Emmy 2016: Moje nominacje dla aktorów z miniseriali
Marta Wawrzyn
19 czerwca 2016, 16:03
Cuba Gooding, Jr. – "American Crime Story"
Od roztrzęsionego, niestabilnego psychicznie celebryty z pierwszych odcinków aż po tego paskudnego drania świętującego wolność, którego zobaczyliśmy w finale – Cuba Gooding, Jr. był wielki jako O.J. Simpson. Mimo że "American Crime Story" było w pierwszym sezonie dosłownie wypakowane gwiazdami, z których wszystkim dano okazję pokazać, co potrafią, ani przez moment nie dało się zapomnieć o samym O.J.-u.
Jak wszystko w tym serialu, tak i ta kreacja została lekko przerysowana i podkręcona, ale trudno mieć o to pretensje. "Sprawa O.J.-a Simpsona" miała być po brzegi wypakowana emocjami i taka właśnie była. A Cuba Gooding, Jr. wypadł rewelacyjnie jako zachłyśnięty swoją wielkością gwiazdor na krawędzi załamania i zarazem morderca, który nie cofnie się przed niczym, byle tylko nie wylądować za kratkami. Nie wiem, czy to rola jego życia, ale na pewno to jedna z najlepszych ról, w jakich mieliśmy okazję go oglądać.
Oscar Isaac – "Kto się odważy"
Skromny serial Davida Simona Emmy raczej nie dostanie, ale szanse Oscara Isaaca, który błyszczał w roli młodego burmistrza Nicka Wasicsko, oceniam jako bardzo duże. Choć Simon, jak na najlepszego speca od seriali w reporterskim stylu przystało, zaprezentował tu wiele interesujących małych historii, "Kto się odważy" należy przede wszystkim do Wasicsko, walczącego do samego końca o to, co uznał za słuszne.
Oscar Isaac stworzył portret młodego idealisty, który wywołuje emocje od pierwszej chwili; który daje się lubić i niejako automatycznie zaskarbia sympatię widza. Nie potrafię wskazać drugiego serialu, który potrafiłby sprawić, że tak bliska stała mi się postać bądź co bądź polityka. Tragiczna historia burmistrza Yonkers zapada mocno w pamięć i jest w tym dużo zasługi aktora, któremu przyszło się w niego wcielić.
Tom Hiddleston – "Nocny recepcjonista"
Czegoś takiego jeszcze nie było – wystarczyło kilka godzin z Tomem Hiddlestonem wcielającym się w seksownego szpiega na małym ekranie, by cała Wielka Brytania okrzyknęła go nowym Bondem. Trudno powiedzieć, czy rzeczywiście Jonathan Pine zmieni numer na 007, ale trzeba przyznać, że przystojny Brytyjczyk ma w sobie "to coś".
Jako Jonathan Pine zachwyca pod każdym względem, z ogromną łatwością dając widzom to, czego oczekują od przyjemnego szpiegowskiego blockbustera. Jest nie tylko zabójczo przystojny i niesamowicie elegancki, ale też sprawia wrażenie człowieka-kameleona, który byłby w stanie owinąć nas w minutę wokół palca i dostać wszystko, czego sobie tylko zażyczy. To rola praktycznie napisana dla Hiddlestona, który miał okazję i zaprezentować się bez koszulki, i zabłysnąć w pojedynkach aktorskich na najwyższym poziomie.
A wszystko to przyszło mu z taką naturalnością, jak gdyby urodził się, żeby grać szpiegów.
Patrick Wilson – "Fargo"
Najskromniejsza i jak dla mnie najbardziej zapadająca w pamięć kreacja z 2. sezonu "Fargo". Obawiam się, że Patrick Wilson nie zostanie za nią należycie doceniony, a przecież nie raz i nie dwa pokazał, jak wielka siła drzemie w spokoju. Młody Lou Solverson okazał się mieć nerwy i jaja ze stali, a oglądanie jego cichej tragedii, rozgrywającej się w czterech ścianach, dosłownie łamało serce. Zwłaszcza że w każdym odcinku udowadniał, jak wielka jest jego miłość do żony.
