Koniec na nowy początek. Recenzja finału 2. sezonu "Casual"
Mateusz Piesowicz
24 sierpnia 2016, 21:03
"Casual" (Fot. Hulu)
"Casual" kończy 2. sezon znakomitym, może najlepszym w krótkiej historii serialu odcinkiem, w którym nie zabrakło absolutnie niczego. Nie wykluczając chwili wytchnienia, która trójce bohaterów należała się od jakiegoś czasu. Spoilery.
"Casual" kończy 2. sezon znakomitym, może najlepszym w krótkiej historii serialu odcinkiem, w którym nie zabrakło absolutnie niczego. Nie wykluczając chwili wytchnienia, która trójce bohaterów należała się od jakiegoś czasu. Spoilery.
Mając jednak w pamięci wydarzenia poprzedniego odcinka, trudno było przypuszczać, by Alexa, Valerie i Laurę miały czekać jakieś spokojniejsze chwile. Napięcie między rodzeństwem urosło wszak do rozmiarów niespotykanych nawet tutaj, a urodzinowe przyjęcie-niespodzianka tylko pogorszyło sprawę. Laura miała się niewiele lepiej, w końcu nie codziennie dowiadujesz się, że twój umierający chłopak jednak będzie żył. Ale chwila, czy to akurat nie jest dobra wiadomość?
Takie wątpliwości ukazują skalę problemów, z jakimi zmagali się bohaterowie "Casual", a dorzucając do nich jeszcze Charlesa Cole'a (Fred Melamed), czyli ojca i dziadka naszej gromadki, można już mówić o prawdziwej lawinie kłopotów, z którymi nikt tu nie chciał się mierzyć. A nie wspomniałem jeszcze przecież o celu wizyty Charlesa…
Choć patrząc na całość tego sezonu, odwiedziny ojca w domu syna tylko po to, by mógł w nim spokojnie umrzeć, nie wydają się już aż takie dziwne. Wszak wokół tematu śmierci obracaliśmy się już od jakiegoś czasu, rzecz tylko w tym, że to ktoś inny miał dokonać żywota. Ale mniejsza z tym, śmierć to śmierć i, jak można się domyślać, musiała mieć wpływ na naszych bohaterów. Zanim więc doszło do rzeczy ostatecznych, trzeba było naprostować kilka spraw.
Przyznam szczerze, że nie byłem do końca przekonany do kierunku, w jakim podążał "Casual" w tym sezonie. Zwłaszcza w ostatnich odcinkach brakowało mi tego szczególnego poczucia bliskości, jakie towarzyszyło wcześniej relacjom bohaterów. Zamiast tego pojawiły się indywidualne historie, których nieszczęśliwy koniec był dość prosty do przewidzenia, a do tego wpleciono jeszcze motyw z umierającym nastolatkiem, który momentami przybierał dość ekstremalny kształt (przymierzania trumien nie zapomnę przez jakiś czas). Było dziwnie i robiło się coraz dziwniej, a gdzieś w tym tonęły proste emocje, jakich wcześniej tu nie brakowało.
Finał z umierającym ojcem potwierdził jednak, że twórcy serialu doskonale wiedzieli, co robią, nawet jeśli wybierali mało uczęszczane ścieżki. Bo musicie przyznać, że taki motyw nie miałby racji bytu nigdzie indziej – tutaj jednak sprawdził się idealnie. Pozwolił bowiem w naturalny sposób naprawić kilka spraw. Jak się okazało, Alex, Val i Laura potrzebowali po prostu szerszej perspektywy, by móc spojrzeć na swoje problemy z większym dystansem. A czy coś nadaje się do tego lepiej, niż pożegnanie z rodzicem? Zwłaszcza takim, do którego mamy ogromne pretensje?
Spokojne odejście Charlesa było więc najlepszym możliwym rozwiązaniem, choć zarówno bohaterowie, jak i my, potrzebowaliśmy chwili, by się z nim pogodzić. Eutanazja na życzenie nie jest wszak tematem łagodnie wpisującym się w konwencję komedii obyczajowej. Trzeba jednak przyznać, że twórcy wybrnęli z tej kwestii z wielką gracją, podchodząc do tematu z odpowiednią dozą humoru i powagi. Nie obyło się rzecz jasna bez momentów, w których nie bardzo było wiadomo, jak się zachować (czy w oczekiwaniu na śmierć wypada zamówić chińszczyznę?), ale wszystko podano w sposób tak przystępny, że aż mi się zamarzyło, by więcej ekranowych śmierci odbywało się w taki sposób.
