Więcej, szybciej, efektowniej. Przedpremierowa recenzja 2. sezonu "Narcos"
Mateusz Piesowicz
1 września 2016, 21:03
"Narcos" (Fot. Netflix)
Jeden z najlepszych seriali Netfliksa wraca w świetnym stylu. "Narcos" to nadal ta sama produkcja, od której nie można się było oderwać rok temu. Tekst nie zawiera spoilerów (choć widzieliśmy już całość).
Jeden z najlepszych seriali Netfliksa wraca w świetnym stylu. "Narcos" to nadal ta sama produkcja, od której nie można się było oderwać rok temu. Tekst nie zawiera spoilerów (choć widzieliśmy już całość).
Choć drugi sezon historii o narkotykowym imperium Pabla Escobara nie różni się szczególnie od pierwszego ani w treści, ani w formie, to już od samego początku widać, że mamy do czynienia z sequelem przyrządzonym według sprawdzonej hollywoodzkiej receptury: więcej, szybciej, efektowniej. W przeciwieństwie jednak do filmowych twórców, tutejszym udała się trudna sztuka sprawienia, że kontynuacja jest nie tylko bardziej spektakularna, ale zachowuje przy tym wszystkie cechy, za które uwielbialiśmy pierwszą odsłonę.
Nie może to jednak szczególnie dziwić, ponieważ nowe odcinki "Narcos" podejmują temat dokładnie w tym miejscu, gdzie rozstaliśmy się poprzednim razem. Czyli nieopodal "prywatnego" więzienia La Catedral, z którego przed momentem uciekł Escobar (Wagner Moura). Od tego momentu rozpoczyna się zakrojone na szeroką skalę polowanie, a narkotykowy baron przemienia się we wroga publicznego numer jeden.
Drugi sezon serialu w jeszcze większym stopniu niż poprzedni podkreśla, kto jest najważniejszym bohaterem tej historii. Wprawdzie nadal oglądamy ją z perspektywy agenta Steve'a Murphy'ego (Boyd Holbrook), ale to Pablo Escobar jest tu alfą i omegą. Postacią, która nadaje serialowi ton i której losy napędzają fabułę. Dało to rzecz jasna pole do popisu zarówno scenarzystom, jak i Wagnerowi Mourze, którzy musieli niejako od nowa zbudować Escobara.
Bo Pablo, którego oglądamy w tym sezonie, to nie jest już ta sama postać, co rok temu. O ile wtedy obserwowaliśmy jego życie w sporym skrócie (pamiętajcie, że pierwszy sezon rozgrywał się na przestrzeni kilkunastu lat), skupiając się na najważniejszych, kształtujących go momentach, tak tym razem towarzyszymy mu niemal nieustannie. Pozwala to poznać tego bohatera znacznie dokładniej i uzupełnić jego obraz o cechy, których obecności wcześniej mogliśmy się tylko domyślać. Zwłaszcza że sytuacja, w jakiej się znalazł, daleka jest od komfortowej i ukazuje go w innym świetle niż do tej pory.
Dotyczy to zarówno jego samego, jak i wizerunku, który wypracował sobie w Kolumbii. Ta bowiem w coraz większym stopniu dostrzega Escobara-gangstera, zamiast Escobara-dobroczyńcy. Ten człowiek nadal jest legendą i niemal boską postacią, ale już niekoniecznie w dobrym sensie – coraz częściej budzi on nie podziw, lecz zwykły strach. Oczywiście proces to stopniowy, bo nie da się zmienić obrazu człowieka ot tak (zresztą ponoć do dzisiaj Escobar bywa odbierany jako bohater), więc zwłaszcza wśród biedoty Pablo nadal jest bożyszczem, ale wielu postrzega go już zupełnie inaczej. Jako przeszkodę, którą należy usunąć.
W ten sposób dochodzimy do istoty tego sezonu, a więc wojny. Wielkiego starcia Pabla Escobara z całym światem, bo po przeciwnej stronie barykady znalazło się miejsce dla policji, polityków, konkurencyjnych gangsterów, antykomunistycznej partyzantki i oczywiście Amerykanów. To dość niebezpieczne podejście, bo łatwo można dojść do wniosku, że ten Pablo to trochę biedaczek, a wszyscy sprzysięgli się przeciwko niemu. Twórcy nie popełniają jednak tego błędu, ani przez moment nie opowiadając się po którejś ze stron konfliktu. Są wręcz do bólu obiektywni, wyraźnie ukazując tylko jedną niewinną ofiarę tej chorej sytuacji, a więc ludność cywilną.
