10 powodów, aby oglądać "Happy Valley"
Mateusz Piesowicz
2 lipca 2016, 19:02
W niedzielę o godz. 20:10 w Ale kino+ odbędzie się premiera 2. sezonu brytyjskiego "Happy Valley" – jednego z tych seriali, które zawsze polecamy z ogromną przyjemnością, zwłaszcza że nie jest to tytuł z pierwszych stron gazet. Niesłusznie, bo taki kryminał nie trafia się często.
W niedzielę o godz. 20:10 w Ale kino+ odbędzie się premiera 2. sezonu brytyjskiego "Happy Valley" – jednego z tych seriali, które zawsze polecamy z ogromną przyjemnością, zwłaszcza że nie jest to tytuł z pierwszych stron gazet. Niesłusznie, bo taki kryminał nie trafia się często.
1. To absolutna czołówka brytyjskich seriali ostatnich lat
A sami wiecie najlepiej, że akurat na jakość swojej telewizji Brytyjczycy nie mogą narzekać. Serial autorstwa Sally Wainwright zadebiutował w BBC w 2014 roku, a kilka miesięcy temu wyemitowano tam drugi sezon i obydwa przyciągnęły przed ekrany niemal 10 milionów widzów. "Happy Valley" spodobało się również krytykom, bo zgarnęło nagrodę BAFTA dla najlepszego dramatu.
Skala sukcesu robi wrażenie, gdy uświadomimy sobie, że to bardzo skromny serial, nijak nie przystający do efektownych i gwiazdorskich produkcji rodem z Wysp, które podbijały świat w ostatnim czasie. Tutaj mamy do czynienia z prostą historią, która zamiast na głośne nazwiska w obsadzie stawia na świetny scenariusz i wyraziste charaktery.
2. (Nie)zwykła główna bohaterka
Choć kapitalnie napisanych postaci w "Happy Valley" nie brakuje, to grana brawurowo przez Sarę Lancashire sierżant Catherine Cawood jest zdecydowanie najciekawszą z nich. Zapomnijcie o twardych gliniarzach ścigających groźnych przestępców po ponurych ulicach i detektywach-geniuszach rozwikłujących kryminalne zagadki w kilka minut. Catherine to zwyczajna kobieta, która przypadkiem jest również policjantką i jedyne, na czym jej zależy, to dobrze wykonać swoją pracę, w czym jest zresztą niezwykle skuteczna.
A że praca polega na powstrzymywaniu różnego rodzaju degeneratów, to niczego nie zmienia, bo potem trzeba wrócić do domu i zająć się sprawami, na myśl o których większość serialowych stróżów prawa uciekłoby gdzie pieprz rośnie. Catherine się, rzecz jasna, do nich nie zalicza, co nie oznacza, że to pozbawiona uczuć maszyna. W końcu wiadomo, że najwięksi twardziele nie wstydzą się własnych łez.
3. Dwa seriale w jednym
To również powoduje, że "Happy Valley" jest tak dalekie od typowych policyjnych seriali, jak to tylko możliwe. Wątki kryminalne odgrywają oczywiście bardzo ważną rolę, ale równie istotny jest kameralny dramat obyczajowy, który nierzadko wysuwa się nawet na pierwszy plan. Śledztwa dotyczące porwania i serii brutalnych zabójstw (odpowiednio w pierwszym i drugim sezonie) napędzają akcję i nadają jej ton, łącząc się jednak płynnie z życiem osobistym głównej bohaterki. To natomiast bywa bardziej skomplikowane i niejednoznaczne niż rozwiązywane przez nią zagadki.
4. Realistyczne historie…
Choć twórcy kryminałów prześcigają się w pomysłach, jak zaskoczyć oczekującego coraz więcej widza, Sally Wainwright stanowczym ruchem wypisuje się z tego wyścigu. Siłą "Happy Valley" nie są piętrowe zagadki i rozwiązania, których nikt się nie spodziewa. Brakuje również przerysowanych czarnych charakterów, bo w ich role wcielają się przeciętni obywatele, pokazując, że zło może czaić się w każdym człowieku. Ich tożsamość zwykle nie jest dla nas tajemnicą, co w niczym nie umniejsza przyjemności śledzenia, jak Catherine stopniowo dochodzi do właściwego rozwiązania. A to, jak w życiu, zanim zostanie odkryte, poprzedza cała lawina nieraz bardzo kosztownych i bolesnych pomyłek.