Zwłaszcza gdy towarzyszą im prawdziwe emocje, ale obywa się bez wylewania łez i wrzasków. "Casual" znów pokazał, że mniej może znaczyć więcej – wystarczy tylko mieć pomysł na swoich bohaterów. Tego nie zabrakło w niczyim przypadku, bo w "The Great Unknown" dowiedzieliśmy się czegoś o każdym z trójki, choć zdawało się, że znamy ich już na wylot. Weźmy choćby Laurę, która w ostatnim czasie robiła wiele, by widzowie mieli o niej jak najgorsze zdanie. W poszukiwaniu wrażeń przesuwała coraz dalej granice przyzwoitości, by skończyć praktycznie na dnie, bo jak inaczej nazwać porzucenie Spencera (świetny Rhenzy Feliz) tuż po jego wyzdrowieniu?
Tym, co czyni "Casual" wyjątkowym, jest jednak sposób, w jaki traktuje swoich bohaterów, pozwalając im samym dojść do właściwych wniosków. Laura doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że coś jest z nią nie w porządku i swoim zachowaniem rani wszystkich dookoła. Czy można jej to jednak wyrzucać? Jest nastolatką, szuka wrażeń, nic więc dziwnego, że nie bardzo jej zależy na "tej rzeczy, która czyni seks lepszym".
Siłą "Casual" jest to, że nie potępia swoich bohaterów – twórcy serialu przyglądają się ich wadom i pozwalają im samym je odkrywać. Nie tracą przy tym wiary w ich dobre wybory i my również nie powinniśmy tego robić, bo wszyscy tutaj są w gruncie rzeczy dobrymi ludźmi. Choć zwykle potrzebują chwili, by sobie to uświadomić i obrać najlepszą możliwą ścieżkę.
Taka natomiast rzadko kiedy bywa usłana różami i szczególnie efektowna. Życie, związki i relacje międzyludzkie mogą wyglądać ładnie na ekranie (zwłaszcza w jednym z tych głupich filmów o wiecznej miłości), ale w rzeczywistości są najzwyklejszymi rzeczami, które nigdy nie będą perfekcyjne. Bo żaden miesiąc miodowy nie może trwać wiecznie, co wcale jednak nie oznacza, że nie można się starać go powtórzyć. A że będą gorzkie momenty? Pewnie, że tak, na tym polega cały urok prawdziwego życia.
Wystarczy jednak mieć obok siebie kogoś, kto cię rozumie, by nawet przejście przez jego najtrudniejsze momenty nie było aż tak trudnym wyzwaniem. Alex, Valerie i Laura mają siebie, co w finale tego sezonu wróciło do nich z ogromną mocą i pozwoliło niemalże odkryć się na nowo. "Casual" najlepsze jest właśnie wtedy, gdy bohaterowie odkładają na bok nieporozumienia i łączą się w swoich dziwactwach. Nie rozwiązują ich, ale wzajemnie się wspierają, podejmując przy tym całkiem dorosłe decyzje. Bo czy powrót Val do byłego męża coś by rozwiązał? Jasne, że nie. Trzeba stawiać kroki naprzód, nawet jeśli będą one niewielkie – nowe mieszkanie wydaje się więc całkiem niezłym początkiem.
Szczęśliwe zakończenie (przynajmniej na ten moment) dostał też Alex, który w obliczu bezpośredniej konfrontacji z ojcem nie mógł dłużej ukrywać swoich pretensji. A ich tłumienie to przecież coś, co wychodziło mu do tej pory najlepiej. Teraz jednak była ostatnia szansa, by pewne sprawy rozwiązać, więc chcąc nie chcąc, trzeba było się zmierzyć z głęboko ukrytymi żalami. Brzmi to wszystko bardzo poważnie, ale oglądając, jak Alex się uzewnętrzniał czy przed ojcem, czy przed Val, wcale nie czuło się emocjonalnego ciężaru. Wręcz przeciwnie, bo twórcy do perfekcji opanowali sztukę opowiadania o rzeczach trudnych w lekki i zabawny sposób.
Dlatego też finał był wręcz wypełniony wartymi wspomnienia momentami, że przypomnę tylko cichego bohatera w osobie Leona (jak zawsze doskonały Nyasha Hatendi), który tym razem robił za osobistą poradnię psychologiczną dla Valerie, czy rodzinne tworzenie śmiertelnej dawki środków nasennych lub, jak kto woli, "dietetycznego ojcobójstwa". Zander Lehmann stworzył historię momentami bardzo specyficzną, ale tak szczerą i prawdziwą, że nawet najdziwniejsze sceny odbieramy jako coś zupełnie naturalnego. Bo nieważne jak bardzo dalecy od normalności by nie byli nasi bohaterowie, są w tej swojej dziwności w stu procentach autentyczni.
I niech tak pozostanie, bo to właśnie ich swoista symbioza sprawia, że "Casual" jest pozycją wyjątkową. Serialem, którego poszczególne elementy samodzielnie nie są szczególnie efektowne czy wyróżniające się na tle konkurencji, ale razem tworzą całość niezwykłą – poruszającą, zabawną i szalenie emocjonującą.