonej przez siebie firmie czy też potyka się o własne nogi, próbując zrealizować szatański plan – ten facet budzi uśmiech, w którym więcej sympatii niż politowania..
W tej postaci – tak jak w całym serialu – prawdopodobnie udało się zawrzeć więcej prawdy o Dolinie Krzemowej, niż nam się wydaje. Takie Richardy nie mają tam łatwo, co Middleditch nam uświadamia praktycznie w każdym odcinku.
Will Forte – "The Last Man on Earth"
Serial, który bywa świetny – ale za nic nie chce być świetny cały czas. I tak samo jest z Willem Forte, którego rola często sprowadza się do wprawiania widzów w stan irytacji, bo jego bohater za nic nie chce zachowywać się jak dorosły człowiek. Ale kiedy już trafia się jeden z tych emocjonalnych, przerażająco smutnych odcinków, które udowadniają, że "The Last Man on Earth" naprawdę potrafi, wtedy ten aktor błyszczy.
W 2. sezonie do najlepszych scen należały te, w których Phil Miller był albo sam, albo tylko z Carol bądź z bratem (również znakomity Jason Sudeikis). Wtedy nie bał się ujawniać swoich lęków i słabości, a Will Forte dokonywał cudów, zabierając nas w wyjątkową podróż w głąb swojego bohatera. O tym, że Phil jest człowiekiem, mogliśmy się przekonać już w pilocie, kiedy oglądaliśmy go wariującego z samotności. Ale dopiero rozwój jego relacji z Carol i powrót brata rzeczywiście pozwoliły mu się odsłonić.
W efekcie mamy niezwykle intymny portret człowieka samotnego, którego życie nigdy nie wyglądało tak jak chciał i który swoje rozczarowania nauczył się ukrywać pod maską wyjątkowo durnych żartów. Niezależnie od tego, jak bardzo Phil nas jeszcze będzie wkurzać – a na pewno będzie – zawsze już pozostanie z nami obraz człowieka, który pochował rodziców, a teraz jeszcze musiał pożegnać cudem odzyskanego brata. Will Forte to znakomity aktor – nie tylko komediowy – a jeśli ktoś jeszcze tego nie wie, powinien zobaczyć dwa ostatnie odcinki 2. sezonu "The Last Man on Earth".
Aziz Ansari – "Master of None"
W "Parks and Recreation" postać grana przez Ansariego – zwariowany na punkcie jedzenia, social mediów i modnych ciuchów Tom Haverford – należała do moich mniej ulubionych, z zaskoczeniem więc odkryłam, jak sympatyczny jest jako Dev w "Master of None". Choć to przecież facet około trzydziestki, który momentami zachowuje się jak duży dzieciak, broniąc się przed odpowiedzialnością i skupiając na tym, co trywialne i przyjemne.
Nie wiem, ile w Devie jest Aziza – możliwe, że więcej, niż mogłoby się wydawać; zobaczcie jego stand-up "Buried Alive" i to, co mówi choćby o dzieciach – ale wiem jedno. Młodemu komikowi udało się w dziesięciu odcinkach "Master of None" zawrzeć kawał prawdy o dzisiejszych trzydziestolatkach i uczynić to w sympatyczny, lekki, nienachalny sposób. Koniecznie chcę zobaczyć więcej, a na razie przydałoby się za ten serial i za tę rolę coś więcej niż "tylko" nagroda krytyków.
Gael García Bernal – "Mozart in the Jungle"
Trochę tak jak Aziz Ansari, Gael García Bernal zadziwił mnie tym, jak sympatyczną postać stworzył. Grany przez niego Rodrigo, światowej sławy dyrygent, który przyjechał do Nowego Jorku ratować tamtejszą orkiestrę, ma wiele barw i warstw – bywa i ekscentrycznym gwiazdorem, i zakochanym chłopakiem, i prawdziwym wizjonerem, kapryśnym artystą, człowiekiem, który tak po prostu słyszy w głowie muzykę. Z miejsca się go lubi, podobnie zresztą jak niemal wszystkich bohaterów "Mozart in the Jungle".
