I żyli długo i szczęśliwie, choć nie wiadomo po co. Podsumowujemy 2. sezon "UnReal"
Marta Wawrzyn
16 sierpnia 2016, 21:03
"UnReal" (Fot. Lifetime)
W 2. sezonie "UnReal" zapanował taki bałagan, że pewnie porzuciłabym serial, gdyby nie letnia posucha. A najgorsze, że finał wcale nie zapowiada poprawy – wręcz przeciwnie. Uwaga na finałowe spoilery.
W 2. sezonie "UnReal" zapanował taki bałagan, że pewnie porzuciłabym serial, gdyby nie letnia posucha. A najgorsze, że finał wcale nie zapowiada poprawy – wręcz przeciwnie. Uwaga na finałowe spoilery.
Zeszłego lata "UnReal" wydawało się cudownym powiewem świeżości w serialowym światku. To od początku była w połowie ostra satyra na telewizyjne reality shows najgorszego sortu, a w połowie opera mydlana dziejąca się za kulisami takiego właśnie programu. I od początku to ta pierwsza część stanowiła ważniejszy powód, aby to wszystko oglądać. Dopóki "Everlasting" miało świetnego kawalera i w miarę interesujące uczestniczki, a działania i komentarze producentów rzeczywiście szokowały, "UnReal" było świetnym serialem. W 2. sezonie, po mocnym, cynicznym wstępie, to wszystko zaczęło się rozpadać i z odcinka na odcinek było tylko gorzej.
I choć wciąż serial dało się oglądać, momentami nawet z przyjemnością, to znikło gdzieś wrażenie, że mamy do czynienia z inteligentną satyrą na świat telewizyjnych bajek. Jak bardzo spadł poziom tej części "UnReal", mogliśmy się przekonać, oglądając nieszczęsny odcinek z biegunką Yael. To było dno, które nie miało nic wspólnego z 1. sezonem. I właściwie wszystko, co dotyczyło "Everlasting", stało się albo złe, albo po prostu nijakie.
Przede wszystkim bardzo mało emocji wzbudzał Darius, kawaler do wzięcia, którego jedyną interesującą cechą był kolor jego skóry. Rozumiem, że "UnReal" chciało skomentować faktyczny problem, jaki mają tego typu programy – w telewizji w kraju, gdzie mieszkają bardzo różni ludzie, pokazuje się tylko tych pięknych i białych – ale czemu musiało wymyślić aż takiego nudziarza?
Finałowy twist z Ruby pewnie miał sens w momencie kiedy scenarzyści to pisali, ale na ekranie po prostu nie działał. Bo choć zrobiono tutaj coś fajnego, przewrotnego, to patrząc na to, trudno było nie wzruszyć ramionami. W końcu chodziło o parę, która nie obchodziła chyba nikogo, a na dodatek jeszcze nie dostaliśmy sensownego wyjaśnienia, czemu Ruby jednak wróciła do Dariusa. Kiedy widzieliśmy ją ostatnio, wyglądała na zdeterminowaną, żeby zostawić całą przygodę z "Everlasting" za sobą (i pewnie miała rację). A teraz nagle pojawiła się znów przed kamerami z promiennym uśmiechem. Nie tak to się robi.
O większości tegorocznych uczestniczek programu da się powiedzieć jedno: były. Któraś tam była rasistką, któraś "terrorystką", któraś straciła narzeczonego. Któraś wdała się w romans z Chetem. Któraś okazała się dziennikarką pod przykrywką. Teoretycznie to wszystko stanowiło miks, który musiał być wybuchowy i absorbujący. W praktyce… ech.
