"Orphan Black" (4×10): W poszukiwaniu wyjaśnień
Mateusz Piesowicz
17 czerwca 2016, 21:32
Zakończony właśnie sezon "Orphan Black" wprowadził do historii klonów kilka istotnych zmian, które w większości okazały się trafione. Finałowy odcinek nie skupiał się jednak na nich, lecz podążał znanymi tropami – było więc trochę akcji, kilka (nie)oczekiwanych spotkań i sporo fabularnych zwrotów. Uwaga na spoilery.
Zakończony właśnie sezon "Orphan Black" wprowadził do historii klonów kilka istotnych zmian, które w większości okazały się trafione. Finałowy odcinek nie skupiał się jednak na nich, lecz podążał znanymi tropami – było więc trochę akcji, kilka (nie)oczekiwanych spotkań i sporo fabularnych zwrotów. Uwaga na spoilery.
W ciągu ostatnich dziesięciu tygodni nie mogliśmy narzekać na brak atrakcji, bo "Orphan Black" oferowało je aż w nadmiarze. Poznaliśmy kilka faktów z przeszłości, na czele z tragiczną historią Beth, która doprowadziła ją do ostatecznej decyzji, odwiedziliśmy m. in. więzienie, wyspę gdzieś na końcu świata i klinikę leczenia niepłodności oraz dowiedzieliśmy się co nieco, o co w tym wszystkim chodzi. Chociaż ten ostatni punkt jest dość wątpliwy, bo twórcy nie mogli pozbyć się starych nawyków i nadal nie odkryli wszystkich kart.
Pora na to zbliża się jednak wielkimi krokami, wszak dopiero co ogłoszono, że za rok przyjdzie nam się pożegnać z Sarą i resztą na dobre. Najwyższy więc czas, aby ich historia zaczęła zmierzać ku końcowi – po finale czwartego sezonu nie wydaje się on jednak szczególnie bliski. Wręcz przeciwnie, znów pojawiło się więcej pytań niż odpowiedzi, a położenie naszych ulubienic nie jest godne pozazdroszczenia.
Do tego zdążyliśmy się już przyzwyczaić, bo momenty, gdy któraś z bohaterek znajdowała się w opałach trudno już zliczyć. Przez to w dużej mierze ich losy nie emocjonują już tak jak kiedyś, a ciągłe uciekanie spod topora zaczęło się robić trochę nużące. Czwarty sezon zdołał to wprawdzie w sporej mierze zmienić, ale na koniec nie udało się uciec od przyzwyczajeń. Nie znaczy to, że było nudno, bo "From Dancing Mice to Psychopaths" miało kilka wartych uwagi momentów.
Niekoniecznie jednak zalicza się do nich główny wątek, który, a to niespodzianka, znów wykonał woltę i zmienił antagonistę naszych klonów. Wiadomo wszak, że nad każdą złowrogą postacią czyha jej zwierzchnik, choć może powinienem raczej powiedzieć "rada nadzorcza". Pięknie podsumowała to Siobhan (Maria Doyle Kennedy), pokazując, że twórcy mają do siebie i swojej historii spory dystans. I dobrze, bo bez niego trudno byłoby zaakceptować tutejsze mniejsze i większe fabularne bzdurki. Ich ofiarą została tym razem Evie Cho (Jessalyn Wanlim), która posadą naczelnego czarnego charakteru cieszyła się wyjątkowo krótko.
Jej następcy jeszcze dokładnie nie znamy, bo twórcy postanowili uczynić z niego tegoroczny cliffhanger, ale wiadomo, że niejaki P.T. Westmorland zapoczątkował całą tę aferę z Neolucją grubo ponad sto lat temu. Skąd wzięła się jego długowieczność, kim są tajemniczy mieszkańcy wyspy i co właściwie oznaczają "łabędzie" wizje dręczące Rachel w tym sezonie, to wszystko zagadki na kolejny rok. Ekscytujące? Według mnie niespecjalnie, ale też nie będę się przesadnie czepiał. Ta historia zabrnęła już tak daleko, że szukanie w niej logicznych rozwiązań dawno straciło sens. Cokolwiek się za nią kryje, mam tylko jedną nadzieję: że Westmorland będzie w końcu najwyższą instancją w złowrogiej instytucji.
