W (nie)słusznej sprawie. Recenzja 5. odcinka "Długiej nocy"
Mateusz Piesowicz
8 sierpnia 2016, 21:28
"Długa noc" (Fot. HBO)
Minęliśmy już półmetek sezonu, ale "Długa noc" jest nadal oszczędna w ujawnianiu swoich sekretów. Nie ma za to problemów z wątpliwościami, które mnoży w sprinterskim tempie. Spoilery.
Minęliśmy już półmetek sezonu, ale "Długa noc" jest nadal oszczędna w ujawnianiu swoich sekretów. Nie ma za to problemów z wątpliwościami, które mnoży w sprinterskim tempie. Spoilery.
Trudno właściwie powiedzieć, czy w odcinku "The Season of the Witch" doczekaliśmy się jakichś przełomowych dla serialu wydarzeń. Trudno, bo "Długa noc" w niczym nie przypomina schematycznych produkcji kryminalnych, których obyci widzowie bez problemów odróżniają momenty istotne dla fabuły od tych, które mają ich tylko zmylić. Tutaj natomiast nie chodzi o wodzenie oglądających za nos, co raczej obracanie ich przyzwyczajeń przeciwko nim i kierowanie uwagi na zupełnie inne rzeczy.
Pozornie mieliśmy przecież do czynienia z odcinkiem jakich wiele. Podwójne śledztwo prowadzone przez detektywa Boxa i Johna Stone'a pozwoliło odkryć nowe fakty i wątpliwości w sprawie Naza Khana. Nie na tyle dużo, by ułożyć sobie z nich pełen obraz wydarzeń feralnej nocy, ale dość, by móc swobodnie spekulować aż do premiery kolejnego odcinka. Mogą to być jednak skrawki informacji pozbawione istotnego znaczenia, bo śledztwo wcale nie jest tu najważniejsze. O wiele więcej uwagi poświęca się choćby sposobom dotarcia do informacji niż im samym.
Wpisuje się to w narrację "Długiej nocy", która znów w niemal dokumentalny sposób przedstawia jak działają pewne mechanizmy (tym razem głównie policyjne), ale też wyraźnie daje do zrozumienia, że nie powinniśmy jej oglądać jak innych kryminałów. Wyobrażacie sobie zresztą gdzieś indziej takie sceny jak ta, w której Box przekopuje się przez stertę papierów i nagrań, by odtworzyć trasę Naza? Skądże. To przecież procedura, kogo ona obchodzi. W każdej innej produkcji przeszlibyśmy od razu do istotnych informacji, tutaj fascynujący jest sam proces (całkiem dosłownie, możecie przeczytać, jak powstawał ten niepozorny fragment – robi wrażenie).
Co jest jednak najważniejsze, to fakt, dlaczego Box w ogóle się tym zajmuje. Nie szuka dowodów winy – tych ma przecież dość z mieszkania zamordowanej – szuka luk. Dziur, które mogą zaszkodzić oskarżeniu w procesie, wprowadzając uzasadnioną wątpliwość w rozumowaniu ławy przysięgłych. Nie mamy więc do czynienia ze stróżem prawa wykluczającym choćby najdrobniejszą możliwość pomyłki, lecz z funkcjonariuszem dopełniającym swoich obowiązków. Nie czyni to jednak z niego czarnego charakteru. Box wierzy w winę Naza i ma ku temu powody, w jego interesie leży więc, by chłopak został skazany. Nie robi zatem nic innego, jak tylko wykonuje swoją pracę, a "Długa noc" po raz kolejny daje nam do zrozumienia, że musimy się pozbyć nawyków z oglądania innych seriali i filmów, bo tu do niczego się nie przydadzą.
Podobnie rzecz się ma z prokurator Weiss (Jeannie Berlin), którą łatwo sklasyfikować jako przedstawicielkę "wrogiego obozu". Przedstawia fakty w takim świetle, by były niekorzystne dla Naza, szuka świadków, którzy nie wzbudzą żadnych wątpliwości, a nawet namawia biegłego patologa do zeznań na korzyść oskarżenia. Nie da się jej lubić, prawda? Znów pudło. Działania Helen Weiss może są moralnie dwuznaczne, ale na pewno dopuszczalne. Nie łamie prawa, a tylko przedstawia je tak, by być pewnym skazania człowieka, co do którego osobiście nie ma wątpliwości, że jest bezlitosnym mordercą. Gdzie w tym coś złego? Wypadałoby wręcz przyklasnąć.