W efekcie nie da się powiedzieć wiele dobrego o tej edycji "Everlasting", choć na pewno parę niezłych momentów się trafiło. Finałowy twist z dwiema pannami młodymi i dwiema rodzinami oczekującymi na ślub miał swój urok, podobnie jak choćby naśmiewanie się z biednego Grahama, który wydaje się być postacią nie do rozszyfrowania. Facet bardzo przekonująco opowiada co tydzień piękne banały o miłości, przez co aż się prosi, żeby albo z niego kpić, albo zrobić z niego kolejnego totalnego cynika. Chwilowo "UnReal" poszło tą pierwszą drogą i do pewnego momentu będzie to widzów pewnie bawić. Aż przestanie.
Jeśli jednak pominąć drobne przebłyski dawnej formy, ta część serialu, która dotyczy programu "Everlasting", strasznie w 2. sezonie "UnReal" nie wyszła. Ale jeszcze bardziej zawiodła opera mydlana za kulisami, gdzie twist gonił twist w szalonym tempie, a jedyne co pozostało w miarę interesujące, to dynamika relacji Rachel – Quinn. To ich skomplikowany, toksyczny związek, ze wszystkimi swoimi dobrymi i złymi stronami, jest w tym wszystkim najciekawszy. To w dużej mierze dla nich publika ogląda serial. A jednak "UnReal" nie było w stanie po prostu skupić się na tej niezwykłej parze, wplątując w całą historię milion pobocznych bzdur, okropnych zwrotów akcji – z policyjną strzelaniną na czele – i fatalnie napisanych męskich postaci.
Zrobił się wielki bałagan, a ostatnie sceny finału dowodzą, że serial zamierza dalej iść tą drogą. Wypadek Colemana i Yael oraz udział Jeremy'ego w tymże to jedna z najgłupszych rzeczy, jakie widziałam w tym roku w serialach. Jeremy od początku prowadzony jest fatalnie – jak prawie wszystkie postacie męskie w "UnReal" – ale to, co się z nim działo w 2. sezonie, przerasta granice pojmowania. Sympatycznemu w gruncie rzeczy chłopakowi najpierw kazano zamienić się w damskiego boksera, a potem wrócić w absurdalnych okolicznościach i zrobić coś, czego w żaden sposób nie usprawiedliwiono psychologicznie. Jego zachowanie w finale to zwykły idiotyzm, rodem z "Mody na sukces".
Podobnie rzecz na się z Colemanem, który miał chyba być typowym czarnym charakterem. Tyle że serial go w ogóle nie potrzebował, a już na pewno nie w tak groteskowej formie. Facet z odcinka na odcinek stawał się coraz bardziej karykaturalny i jedyne, do czego się przydawał, to wprowadzanie większej dynamiki pomiędzy Rachel i Quinn. Co dałoby się pewnie załatwić i bez niego. Zapomniano za to kompletnie o Adamie, który powrócił na pięć minut, narobił trochę zamieszania i znikł bez słowa.
Nie tylko zresztą Rachel źle trafiła. Romans Quinn z Ioanem Gruffuddem – rozumiecie, czemu nie chce mi się nawet sprawdzać, jak ten bohater miał na imię? – na pierwszy rzut oka wyglądał super. Na drugi rzut oka wyszły nudy na pudy, które zakończyły się w mało interesujący sposób. Może to i lepiej, bo nie wiem, czy chciałabym oglądać Quinn wychowującą niemowlaka na planie podupadającego "Everlasting".
Trudno opisać bałagan, w jaki zmieniło się w tym roku "UnReal". Bzdury po prostu piętrzyły się na ekranie, a im "większe" serwowano nam twisty, tym trudniej było powstrzymać ziewanie. Scena z wypadkiem to bardzo dobitny dowód na to, że scenarzyści nie planują nic zmieniać, wręcz przeciwnie, będą brnąć w to jeszcze bardziej. To oznacza tylko jedno: prawdopodobnie zbliża się czas pożegnania z produkcją telewizji Lifetime, bo chwilę już nawet dwie tak fascynujące, silne kobiety jak Rachel i Quinn – i dwie tak znakomite aktorki jak Shiri Appleby i Constance Zimmer – nie będą w stanie tego pociągnąć.