Pomimo tych wszystkich wielkich tajemnic i niestworzonych historii, najlepiej w finale wypadły rzeczy znacznie skromniejsze, co tylko potwierdza, że twórcy "Orphan Black" czasami nie zauważają świetnych rozwiązań, które mają pod samym nosem. Cóż nam bowiem po Neolucji, skoro Rachel bije na głowę wszystkich jej przedstawicieli? Złowroga charyzma wręcz wylewa się z tego wcielenia Tatiany Maslany, która nawet będąc nie do końca sprawną, potrafi przejąć kontrolę nad sytuacją (swoją drogą zadziwiające, jak łatwo laska może przemienić się z gadżetu erotycznego w piekielnie groźną broń). Scena jej konfrontacji z matką, gdy powoli pękały kolejne wewnętrzne granice, miała naprawdę sporą moc i udowodniła, że nie ma tu lepiej napisanego czarnego charakteru. Wmieszanie się Sary również miało sens, ale można było to przeprowadzić lepiej – tak głupia akcja była zupełnie nie w stylu tej bohaterki, o braku logiki nie wspominając.
Starcie Rachel z resztą klonów mimo to zapowiada się smakowicie, zwłaszcza że ta ma w garści poważne atuty. Od czego ma się jednak siostry? Zwłaszcza, że część z nich została w tym sezonie mocno zmarginalizowana i twórcom powinno zależeć, by przywrócić równowagę w ich wątkach. Najbardziej żal Heleny, która wprawdzie pojawiła się na chwilę, ale kompletnie nic z tego nie wynikło, a całość miała tylko zatuszować nieobecność Alison. Ta miała przynajmniej wcześniej okazję, żeby się wykazać (ach, ten "Jesus Christ Superstar"!), czego nie można powiedzieć o innych bohaterach.
Jeśli miałbym bowiem coś temu sezonowi "Orphan Black" szczególnie wytykać, to właśnie porzucenie postaci, które wcześniej napędzały serial. Felix (Jordan Gavaris) został wplątany w średnio interesującą historię ze swoją rodzoną siostrą, Art (Kevin Hanchard) błąkał się gdzieś w tle, Siobhan głównie rzucała groźnymi spojrzeniami – to wszystko mało, tym bardziej, że w zamian nie dostaliśmy wiele. No tak, Krystal kradła każdą scenę ze swoim udziałem (jej spotkanie z Sarą i reakcja na rewelacje o klonach również wypadły kapitalnie), ale już potencjał tajemniczej MK został koncertowo zmarnowany. Zdecydowanie twórcy mają co poprawiać.
Słowo należy się jeszcze Cosimie, której w końcu pozwolono na chwilę szczęścia w ramionach cudownie "ożywionej" Delphine (Evelyne Brochu). Żadnej bohaterce nie życzę równie dobrze jak jej, bo się dziewczyna nacierpiała – a zakładam, że to jeszcze nie koniec. Miło byłoby ją wreszcie zobaczyć w dobrym zdrowiu, co nie zdarzyło się już od dość dawna. Póki co musi nam wystarczyć spotkanie z ukochaną, które wypadło całkiem nieźle (i nie mam tu na myśli szybkiego zrzucenia z siebie ciuchów, co było wprawdzie uzasadnione jednak dość głupie), choć nieco więcej wiedzy na temat okoliczności z pewnością by nie zaszkodziło.
"Orphan Black" nie byłoby jednak sobą, gdyby nie zostawiło nas z mętlikiem w głowie, a swoich bohaterek w dramatycznej sytuacji. Za rok można się więc już od samego początku spodziewać kolejnych zwrotów akcji i ostatecznego starcia klonów z resztą świata. Jeśli uda się przy tym utrzymać poziom tego sezonu, a przy okazji naprawić kilka jego błędów, nie powinniśmy być rozczarowani zakończeniem.