Tych bezpośrednich ofiar jest jednak znacznie więcej, co widać praktycznie od samego początku, bo trup ściele się tu nawet gęściej niż w poprzednim sezonie. Śmierć nie jest jednak efektownym dodatkiem – twórcom udało się sprawić, że nigdy ona nie powszednieje. Są brutalni i bardzo dosadni w jej ukazywaniu, ale nie można tu mówić o pławieniu się w przemocy, jak to często bywa w innych produkcjach. Śmierć w "Narcos" jest brzydka, szybka i realistyczna, nie ma czasu, by się nad nią rozwodzić. Dlatego też robi tak wstrząsające wrażenie.
I czego by nie powiedzieć, za ogromną większość tych zgonów odpowiedzialny jest jeden człowiek – Pablo Escobar. Wspominałem już, że twórcy są obiektywni w przedstawieniu swoich bohaterów i tak właśnie jest w jego przypadku, co wcale nie oznacza, że trudno jest wyrobić sobie o nim właściwą opinię. Przyjęło się mówić, że scenarzyści "Narcos" do spółki z Wagnerem Mourą próbują w jakiś sposób uczłowieczyć potwora w osobie Escobara. Ja zupełnie nie odniosłem takiego wrażenia, a już na pewno nie po tym sezonie. Owszem, pokazują go w sytuacjach, gdzie widać jego ludzką twarz, rodzinne oblicze troskliwego ojca i kochającego męża, ale co z tego, skoro są one konfrontowane ze scenami z pogrążonych w ogniu i krwi ulic Medellin? Gdzie tu gloryfikacja? Bo chyba nie w tym, że bohater kulturalnie pije herbatkę, podczas gdy jego ludzie urządzają nieopodal rzeż?
Jasne, że Pablo jest fascynującą postacią, ale to przecież naturalne – zło zawsze przyciągało uwagę i dobrze wyglądało na ekranie. Nie zmienia to jednak faktu, że nikt tu nie próbuje w żaden sposób usprawiedliwiać Escobara. Zarówno obiektywizm scenariuszowy, jak i minimalistyczna gra Moury sprzyjają temu, by widz mógł wyrobić sobie własną opinię. Pomocne są również przewijające się przez serial materiały archiwalne, bo pozwalają spojrzeć na Pabla z różnych perspektyw. Trzeba jednak zaznaczyć, że funkcjonują tu one tylko jako ciekawostka i uzupełnienie, bo "Narcos" nigdy nie przemienia się w dokument. Stara się jednak trzymać rzeczywistości na tyle blisko, na ile to możliwe.
Fikcji nie mogło jednak zabraknąć, a występuje ona w dużej mierze w osobach dwóch protagonistów – wspomnianego już Murphy'ego oraz jego towarzysza Javiera Peñi (Pedro Pascal), którzy ze schwytania Escobara uczynili sobie życiowy cel. Choć obydwaj to całkiem nieźle napisane, pełnokrwiste postaci, fakty są takie, że podobnie jak cała reszta licznej obsady giną pogrążeni w cieniu Pablo Escobara. Nie jest to zarzut w kierunku serialu, ale nie da się ukryć, że ani historia Murphy'ego, ani przodującego w tym sezonie Peñi, nie wzbudzają szczególnych emocji. To solidne postaci, robiące co do nich należy i przeżywające całkiem realistyczne rozterki z tym związane, ale to nie ich zapamiętamy po seansie.
Każe to jednak zapytać, co dalej z serialem, gdy straci on swoją największą gwiazdę? W rozmowie z nami Wagner Moura podkreślał, że to niczego nie zmienia, bo twórcy mają ogromne pole do popisu przy tworzeniu dalszej historii, i wypada mu wierzyć. Nie ma zresztą powodu, by było inaczej, bo choć Pablo Escobar to fantastyczna postać, to "Narcos" oferuje przecież znacznie więcej. Porywającą, trzymającą w napięciu od pierwszych sekund historię, styl opowiadania idealnie wpisujący się w netfliksowy model oglądania i nie pozwalający się oderwać od ekranu, dopóki nie zobaczymy napisów końcowych ostatniego odcinka, i wreszcie masę pierwszorzędnie zrealizowanych scen akcji. Zdecydowanie ma się ochotę na więcej.