"BoJack Horseman" (sezon 3): A Oscara dostaje…
Nikodem Pankowiak
26 lipca 2016, 21:33
"BoJack Horseman" prawdopodobnie nie zalicza się do seriali, które oglądacie, prawda? Pora zatem to zmienić, bo 3. sezon udowadnia, że mamy do czynienia z jedną z najlepszych produkcji Netfliksa. Drobne spoilery.
"BoJack Horseman" prawdopodobnie nie zalicza się do seriali, które oglądacie, prawda? Pora zatem to zmienić, bo 3. sezon udowadnia, że mamy do czynienia z jedną z najlepszych produkcji Netfliksa. Drobne spoilery.
"Z każdym dniem będzie coraz łatwiej" – usłyszał BoJack na koniec 2. sezonu, ale okazało się to wierutną bzdurą. W nowych odcinkach wciąż zmaga się on z tymi samymi demonami, które dręczyły go już wcześniej, ale do tego doszedł jeszcze jeden, być może największy z demonów – sława.
BoJack wreszcie wyszedł z cienia i ponownie stanął w świetle reflektorów, ale nie wydaje się być szczególnie szczęśliwy z tego powodu. Wydawało się, że rola Secretariata przyniesie mu wreszcie spełnienie, ale nic takiego się nie dzieje – przynajmniej na początku sezonu. BoJack uświadamia sobie, że popularność niesie za sobą obowiązki. Cały szereg nudnych obowiązków. Dodatkowo, skoro już został on wielkim aktorem z szansami na Oscara, wszyscy oczekują od niego, że odetnie się on od swojej telewizyjnej przeszłości… A przecież "Horsin' Around", w przeciwieństwie do "Secretariata", było projektem, który dawał BoJackowi prawdziwą satysfakcję.
Wyścig po Oscara to wątek, który będzie przewijał się niemal przez cały sezon, fundując zarówno głównemu bohaterowi, jak i widzom prawdziwy rollercoaster z dość nieoczywistym zakończeniem. Przy okazji, twórcy przedstawiają nam prawdziwy obraz branży filmowej i odsłaniają kulisy wyścigów po filmowe nagrody. Tu wcale nie liczy się, jak dobrym aktorem jesteś – ważne są znajomości, klepanie się po plecach z odpowiednim ludźmi i rozpoznawalność. Sama rola, choćby nie wiadomo jak wybitna, nie wystarczy. A BoJack ze swojej roli zadowolony być nie może – jego występ w filmie to zasługa efektów specjalnych. I choć sam przebąkuje, że wcale nie zasługuje na nominację, jego PR-ówka, Ana (Angela Bassett), bezustannie powtarza mu, że to bez znaczenia, najważniejsza jest nagroda sama w sobie.
Skoro więc BoJack robi coś, do czego sam nie jest przekonany, można spodziewać się, że odciśnie to piętno na jego i tak już zniszczonej psychice. Twórcy w tym sezonie postawili na dalsze pogłębianie postaci, przez co na ekranie mamy jeszcze więcej depresji i czarnego humoru. BoJack znów popełnia błąd za błędem – pakuje się w związek bez przyszłości, niszczy przyjaźń z Toddem, a także życie innych, bliskich mu osób. I są to błędy popełniane zupełnie świadomie, ale mimo to główny bohater nie potrafi im zapobiec. Wydaje się, że popełnianie kolejnych głupich decyzji jest silniejsze od niego, co odbija się także na innych bliskich mu osobach.
W tym sezonie zgłębiamy nie tylko najciemniejsze zakamarki duszy BoJacka – lepiej poznajemy także pozostałych bohaterów, a przy tym poruszone zostaje kilka bardzo poważnych wątków, jak np. aborcja. Przez to, że żyjemy w takim a nie innym kraju, wciąż jest dla mnie szokiem, że serialowe produkcje mogą podchodzić do tego tematu w tak liberalny sposób, jednocześnie nie wyzbywając się wrażliwości.
Widzimy, jakie piętno praca odciska na Princess Carolyn, jak swoje małżeńskie problemy próbują przezwyciężyć Diane i Mr. Peanutbutter, który w tym sezonie dostaje więcej szans, by pokazać się nie tylko od tej najgłupszej strony. Duży krok do przodu robi też Todd – oczywiście nie może obyć się u niego bez kilku wtop, ale w ogólnym rozrachunku facet zaczyna się wreszcie powoli odnajdywać i dochodzi do niego, że nie musi spędzić całego życia na kanapie BoJacka. To naprawdę niesamowite, jak dzięki tym kilku postaciom "BoJack Horseman" niepostrzeżenie zmienił się ze zwykłej komedyjki z nieco bardziej skomplikowanym bohaterem w prawdziwy komediodramat.
Taka zmiana tonu to jeden z powodów, że choć to już 3. sezon, sam serial nie stracił nic ze swojej świeżości. Oczywiście nie jest to tylko i wyłącznie zasługa konsekwentnego rozwoju bohaterów – twórcy świetnie bawią się różnymi gatunkami, co widać zwłaszcza w pierwszej części sezonu. I tak oto dostajemy odcinek, w którym wszystko kręci się wokół kryminalnej zagadki czy humorystyczny hołd dla kina niemego, który ostatecznie okazał się jednym wielkim dowcipem. Czasem skaczemy też do przeszłości czy jesteśmy świadkami urwanego filmu podczas alkoholowo-narkotykowych libacji, ale te z pozoru niepasujące do siebie elementy tworzą zaskakująco udaną całość. Tu wszystko jest po coś i nawet najbardziej absurdalne i odjechane historie mają swój cel i do czegoś prowadzą.
Świetnie sprawdziły się retrospekcje, które przenosiły nas do 2007 roku – nie tylko powiedziały nam one więcej o samym BoJacku, ale wypełniono je masą smaczków, które można łatwo przegapić. Jeśli jednak zwrócicie na nie uwagę, dostarczą Wam one sporo frajdy. Jak na przykład scena, w której poznajemy prawdzie zakończenie "Rodziny Soprano" i dowiadujemy się, dlaczego nie zostało ono nigdy (na szczęście!) wyemitowane. "BoJack Horseman" nie próbuje wbijać widzom dowcipów do głowy, w swoim humorze stał się dużo bardziej subtelny. No i coraz częściej jest to śmiech przez łzy, bo życie BoJacka staje się coraz mniej wesołe.
Nowy sezon przynosi kilka rewolucyjnych zmian w życiu samych bohaterów, natomiast sama produkcja żadnej rewolucji od zeszłego roku nie przeszła. I bardzo dobrze, bo lepsze łatwo mogłoby zostać wrogiem dobrego. Widać, że twórcy serialu odnaleźli swoją ścieżkę i nie zamierzają z niej zbaczać. Wojna, jaką BoJack toczy wewnątrz samego siebie, trwa w najlepsze i nie wygląda na to, by miała się szybko zakończyć. Z tego powodu cierpi on, cierpią ostatnie bliskie mu osoby, a zyskują widzowie. Jeśli widzieliście już finał, wiecie, czego spodziewać się po kolejnym, ogłoszonym już sezonie. Wszystko wskazuje na to, że kolejny rozdział tej depresyjnej historii może być przełomowy dla BoJacka. Ja dostrzegłem światełko w tunelu dla niego. Pytanie, czy on również będzie chciał je dostrzec.