Zwyczajne piekło. Recenzujemy finał 1. sezonu "Outcast: Opętanie"
Mateusz Piesowicz
13 sierpnia 2016, 22:58
Nowy serial Roberta Kirkmana kończy sezon jednym z lepszych odcinków do tej pory, ale też z masą wątpliwości. Na czele z tą, czy oprócz klimatu ma do zaoferowania coś jeszcze. Spoilery.
Nowy serial Roberta Kirkmana kończy sezon jednym z lepszych odcinków do tej pory, ale też z masą wątpliwości. Na czele z tą, czy oprócz klimatu ma do zaoferowania coś jeszcze. Spoilery.
"Outcast: Opętanie" zachęciło mnie do siebie naprawdę niezłym pilotem, z którego wręcz wylewała się gęsta, przesiąknięta niepokojem atmosfera. Potem jednak serial robił wiele, by to pozytywne wrażenie zatrzeć, choć nadużyciem byłoby powiedzieć, że poziom wyraźnie spadł. Raczej ustabilizował się na dość przeciętnej wysokości i nie chciał drgnąć ani o centymetr. Przez to nieodłącznym towarzyszem cotygodniowych wizyt w Rome stał się kubek kawy, co raczej nie świadczy najlepiej o produkcji aspirującej do miana horroru.
Jednocześnie trudno było zarzucić serialowi Kirkmana coś więcej niż wolne tempo. "Outcast" cały czas wyglądał doskonale od strony technicznej, starał się unikać typowych dla gatunku schematów i konsekwentnie stawiał na portrety psychologiczne swoich bohaterów kosztem szybszej akcji. Czasem jednak ta rutyna stawała się na tyle nużąca, że trudno było zaangażować się emocjonalnie w losy bohaterów – nawet gdy na ekranie dochodziło do dramatycznych wydarzeń, po mnie spływało to jak woda po kaczce. Do zmiany doszło dopiero niedawno, bo przedostatni odcinek pozostawił nas z porządnym cliffhangerem. Finał miał więc otwartą drogę, by mocniej zapaść w pamięć.
W dużym stopniu mu się to udało, choć nie obyło się bez zgrzytów. Sam początek był jednak bardzo obiecujący. Sekwencja w domu Megan (świetna w tym odcinku Wrenn Schmidt), w której opętana bohaterka powoli zbliżała się do przerażonych Amber (Madeleine McGraw) i Holly (Callie Brook McClincy), to straszenie na naprawdę najwyższym poziomie. W odpowiednich dawkach obrzydliwe (Megan przy ciele Marka) i niepokojące, świetnie zrealizowane, z kamerą we właściwym momencie przeskakującą na widok z oczu schowanych w szafie dziewczynek i wreszcie z napięciem utrzymującym się aż do przynoszącego ulgę finału. Niby to horrorowy standard, a jednak niewielu potrafi go tak dobrze zastosować w praktyce.
Takiego poziomu nie udało się jednak utrzymać przez cały odcinek, którego akcja w dalszej części nieco się rozmyła. Aż do finału poszukiwań Megan i finałowego starcia błądziliśmy po ulicach Rome wraz z Kyle'em i pastorem Andersonem w poszukiwaniu jakichkolwiek odpowiedzi i szczerze mówiąc, liczyłem, że parę ich dostaniemy. Zamiast wyjaśnień, twórcy brną jednak nadal w niejasne podpowiedzi i puste słowa, których powoli zaczynam mieć dość. Celuje w nich zwłaszcza Sidney, którego obecność w serialu ciągle trudno sensownie uzasadnić. Sama charyzma Brenta Spinera to jednak trochę za mało, więc gdy podejrzany bohater znów raczył Kyle'a porcją mglistych zdań, chciałem by ten wydusił z niego jakieś konkrety.
