"Długa noc" (1×03): Piekło na miarę
Mateusz Piesowicz
25 lipca 2016, 22:28
Jeśli w poprzednim odcinku "Długiej nocy" odbywaliśmy wraz z bohaterami kafkowską wędrówkę po instytucjach, to tym razem droga zawiodła nas wprost do dantejskiego piekła. To jednak okazało się dalekie od diabelskich wyobrażeń. Uwaga na spoilery.
Jeśli w poprzednim odcinku "Długiej nocy" odbywaliśmy wraz z bohaterami kafkowską wędrówkę po instytucjach, to tym razem droga zawiodła nas wprost do dantejskiego piekła. To jednak okazało się dalekie od diabelskich wyobrażeń. Uwaga na spoilery.
Piekło znajduje się oczywiście na Rikers Island. W tamtejszym kompleksie więziennym spędziliśmy sporą część odcinka "A Dark Crate", poznając wraz z Nazem jego specyfikę i panujące tam zasady. A raczej jednego człowieka, który jest tych zasad uosobieniem, czyli niejakiego Freddy'ego (Michael K. Williams). Twórcy są nadal bardzo oszczędni w ujawnianiu nam jakichkolwiek informacji, więc nikogo nie powinno dziwić, że i w tym przypadku dostaliśmy tylko pewne fragmenty, z których można próbować ułożyć większą całość.
Ta jest bardzo intrygująca, bo sam Freddy to póki co wielka enigma. Wiemy, że w Rikers pełni funkcję niemal boską – w pełni podporządkował sobie więzienie, ale jego wpływy nie kończą się na tutejszych murach. Kogoś takiego zdecydowanie warto mieć po swojej stronie, a Naz szybko się orientuje, że zwyczajnie nie będzie miał innego wyjścia, bo współwięźniowie zdążyli już wydać na chłopaka wyrok. Wszelka pomoc jest więc wskazana.
Naiwnością byłoby jednak sądzić, że Freddy nie ma w swojej ofercie jakiegoś własnego celu. Oczywiście, że ma, bo bezinteresowność w tym świecie nie występuje i nieważne, po której stronie krat akurat się znajdujemy. Naz ma więc do wyboru albo próbować przetrwać na własną rękę, co niemal na pewno skończy się tragicznie, albo przyjąć pomoc gangstera i zostać jego zamkniętym w pudle cielęciem. Czy życie w ciemności, bez możliwości ruchu i w tylko jednym celu jest lepsze niż skazanie się na cierpienie? Odpowiedź może wcale nie być prosta, wszak przeznaczenia "hodowli" Freddy'ego możemy się póki co tylko domyślać.
W "A Dark Crate" na pierwszy plan wysunęli się prawnicy, bo Johnowi Stone'owi przybyła konkurentka w osobie Alison Crowe (Glenne Headly), która zdecydowanym ruchem odbiła sprawę Naza z rąk poczciwego adwokata. Różnice między tą parą bohaterów widoczne są na pierwszy rzut oka. Jeśli Stone odbiega od obrazu ekranowego prawnika, to Crowe wpisuje się w niego w stu procentach. Nieprzypadkowo twórcy przedstawili nam ją podczas pracy (sprawa ze stewardessą zwolnioną z pracy po nieudanej operacji plastycznej), bo już w tej krótkiej scenie mogliśmy wyrobić sobie obraz chłodnej profesjonalistki, która precyzyjnie dobiera sobie klientów i nie przepuści żadnej okazji do "upolowania" takich, którzy spełnią jej oczekiwania.
Tak, "jej" oczekiwania, bo nie oszukujmy się – praca pro bono? O nie, podobnie jak Freddy z Rikers, tak i Alison Crowe nie zna pojęcia "bezinteresowność". Przechwytuje Naza nie dlatego, że wierzy w jego niewinność czy pragnie dorobić się kosztem rodziców chłopaka. Chodzi o poklask i zbicie kapitału innego niż finansowy. Podczas gdy John Stone walczy o wydostanie się z prawniczego szamba, Crowe chce wznieść się do chmur, w czym sprawa młodego muzułmanina oskarżonego o gwałt i morderstwo, o której robi się coraz głośniej, może jej bardzo pomóc. To doświadczona i bezwzględna zawodniczka, gotowa zastosować każdy chwyt, by złapać nieświadomą manipulacji ofiarę. Khanowie to Pakistańczycy? Wyślijmy więc do nich hinduską z pochodzenia asystentkę, podobieństwo będzie wystarczające. My łatwo dostrzegamy płytkość takiego ruchu, ale zrozpaczeni i zdesperowani rodzice odbiorą to jako odruch serca.
