"The Get Down", czyli wielka rewia mody. Rozmowa z oscarową kostiumografką Catherine Martin
Redakcja
14 sierpnia 2016, 19:18
"The Get Down" (Fot. Netflix)
O szalonym tempie pracy nad "The Get Down", tonach ciuchów, które zrobiono dla serialowych bohaterów, modowych inspiracjach i znikających z planu stylowych trampkach Serialowa rozmawia z Catherine Martin, producentką serialu Netfliksa, odpowiedzialną za kostiumy i scenografię.
O szalonym tempie pracy nad "The Get Down", tonach ciuchów, które zrobiono dla serialowych bohaterów, modowych inspiracjach i znikających z planu stylowych trampkach Serialowa rozmawia z Catherine Martin, producentką serialu Netfliksa, odpowiedzialną za kostiumy i scenografię.
"The Get Down" to kolejny głośny, roztańczony, pełen przepychu projekt australijskiego reżysera Baza Luhrmanna ("Romeo i Julia", "Moulin Rouge!", "Wielki Gatsby"), który prawdopodobnie nie miałby aż tak wyrazistego stylu wizualnego, gdyby nie Catherine Martin, prywatnie żona Luhrmanna, zawodowo obsypywana wszelkimi możliwymi nagrodami kostiumografka i scenografka. W przeciwieństwie do jej męża, którego Akademia Telewizyjna nie docenia, Catherine Martin dostała cztery Oscary za "Gatsby'ego" i "Moulin Rouge!", co czyni ją rekordzistką w Australii.
Ta zadziwiająca jak na Hollywood para – i bardzo stylowa, zajrzyjcie tutaj, tutaj albo tutaj – tworzy wszystko razem od początku lat 90., przyczyniając się w takim samym stopniu do barwnego szaleństwa, które oglądamy na ekranie. Kiedy rozpoczęli pracę nad "The Get Down", przeprowadzili się na stałe z Sydney do Nowego Jorku, i rzeczywiście zaangażowali się w ten projekt bez reszty. Rozmawiając najpierw z Bazem, a potem jego żoną, odnosiliśmy wrażenie, że mamy przed sobą dwójkę ludzi z pasją, którzy wiedzą dosłownie wszystko o Nowym Jorku z czasów narodzin hip-hopu.
Nice to meet @johngreen at the NY premiere of Paper Towns. Congrats @JusticetheSmith on your performance #TheGetDown pic.twitter.com/1TX4W9LWL3
— Baz Luhrmann (@bazluhrmann) August 5, 2015
Przy czym Catherine Martin – która zresztą dopasowała strój do okazji, bo miała na sobie inspirowaną latami 70. zieloną, wzorzystą sukienkę z białym kołnierzykiem – najbardziej zapalała się, kiedy była pytana o kostiumy. Trudno zresztą powiedzieć, czy słowo "kostiumy" w tym przypadku jest w stu procentach właściwe, bo to, co noszą bohaterowie "The Get Down", wygląda bardziej jak moda uliczna, ubrania, które ludzie rzeczywiście mogliby nosić. A o tym, skąd się wzięły takie a nie inne pomysły, opowie Wam już sama Catherine Martin.
"The Get Down" to Pani pierwszy serial, wcześniej robiła Pani filmy. Jak bardzo różni się praca nad jednym i drugim?
To jest dużo trudniejsze, ze względu na objętość, a także na tempo pracy. Współpracowałam teraz z Jerianą San Juan, kostiumografką, która wcześniej pracowała w telewizji, a także z Karen Murphy, scenografką, z którą pracuję od dwudziestu lat. Robiłyśmy razem "Gatsby'ego". Teraz obie tylko patrzyłyśmy i komentowałyśmy: "To jest szalone!". Nie pamiętam już, ile dni kręciliśmy, ale chyba po jedenaście dni non stop. W takiej sytuacji jest siedem dni na przygotowania, jedenaście dni na zdjęcia, reżyser ma pięć dni na pocięcie tego, potem to idzie do producenta, czyli w tym przypadku Baza, a potem cierpisz męki z tego powodu tygodniami. A w tym samym czasie produkcja trwa, w tempie, które jest po prostu niewyobrażalne.
Mam ogromny szacunek do ludzi, którzy pracują w telewizji, bo myślę, że to, co robią, jest bardzo zaawansowane pod względem artystycznym. Do niedawna to filmy były crème de la crème. A teraz jeśli spojrzysz na przełomowe pomysły, jakość aktorstwa czy poziom realizacji, myślisz sobie: "Wow! Jak Gra o tron to robi?".