Na takie przyjdzie jednak jeszcze poczekać, bo przypuszczam, że Kirkman ma jednak jakiś plan na to wszystko. Z podrzuconych do tej pory strzępów informacji wiadomo tyle, że "demony", czy cokolwiek to jest, opętują coraz więcej ludzi, że potrzebują czasu, by zaadoptować się do nowych warunków, a do Kyle'a przyciąga je to, że pochodzą z tego samego miejsca co on. Dobre i to. Problem z "Outcast" polega jednak na tym, że nie jestem szczególnie zainteresowany dalszym ciągiem. W sumie serial mógłby się teraz skończyć i przesadnie bym nie narzekał. A dla produkcji, która w dużej mierze opiera się na tajemnicy, podtrzymanie uwagi widza powinno być podstawą.
Do rangi głównej atrakcji odcinka urasta więc odkrycie, że Amber odziedziczyła "moce" po tatusiu, co w sumie nie jest wielkim zaskoczeniem, ale przynajmniej logicznie pasuje do całości. Jeśli więc czegoś wypatruję w drugim sezonie nieco bardziej, to właśnie relacji Kyle'a z córką. W tej jest bowiem potencjał na opowiedzenie czegoś głębszego, co było widać nawet teraz, gdy dziewczynka z rozbrajającą szczerością wyznała, że wolałaby umieć latać, albo stać się niewidzialną. Scenarzyści "Outcast" potrafią pisać dobre dialogi i oby mieli ku temu, jak najwięcej okazji.
Tych natomiast nie powinno zabraknąć, o ile serial będzie nadal konsekwentnie trzymał się wyznaczonej linii i nie podąży w stronę taniego horroru. Należy bowiem oddzielić męczący brak odpowiedzi na pytanie, o co tu właściwie chodzi, od sposobu w jaki twórcy opowiadają swoją historię. Skupianie się na "ludzkim wymiarze" straszenia wychodzi tu naprawdę nieźle i pozwala widzieć "Outcast" nie tyle jako horror, co serial o zwyczajnym źle, które siedzi w każdym człowieku.
Kirkman chce nas przekonać, że to ludzie przyciągają do siebie zło, a nie na odwrót. Nieziemska otoczka, jaką otrzymały tutejsze wydarzenia, skrywa w gruncie rzeczy całkiem banalną przemoc. Wyrzucając na chwilę z pamięci demony, otrzymamy przecież nic innego jak tylko historie, o których słyszy się na co dzień. O spokojnych domach, za których zamkniętymi drzwiami rozgrywają się sceny rodem z horroru, o dzieciach z przerażeniem obserwujących szaleństwa dorosłych, o wyrzutach sumienia, że nie dopilnowało się jakiegoś obowiązku. "Outcast" straszy skutecznie właśnie dlatego, że wygląda tak normalnie, a piekło przenosi do znajomej scenerii.
Może więc oczekiwanie na odpowiedzi mija się z celem, a serial powinien wręcz unikać jasnych deklaracji? Mogłoby tak być, gdyby nie fakt, że paranormalne zdarzenia są jednak kluczem do tej historii, więc ich odrzucanie mijałoby się z celem. "Outcast" musi znaleźć sposób na połączenie swojego "realizmu" z resztą opowieści w satysfakcjonujący sposób, bo na razie serial ma dwa oblicza, z których jedno jest wyraźnie piękniejsze.
Być może pomogą mu w tym bohaterowie, bo akurat nimi serial może się pochwalić. Zarówno Kyle, który ma motywację do działań w postaci ochrony swoich bliskich, jak i pastor Anderson, szukający swojego miejsca w tej historii, to postaci niejednoznaczne i intrygujące. Zwłaszcza ten drugi, który przeszedł drogę od typowego egzorcysty, poprzez wątpiącego, do niemal oszalałego na punkcie demonów człowieka. Ciekawe, co twórcy szykują mu dalej, ale lekko na pewno nie będzie, bo pastor przekracza kolejne granice, do których nie powinien się nawet zbliżać.
Pomimo wad "Outcast" należy jednak uznać za rzecz dość udaną, choć nieco przeciągniętą i w paru momentach wręcz błagającą o jakieś przyspieszenie. Jeśli uda się naprawić błędy, a przy tym nie stracić niczego z cudownego klimatu i zachować spójność historii, to drugi sezon powinienem chwalić znacznie mocniej.