Na drugiej szali znajduje się natomiast John Stone, który za swoje usługi życzy sobie 50 tysięcy dolarów. W dodatku od razu mówi o ugodzie, jakby nie wierzył w niewinność Naza. A przy tym wszystkim jak on wygląda! Wyświechtany płaszcz, obrzydliwe stopy w sandałach (dla odmiany jeszcze wysmarowane margaryną i owinięte folią) – przy Alison Crowe wygląda i zachowuje się jak nędzarz i lichy naciągacz. Wybór jest prosty. Szala przechyla się zdecydowanie na stronę prawniczki. A może jednak nie?
Tutaj w grę wchodzi kontekst, którego rodzice Naza nie znają. Nie wiedzą, że Stone jest jaki jest, ale to w gruncie rzeczy poczciwy facet. Może nie wierzyć w niewinność chłopaka, ale powie mu to prosto miedzy oczy, bo dla niego liczy się klient – nieważne kim on jest. Stone musi się odciąć od uczuć, nie może osobiście angażować się w sprawy, bo szybko by w nich utonął. Crowe stwarza pozory, pokazuje swoje fałszywe, lecz piękniejsze oblicze, bo wie, że będzie ono atrakcyjne dla Khanów. Stone zamiast budowania otoczki zabiera się do pracy. Sprawdza miejsce zbrodni, odwiedza Naza w więzieniu, kupuje mu ubrania, zakłada depozyt – to właśnie te małe, niewiele znaczące gesty robią różnicę między prawnikami.
Bo nie można przecież uznać Johna Stone'a za wcielenie dobroci. To facet, który dba o swoje – oczywiście, że będzie pracował za pieniądze, przecież w tym świecie nie ma nic za darmo i każdy, kto powie inaczej, będzie kłamcą. Ten fakt nie odbiera mu jednak człowieczeństwa. Twórcy wręcz je podkreślają, czy to przez opiekę nad kotem, czy żarciki w grupie chorych na egzemę (sprawdziłem, są takie grupy). Powiedzieć, że zależy mu na Nazie, to pewnie za dużo, ale już stwierdzenie, że nie zamierza chłopaka bezwzględnie wykorzystać, będzie raczej trafne.
Raczej. Chyba. Prawdopodobnie. Partykuły można mnożyć, bo twórcy "Długiej nocy" uparcie nie chcą podać nam żadnych odpowiedzi. Stone'a przedstawiono w takim świetle, byśmy widzieli w nim sympatycznego gościa z pewnymi wadami, ale jak się nad tym zastanowić, to czy podejście Alison Crowe musi być jednoznacznie złe? Przecież motywy nie dyskwalifikują jej jako prawnika. A Naz nie potrzebuje teraz serdecznego towarzysza, lecz skutecznego obrońcy.
I Crowe, i Stone mają swoje, dalekie od szlachetnych powody, by reprezentować Khana. Widzieliście minę Stone'a, gdy dowiedział się, że został odstawiony na boczny tor? Łatwo mu współczuć. Ale gdy stanął przed sklepową witryną, oglądając eleganckie buty, symbol lepszego świata, do którego drzwi już niemal pukał, pojawia się wątpliwość. Czy jemu przypadkiem też nie zależało tylko na sławie (chyba że marzył po prostu o normalnych butach)? To nigdy nie był, nie jest i nie będzie wybór miedzy dobrem i złem. Jeśli już to między mniejszym a większym złem.
"Długa noc" tonie w sytuacjach, nad którymi można by debatować. Dotyczą one nie tylko rodziny Khanów, ale też choćby detektywa Boxa, nieszukającego prawdy, ale dopasowującego elementy rzeczywistości w taki sposób, by pasowały do jego wersji. Nie świadczy to o nim najlepiej, ale czy definiuje go jako czarny charakter? Skądże, on tylko robi to, co do niego należy. Podobnie jak strażnicy więzienni niezbyt subtelnie przeszukujący odwiedzających czy funkcjonariusz pilnujący policyjnego parkingu. Serial HBO nie stawia tezy, że bezduszny system niszczy jednostkę, ale z pewnością nie daje jej wielkich nadziei. Bo na nie, podobnie jak na współczucie czy osobiste sympatie, po prostu nie ma tu miejsca. W tutejszym piekiełku każdy musi tylko wypełniać swoje zadania, nie bacząc na okoliczności. A kto wie, czy te nie zmuszą Johna Stone'a do podjęcia się nowej sprawy?