A w 2. sezonie ten i tak już intrygujący portret udało się pogłębić, bo oto Rodrigo zabrał nas w podróż do domu, do Meksyku, zapoznał z lokalnymi zwyczajami, babcią, zaskakującymi znajomymi. Mieliśmy okazję poczuć jego tęsknotę, zobaczyć to co mu najbliższe, zajrzeć jeszcze głębiej w tę jego nieco rogatą duszę.
A Gael García Bernal był świetny, niezależnie od tego, na jakie wycieczki nas akurat zapraszał. Nie ma drugiej takiej roli i nie ma drugiego takiego bohatera.
Jeffrey Tambor – "Transparent"
Jeffrey Tambor zdobył Emmy rok temu i nie zdziwię się, jeśli historia się powtórzy. Zwłaszcza że jego bohaterka – tak, bohaterka, bo Maura już praktycznie całkiem zrezygnowała z bycia facetem i ubierania się jak facet – ośmieliła się w 2. sezonie wykonać kilka drastycznych kroków, na które przez lata brakowało jej odwagi. Zobaczyliśmy, jak ta postać odkrywa siebie i czasem sama się dziwi tym, co może znaleźć.
Przeżyliśmy z nią wiele ważnych chwil – poczynając od wyprowadzki z domu, aż po finałową przygodę z babską imprezą w lesie i postacią graną przez Anjelicę Huston. Wiemy już, kim na pewno Maura nie chce być, nie wiemy, kim chce być – i świetnie, bo to znaczy, że Jeffrey Tambor będzie w stanie nas przykuwać do ekranów jeszcze przez lata. Również dlatego, że bardzo dobrze wie, kiedy może uderzyć w lżejsze, typowo komediowo tony.
Rob Lowe – "The Grinder"
"The Grinder" jako całość dziełem wybitnym nie był, ale Rob Lowe stworzył jedną z najciekawszych komediowych kreacji tego roku. Wcielając się w aktora, który po prawie dekadzie gwiazdorzenia w telewizji powraca do swojego rodzinnego małego miasteczka i próbuje ułożyć sobie życie na nowo, Lowe zakpił w dużej mierze z samego siebie i ze swojego wizerunku.
Jako Dean Sanderson najlepiej wypadał w tych scenach, które pozwalały mu iść na komediową całość i niemalże zatracać się w absurdzie. Proces dwóch fałszywych prawników, który miał wyłonić tego "trochę bardziej prawdziwego" to jedna z najlepszych komediowych scen sezonu. A mniejszych perełek przecież też nie brakowało.
Śmiertelna powaga, z jaką Lowe wypowiadał największe bzdury, była absolutnie cudowna, ale do tego bynajmniej ta rola się nie sprowadzała. Jego bohater dawał się też poznawać od zupełnie ludzkiej strony, a gdyby powstał 2. sezon, pewnie udałoby się go jeszcze bardziej pogłębić. Wielka szkoda, że Grinder został przedwcześnie wysłany na emeryturę, bo kto wie, jakie wyżyny i głębiny udałoby się jeszcze z nim zwiedzić.
Zach Galifianakis – "Baskets"
"Baskets" jako serial pozostawił odrobinę niedosytu, ale Zach Galifianakis znalazł – czy właściwie po części też stworzył – idealną rolę dla siebie. Jako Chip Baskets, na pierwszy rzut oka typowy loser w średnim wieku z amerykańskiego małego miasteczka, a tak naprawdę wrażliwiec, który nie znalazł dla siebie miejsca na świecie, miał okazję nieraz mnie zadziwić, prezentując coraz to nowe twarze.
Chip to postać dziwna, odrealniona, jak z surrealistycznego snu, w którym wszystko idzie na opak. Nie stąpa twardo po ziemi, nie żegna się z marzeniami, z których wyraźnie nic nie wychodzi, daje się kopać po tyłku – często dosłownie – i za nic nie chce porzucić nadziei na happy end. A aspiracje ma spore, bo chce być francuskim klaunem, koniecznie ze śliczną paryżanką u boku.
Galifianakis dał z siebie wszystko i jeszcze więcej, pokazując nam, jakie pokłady groteski potrafią drzemać w tym, co wydaje się zupełnie zwyczajne. A dodatkowo jeszcze zagrał brata bliźniaka Chipa, który jest jego dokładnym przeciwieństwem i przy okazji totalnym prostakiem.