To, jak subtelne i kameralne było wszystko to, co dotyczyło Lou, i z jakim spokojem i rozsądkiem ten człowiek podchodził do najdziwniejszych nawet zdarzeń, wydaje mi się dziś kluczowe w 2. sezonie "Fargo". Sama postać zaś bije na głowę dużo bardziej efekciarskie kreacje.
Paul Dano – "Wojna i pokój"
"Wojna i pokój" w wersji BBC zachwycała głównie kostiumami i tym, że udało się zatrudnić wyśmienite nazwiska. Serialowi zabrakło rosyjskiej duszy, nutki szaleństwa, czegokolwiek, co dałoby mu choć trochę życia. A i większość tych wspaniałych aktorów w perfekcyjnie uszytych kostiumach ograniczała się niestety do płaskiego interpretowania monumentalnego dzieła Lwa Tołstoja.
Wyjątkiem był Paul Dano, który dał z siebie wszystko w roli Piotra Bezuchowa, młodego, pełnego dobrych chęci hrabiego, mającego skłonności do alkoholu i podejmowania nie najszczęśliwszych decyzji. Jest w nim tyle ognia, tyle energii, tyle wdzięku, że warto obejrzeć serial choćby dla niego. Wiele ta wersja "Wojny i pokoju" do Waszego doświadczenia serialowego (ani literackiego) nie wniesie, ale za to będziecie mieli okazję docenić kolejnego fantastycznego aktora, który nie bez przyczyny robi karierę również na wielkim ekranie.
Ben Whishaw – "London Spy"
Zamyślona twarz Bena Whishawa z "London Spy" prawdopodobnie zostanie ze mną długo po tym, jak zapomnę już fabułę tego nietypowego serialu o miłości dwóch szpiegów. Rola wrażliwego chłopaka, który zakochał się przypadkiem w kimś, w kim nie powinien był się zakochiwać, i postanowił dotrzeć do prawdy stojącej za morderstwem jego ukochanego, rzeczywiście do Whishawa pasowała. Jak gdyby została napisana specjalnie dla niego.
Choć są takie momenty w "London Spy", kiedy emocje sięgają zenitu, najbardziej zapamiętam nie mocne i ekspresyjne sceny, a właśnie te wszystkie momenty, kiedy on był po prostu melancholijną wersją samego siebie. Pewnie nie dają za to Emmy, a i sam serial jest zbyt cichy i skromny, aby tę rywalizację wygrać, ale nominacja tutaj będzie dla mnie bardzo przyjemnym zaskoczeniem.
Courtney B. Vance – "American Crime Story"
Serialowy Johnnie Cochran podobał mi się chyba najbardziej z całej – bardzo mocnej – ekipy "Sprawy O.J. Simpsona". Wiadomo, showman doskonały, zagrany w wyjątkowo ekspresyjny sposób. Ale też Courtneyowi B. Vance'owi udało się coś więcej, niż tylko wywołanie efektu wow. Jego bohater, który był postacią kluczową w dream teamie obrońców O.J.-a, miotał się pomiędzy szalonym kaznodzieją a wyrachowanym władcą marionetek, cały czas sprawiając przy tym wrażenie, jakby rzeczywiście chodziło mu o większą sprawę. O udowodnienie całej Ameryce, że jeśli jesteś czarnoskóry, masz gorzej już na starcie.
I choć w tym przypadku nigdy nie zobaczyliśmy aż tak dramatycznego załamania, jak w przypadku Roberta Kardashiana, który opuścił swojego drogiego przyjaciela, by nigdy więcej z nim nie rozmawiać, serialowy Cochran dobrze wiedział, co zrobił. Uwolnił mordercę, walcząc o to, aby wymiar sprawiedliwości był choć trochę bardziej sprawiedliwy. I w finale było widać, że zaczął odczuwać ciężar.
Ale zapamiętamy go przede wszystkim jako fantastycznego showmana, którego przemowy czyniły "Sprawę O.J.-a Simpsona" najbardziej atrakcyjnym teatrem, jaki sobie można wyobrazić.