W jaki sposób wizualne pomysły Baza – jak choćby kolory – wpływają na historię, opowiadaną przez serial, którą w praktyce są narodziny muzyki hip-hopowej? Bo przecież to mogłoby być coś w stylu dokumentu, a nie jest. Jak zachowujecie równowagę pomiędzy opowiadaniem prawdziwej historii a ogarnianiem tego własnego serialowego świata, który jest mocno przerysowany?
Myślę, że hip-hop też jest w jakiś sposób przerysowany w swoim rozmachu. A my opowiadamy filmową historię służącą rozrywce, nie jesteśmy dokumentalistami. Mieliśmy wielką przyjemność pracować z osobami, które praktycznie stworzyły hip-hop. Jest tu Flash, Herc, Bambaataa i każdy z nich wniósł swój własny wkład do produkcji, podobnie jak Nelson George i różni scenarzyści, którzy tam byli w tamtym czasie. Można to wszystko pokazać tak, jak ludzie to postrzegali. Wszystkim nam się zdarza, że idziemy do klubu. Myślimy, że jesteśmy najlepiej ubrani ze wszystkich, a po paru drinkach to już jesteśmy przekonani, że wyglądamy po prostu niesamowicie, a do tego wokół mamy przyjaciół. A potem robimy sobie selfie – i okazuje się przerażające. Ale nie tak się czujemy, kiedy tam jesteśmy. Myślimy, że jesteśmy najatrakcyjniejszymi ludźmi, a tak naprawdę to wszystko jest dość tandetne.
Uważam, że Baz potrafi naprawdę dobrze wyciągać z różnych historii to, jakie to było wrażenie tam się znajdować, i przekazywać to publiczności. Dla mnie to ważne, że możecie spojrzeć na to oczami ludzi, którzy tam byli, co niekoniecznie musi oznaczać totalną bezbłędność, jak w dokumencie. Z drugiej strony wiele osób, które w tym okresie mieszkały w Bronksie, było bardzo zapalonych do naszego pomysłu, by nie tworzyć "porno o biedzie", nie pokazywać miejsca narodzin hip-hopu jako tej wiecznie płonącej dzielnicy dla biedoty. Bo dla nich dorastanie w Bronksie wcale tak nie wyglądało. To było miejsce możliwości, działy się tam pozytywne rzeczy. Byli społecznością pod ostrzałem, ale trzymali się razem.
Tak na przykład wpadliśmy na pomysł z klubem Shaolina. Ludzie opowiadali nam, jak ich matki wyganiały ich w dzieciństwie z domu – to były lata 70., bez gier komputerowych, więc rodzice kazali po prostu iść się pobawić na dworze – i oni biegali po budynkach, które były dotknięte przez pożary. Znajdowali mieszkanie, które nie było całkiem spalone, zbierali meble skąd się dało, wieszali plakaty pochodzące od gościa, który im sprzedawał komiksy, i to był ich klub. Dla nich to było coś cudownego i wyjątkowego.
Kiedy Kool Herc zrobił swoją pierwszą imprezę na Sedgwick Avenue 1520 w 1973 roku, ojciec pożyczył mu sprzęt grający. To nie było napędzane alkoholem czy narkotykami, w tym chodziło o ludzi, którzy spotykali się i tańczyli. Jego rodzice postrzegali to jako coś pozytywnego, bo dzieciaki nie były przez to na ulicy. Także cały ten gatunek muzyczny rozpoczął się – i nie mam tego na myśli w naiwnym sensie – od czegoś czystego, szczerego.
Jest coś lekko karykaturalnego w tym, jak zachowują się postacie z serialu. Bardzo łatwo jest zauważyć, kto z nich ma jakich idoli, a dziewczyny nie biorą w tym udziału.
Tak, oczywiście, na przykład w przypadku Grandmaster Flasha łatwo rozszyfrować jego imię: Grandmaster z filmów kung-fu i Flash jak Flash Gordon. Filmy kung-fu były szalenie popularne, a Bruce Lee był ogromniastą gwiazdą. Komiksy i komiksowi bohaterowie też byli ważną częścią tej kultury nastoletnich chłopców. Oczywiście zdarzały się kobiece artystki hip-hopowe, ale nie da się ukryć, że to była domena facetów. Te obsesje nastoletnich chłopaków, filmy kung-fu, komiksy miały rzeczywiście znaczenie.
Interesowała się Pani wcześniej muzyką hip-hopową?
Moja domena to moda. Nie jestem zbyt muzykalna, nawet jeśli pracuję nad projektami muzycznymi. Lubię muzykę, lubię hip-hop, pop też lubię, ale nie jestem jakąś wielką miłośniczką muzyki. Podoba mi się ten gatunek muzyczny, ale to ciuchy zawsze kochałam najbardziej.
