Sezon i mniej: "Breaking In"
Bartosz Wieremiej
7 czerwca 2011, 08:50
Istnieje grupa seriali uznawanych, delikatnie mówiąc, za nie najlepsze. Niechętnie oglądane lub mające zwyczajnego pecha znikają z anteny po kilku, kilkunastu odcinkach. W pierwszym odcinku cyklu ostatnia porażka Christiana Slatera – "Breaking In".
Istnieje grupa seriali uznawanych, delikatnie mówiąc, za nie najlepsze. Niechętnie oglądane lub mające zwyczajnego pecha znikają z anteny po kilku, kilkunastu odcinkach. W pierwszym odcinku cyklu ostatnia porażka Christiana Slatera – "Breaking In".
Telewizyjny światek odrzuconych produkcji jest niebywale rozległy: pełen zarzuconych pomysłów, niespełnionych oczekiwań, nierozwiązanych wątków lub wręcz przeciwnie – kończonych na siłę, nieudolnie, w pośpiechu. Tego typu serie sprzed dwóch, trzech, kilku lat już dawno uległy zapomnieniu, a o tegorocznych nieszczęśnikach pamięć zaginie równie szybko.
Według szeregu serwisów internetowych "Breaking In""miało być pozycją, która podratuje wątpliwy serialowy dorobek Christiana Slatera. Aktor nie miał zbyt dużego szczęścia do telewizji– produkcję zarówno "The Forgotten", jak i "My Own Worst Enemy""przerywano po jednym sezonie. Nowy projekt miał to zmienić.
Twórcą "Breaking In" jest scenarzysta i producent Adam F. Goldberg, a pilot został zamówiony przez stację FOX. Już wtedy serialowi towarzyszył splot dziwnych wydarzeń. Początek to wysokie oceny, pozytywne recenzje i… nieotrzymanie zamówienia na kolejne odcinki. W listopadzie 2010 roku stacja FOX zmieniła zdanie, a premierę zaplanowano na kwiecień 2011 roku.
W końcu wyemitowano siedem odcinków o świetnej porze – bezpośrednio po "American Idol" i pomimo przyzwoitych recenzji, a także solidnych wyników oglądalności, produkcję skasowano. Obecnie nieśmiało rozbudza się nadzieję na powstanie drugiego sezonu i chociaż szanse są niewielkie, to taki powrót zza grobu chyba nikogo już nie zdziwi.
Dość niepokojący pakiet oczekiwań, pochlebnych opinii, zaskakujących decyzji oraz towarzyszącą produkcji niepewność, w dużej mierze spowodowana była samym formatem i tematyką serii. "Breaking In" najbliżej jest chyba do dobijającego do końca swojego telewizyjnego żywota "Chucka" – co nie wróżyło najlepiej popularności nowej produkcji.
Cotygodniowe dwadzieścia dwie minuty rozrywki umiejscowione zostały w firmie testującej zabezpieczenia: Contra Security, pełnej wybitnych, choć nie do końca normalnych, pracowników. Wśród bohaterów: genialny informatyk, złodziejka, kierowca – kretyn, specjalista od kamuflażu i fan idealny. Grupa postaci typowych, dość schematycznych i celowo tak dobranych przez wszechwiedzącego szefa – Oza (Christian Slater.). W planach twórców: akcja, humor, wątki miłosne, a także Michael Rosenbaum – tym razem z włosami i nie w roli superzłoczyńcy.
Najlepszym momentem całej serii było wklejone powyżej pierwsze pięć minut pilota. Niestety w kolejnych odcinkach, scenarzyści sprowadzili produkcję do niekończącej się żonglerki wątkami. Jest uroczo, radośnie, czasem nawet zabawnie, jednak kolejne epizody pozostawiały uczucie niedosytu.
W miarę spójną całość złożył się w zasadzie tylko jeden odcinek. W "Tis Better to Have Loved and Flossed" bohaterowie próbują dostać się do silnie strzeżonego domu, z pewnego powodu – nieskutecznie. Warto obejrzeć, aby zobaczyć, czym mogło być "Breaking In".
Oglądanie tego serialu można bowiem porównać do przyglądania się wystawie sklepowej – człowiek już zauważył coś interesującego, wchodzi do środka, po czym okazuje się, że dana rzecz nie istnieje. Trochę jak dziecko w sklepie zabawkami, kiedy wszystkie najlepsze figurki lub lalki są z jednej strony bardzo blisko, z drugiej zbyt drogie, by rodzice mogli je zakupić.
Nie wiem, może moje oczekiwania były kompletnie nierealne, a "Breaking In" nie miało być skrzyżowaniem "Chucka" z "Ocean's Eleven". Jednak z powodu tychże oczekiwań, cierpliwie śledziłem kolejne odcinki i do dziś nie rozumiem, jakim cudem najistotniejszym elementem produkcji był nędzny i marnie zakończony wątek miłosny.