5. …i emocje
Realizm nie kończy się jednak w "Happy Valley" na śledztwach, bo prawdziwe są tu również towarzyszące bohaterce emocje. Wynika to w dużej mierze z faktu, że serial przedstawia Catherine również prywatnie, jako matkę i babcię, nigdy do końca nie rozgraniczając jej "domowej" i "roboczej" postaci. Sytuacje, z jakimi kobieta spotyka się na co dzień, muszą mieć wpływ na jej zachowanie, to natomiast odbija się na najbliższych i powoduje czasem delikatne spięcia, a innym razem poważne konflikty. Gdy taki rozgorzeje, ekran aż kipi od emocji, do których wywołania nie był potrzebny żaden morderca, pościg czy strzelanina.
6. Moralna dwuznaczność
"Happy Valley" to taki serial, który robi tym większe wrażenie, im dłużej się o nim myśli i zagłębia w psychologiczne tło przedstawionych zdarzeń i bohaterów. Nic tutaj nie jest czarno-białe, a nawet największe zło potrafi narodzić się z niczego. Może to być niefortunny zbieg okoliczności, może zwyczajna bezmyślność, a może nie być żadnego rozsądnego wytłumaczenia. Często takiego brakuje, podobnie jak właściwej reakcji na własną bezsilność. Twórczyni serialu nie boi się też zostawiać widzów samych sobie, zmuszając ich do samodzielnego myślenia i wyciągania wniosków, co czyni "Happy Valley" serialem zarówno wymagającym, jak i piekielnie inteligentnym.
7. Przerażająca prowincja
Zapomnijcie o Londynie czy innych wielkich miastach – "Happy Valley" udowadnia, że angielska prowincja potrafi być równie mroczna co wielkomiejskie, betonowe przestrzenie. Na pozór spokojne okolice West Yorkshire to prawdziwy raj dla wszelkiego rodzaju przestępczości. Poczynając od kwitnącego handlu narkotykami, poprzez nielegalnych imigrantów zmuszanych do niewolniczej pracy, aż do zwyrodnialców, którzy mogą się kryć pod niepozornie wyglądającą twarzą. Po obejrzeniu tego serialu chyba na żaden wiejski krajobraz nie spojrzę tak jak do tej pory.
8. Niesamowity James Norton
Zwłaszcza wiedząc, że gdzieś tam może się kryć ktoś taki jak Tommy Lee Royce. Z całej galerii fascynujących postaci, ten grany przez Jamesa Nortona kryminalista robi zdecydowanie największe wrażenie. Po części to zasługa scenariusza, który przedstawił jego różne oblicza – od okrutnego przestępcy, po zagubionego mężczyznę – a po części samego Nortona, który stworzył tu swoją póki co najlepszą kreację w karierze.
Ci z Was, którzy kojarzą go jako pogodnego duchownego z "Grantchester" mogą być w szoku, jak bardzo inne oblicze pokazuje aktor tym razem. Są takie chwile, gdy na sam jego widok przechodzą człowieka ciarki, by chwilę potem doszukiwać się w nim pozytywnych cech. Za każdym razem jednak magnetyzm i ekranowa charyzma, jakie biją od Nortona, nie pozwalają oderwać od niego wzroku. Czekam aż zrobi międzynarodową karierę, bo zasługuje jak mało kto.
9. Szczypta angielskiego humoru
Sally Wainwright dba o resztki pogody ducha widzów i nie pozwala im całkiem pogrążyć się w mroku, którego w "Happy Valley" jest pod dostatkiem, skutecznie rozbijając go za pomocą specyficznego, nieraz czarnego, ale skutecznego humoru. Pod tym względem jej serial jest bardzo angielski, bo sięga po dowcip w takich sytuacjach, w których nie do końca wiadomo, czy lepiej się śmiać, czy płakać. Nie ma takich okazji wiele, bo "Happy Valley" nie ma nic wspólnego z komedią, ale potrafią one zdziałać cuda i w magiczny sposób rozładować atmosferę, gdy staje się ona nieznośnie napięta.
10. Znakomity drugi sezon
Najlepszym powodem, by zapoznać się z "Happy Valley" jest premiera nowych odcinków na Ale kino+ już w niedzielę 3 lipca o godz. 20:10 (kolejne co tydzień). 2. sezon jest jeszcze lepszy i mocniejszy niż poprzedni – z pewnością nie zabraknie go w tegorocznych podsumowaniach najlepszych telewizyjnych produkcji, co czyni z niego pozycję obowiązkową. Opowiada też nową historię, którą można śledzić bez znajomości poprzednich wydarzeń, ale musicie być gotowi, że umknie Wam przez to trochę istotnych informacji.