A co jest najlepsze w modzie z tego okresu?
Kocham ciuchy z lat 70. Podoba mi się to, że ta moda sięga po wzorce z lat 20., 30., 40. i tworzy z tego coś własnego, coś dziwnego. Uwielbiam to, że udało się zsyntetyzować różne style w jedną całość. Zaś w modzie hip-hopowej kocham to, że jest w niej ten blask, ta duma. Tu zawsze chodzi o osobę, która to nosi. Zestawiane są ze sobą najprostsze rzeczy, a następnie wszystko odwracane jest do góry nogami. Flash był w stanie wyglądać w swoim dresie tak, jakby nosił najlepszy smoking. Bo on się w tym pysznił, nosił go w taki a nie inny sposób, było to stylowe i wszystko do siebie pasowało. Kocham w hip-hopie ten glamour, sposób, w jaki ciuchy są noszone, ale też ogromną przyjemność, jaką ci ludzie czerpią z ubierania się.
Używaliście ciuchów vintage czy to wszystko zostało stworzone od zera?
Używaliśmy ciuchów vintage jako punktu odniesienia. Stworzyliśmy ogromną ilość wszystkiego, bo na przykład zdarzało się, że ciuch nie pasował. Co ciekawe, strój, który Books – Justice Smith – nosi przez większość pierwszego odcinka, i właściwie wszystko, co on nosi, zostało stworzone od zera, nawet ta robiona na drutach koszulka polo. Bo on jest niesamowicie wysoki i szczupły. Mieliśmy identyczne spodnie vintage w kamelowym kolorze i zostały one użyte jako model, który odtworzyliśmy, tak aby pasowały.
Tak, użyliśmy trochę rzeczy vintage, ale czasem są one zbyt delikatne. Zwłaszcza w późniejszych odcinkach, kiedy Shaolin wykonuje swoje figury akrobatyczne, nie wystarczyła jedna para dżinsów czy jedna skórzana kurtka, bo szybko by się zniszczyły. To po prostu czasem nie jest praktyczne.
A jak to wyglądało z trampkami? Nie zdarzało się, że trzeba je było odtwarzać, bo ktoś je "przypadkiem" zatrzymał po zakończeniu zdjęć?
To naprawdę ciekawe, bo tak, rzeczywiście ukradziono kilka par trampek. Firmy Converse, Puma i PRO-Ked zrobiły nam buty, bo jest trochę różnic pomiędzy tym, jak one wyglądały. PRO-Ked to marka, która znikła, ale właśnie teraz wróciła, także mieliśmy trochę szczęścia. Ale tak, macie rację, rzeczywiście straciliśmy kilka par butów.
Czemu postawiliście akurat na czerwone Pumy? One są ciągle na ekranie i gdybyśmy chcieli być złośliwi, powiedzielibyśmy, że wow, to naprawdę świetna reklama dla tych butów!
Serialowy Shaolin Fantastic podziwia Flasha, jest jego uczniem. A jaki był styl Flasha? Lubił Pumę, zawsze nosił buty Pumy. Te buty były najdroższe. Trampki były popularne nie tylko dlatego, że oni wszyscy byli młodzi i to było coś w rodzaju zwykłych butów dla nich. Chodziło też o to, że gwiazdy sportu, w szczególności koszykówki, nosiły takie buty, więc to było coś w stylu hołdu, który te dzieciaki im składały. Wielu z nich było Afroamerykanami albo pochodzenia portorykańskiego – albo mieli w sobie krew jednych i drugich – więc buty stanowiły swego rodzaju hołd składany swojakom. Shaolin jako uczeń Flasha kopiuje go, również nosząc buty Pumy. Poza tym trampki to jedna z podstaw mody hip-hopowej. Pokazujemy to, bo mamy szacunek do wszystkiego, co stanowiło podbudowę tej mody.
Ludzie spędzali dużo czasu, czyszcząc swoje buty, nosili nawet ze sobą takie małe szczoteczki do zębów. Do dziś w Bronksie można spotkać facetów z butami owiniętymi w plastikowe reklamówki, po to żeby się nie zabrudziły. Jest taki świetny dokument o modzie hip-hopowej, "Fresh Dressed", gdzie mówią o tym aspekcie świeżości. "Świeże" to coś świeżo wyjęte z pudełka, nowiutkie. Jeśli nosisz coś nowego, to znaczy, że jesteś wystarczająco bogaty, żeby to mieć.