"Długa noc" łamie telewizyjne schematy z upodobaniem od samego początku, a mnożące się wątpliwości na temat bohaterów i ich postępowania napędzają ją znacznie skuteczniej niż jakakolwiek intryga kryminalna. Jak już podkreślałem, ta jest tylko jedną z kilku warstw tego serialu i sprowadzanie go do niej, byłoby ogromnym uproszczeniem. Podobnie jak próby wpisywania poszczególnych postaci w stereotypowe role. Sam John Stone pasowałby przecież już do kilku z nich, a kolejne odcinki wcale nie ułatwiają nam sprawy. Choć tym razem powinno być prościej – w końcu prawnik wrócił do sprawy Naza (oczywiście za opłatą) i zajął się prawdziwym śledztwem. Ale czy rzeczywiście wierzy w niewinność chłopaka? Teraz nie byłbym już taki pewien.
Co więcej, myślę, że i Stone zaczyna mieć wątpliwości. Owszem, znajduje pewne rzeczy, o których nawet policja nie ma pojęcia, ale to o niczym nie świadczy. Podejrzany Duane Reade może przecież być ślepym zaułkiem, bo na razie niewiele łączy go ze sprawą. Znacznie więcej zaczyna za to przemawiać na niekorzyść Naza, co każe się zastanawiać, czy przypadkiem Stone nie nadstawia karku w niesłusznej sprawie.
Bo co my tak właściwie wiemy o Nasirze Khanie? Opinia, jaką sobie o nim wyrobiliśmy, pochodzi przecież z kilku scen sprzed morderstwa. Z nich wyłania się obraz spokojnego chłopaka, nawet nieco nieśmiałego, typ inteligentnego studenta. Czy to dość, by być przekonanym, że nie mógł dopuścić się morderstwa? Ukrył już fakt brania narkotyków, może takich rzeczy jest więcej? Może prawdziwy Naz to ten wygolony bandzior z Rikers, który bezlitośnie skopał leżącego i pozwala sobie na coraz większe zuchwalstwo, wiedząc, że ma plecy w osobie Freddy'ego? Może to właśnie Freddy jako pierwszy ujrzał prawdę w tym chłopaku i zobaczył to, czego nie dostrzegają inni? Puszczam tu trochę wodze fantazji, ale "Długa noc" zachęca do takich rozmyślań, nie dając praktycznie żadnych jasnych odpowiedzi.
Może poza tą, że John Stone to jednak po prostu dobry facet. Ofiara losu, której życie to pasmo porażek – tak, to również prawda, ale przy okazji bohater, który ma serce po właściwej stronie. I kto wie, czy teraz nie wpędzi go ono w kłopoty. Przygarnął kota, choć doskonale wie, że mu to zaszkodzi. Czy obrona Naza nie jest podobnym przypadkiem? Przykład to skrajny, ale początkowe nawiązanie do Hitlera mogło przecież nie wziąć się znikąd. Taka przewrotność pasowałaby do tego, co dotychczas widzieliśmy.
Zwróćcie uwagę, jak zmienił się tu nasz punkt widzenia. Najpierw to przecież widzowie byli największymi adwokatami chłopaka, wściekając się, że nikt nie chce słuchać jego wyjaśnień. Teraz to Stone i nawet Box (mam na myśli jego wątpliwości co do interpretacji sceny z Andreą w taksówce) dopuszczają do siebie możliwość, że chłopak jest niewinny, a my zaczynamy w to wątpić.
Możliwe jednak, że zmiana w Nazie to efekt tylko i wyłącznie pobytu w więzieniu, a wszelkie inne interpretacje są przedwczesne. Riz Ahmed stworzył kapitalną kreację, w niczym nieustępującą tej Johna Turturro i, podobnie jak pozostałych bohaterów "Długiej nocy", jego Naza nie można jednoznacznie scharakteryzować. Za dużo tu niewiadomych, by wydawać ostateczne sądy. Ten najważniejszy zbliża się jednak wielkimi krokami, a pewników w nim z odcinka na odcinek coraz mniej.