Pani praca nie sprowadza się jednak do odtwarzania, prawda? Zdarza się, że Pani kreuje nowe trendy dzięki swoim filmom.
Nie wiem, nie sądzę, żeby tak było. Cykl obiegu informacji pomiędzy filmami, sesjami zdjęciowymi, magazynami, internetem, Pinterestem, blogami staje się coraz krótszy, a konwersacje są coraz szybsze. Wszyscy jesteśmy częścią tej ciągłej, bardzo dynamicznej konwersacji, wszyscy się wymieniamy różnymi rzeczami. Kocham modę i uważam, że ten dialog pomaga, bo dzięki temu wszystko jest ekscytujące i świeże. Zobaczcie, jak szybko teraz się wszystko dzieje, jeśli chodzi o wybiegi mody. Nie można już sobie pozwolić na to, żeby coś pokazać na wybiegu i nie sprzedawać tego od razu. Bo co się dzieje, zwłaszcza w przypadku marki środka? Pokazujesz coś, H&M to kopiuje, trzy tygodnie później to jest w ich sklepie, ale w twoim sklepie tego nie ma. Czyli mamy tu kanibalizm. A zmierzamy ku jeszcze szybszemu obiegowi mody, kiedy ludzie będą musieli podejmować decyzje znacznie szybciej i wszystko od razu będzie w sklepie, w momencie kiedy to zobaczycie.
Wróćmy jeszcze do świata "The Get Down". Jako dziecko przyjechała Pani do Nowego Jorku i to było akurat w latach 70.
Tak, przyjechałam do Nowego Jorku z moim tatą, kiedy byłam mała. On był profesorem, zaoferowano mu pozycje na dwóch uniwersytetach Ivy League i zastanawiał się, czy przenieść się razem z rodziną z Australii do Stanów, na Wschodnie Wybrzeże. Zabrał mnie wtedy ze sobą na wycieczkę po uniwersytetach i rzeczywiście byliśmy w Nowym Jorku przez dwa tygodnie. Mieszkaliśmy w hotelu tuż przy Times Square i nie miałam pojęcia, jaka jest specyfika tego miejsca. Miałam zwyczaj prosić tatę, żeby mnie zabierał zobaczyć billboard z Marlboro Manem, palącym papierosy. Jakie to niepoprawne politycznie! I wydawało mi się, że to jeden z największych cudów na świecie, móc zobaczyć taki billboard. Mam też zdjęcia ze Statuą Wolności z tatą. Dawał mi do potrzymania butelkę coli i udawałam Statuę Wolności, stojąc w małej, żółtej parce. Byłam też strasznie podekscytowana, że mogę zobaczyć nowojorski port przez te malutkie okienka w koronie.
A kiedy uświadomiła sobie Pani, że tam się rodzi coś takiego jak kultura hip-hopowa?
Chyba dopiero dzięki MTV. I myślę, że to jeden z powodów, dla których hip-hop stał się taką dominującą siłą w kulturze. W MTV liczyły się wideoklipy, to, co się pokazywało na wizji, a jednocześnie cały świat uzyskał dostęp do tych samych informacji. Także chyba w ten sposób dowiedziałam się o hip-hopie.
Zdradzi nam Pani na koniec jako ekspertka od mody, jak dużą ma Pani garderobę? I jak się Pani powstrzymuje przed przygarnianiem wszystkiego, co się Pani spodobało?
O, to coś strasznego. Teraz mam szafę walk-in. Posiadam bardzo, bardzo dużo butów. Była taka strona internetowa – niestety, właścicielka ją zamknęła – która radziła, jak ograniczyć garderobę do 27 rzeczy. Próbowałam to zrobić, ale okazało się to niewykonalne. Ale dwa lata temu zaczęłam znowu na serio biegać, a że zimą w Nowym Jorku naprawdę nie da się biegać na dworze, kupiłam sobie bieżnię i wstawiłam ją do szafy. W efekcie do niczego nie jestem w stanie się dostać, więc codziennie noszę to samo. Mam skórzane spodnie dresowe, do tego dochodzi czarny T-shirt i czarny kaszmirowy kardigan. I czarne trampki Nike'a. Noszę to właściwie codziennie, bo nie jestem w stanie dostać się do reszty moich ciuchów. Ale niedługo się przeprowadzam, więc mam nadzieję, że będzie lepiej!
Z Catherine Martin, producentką "The Get Down", rozmawiali Nikodem Pankowiak i Marta Wawrzyn. Polecamy także naszą relację ze spotkania z Bazem Luhrmannem i zapraszamy do oglądania serialu na Netfliksie.