Teatr telewizji w nowym wydaniu. Recenzujemy "Artystów" – świetny polski serial TVP
Mateusz Piesowicz
6 września 2016, 14:03
"Artyści" (Fot. Maria Wytrykus/TVP)
Skoro Serialowa pisze o polskim serialu, w dodatku z TVP, to musi być to produkcja wyjątkowa. Tak jest w przypadku "Artystów", którzy nijak nie pasują do krajobrazu rodzimej telewizji – i bardzo dobrze!
Skoro Serialowa pisze o polskim serialu, w dodatku z TVP, to musi być to produkcja wyjątkowa. Tak jest w przypadku "Artystów", którzy nijak nie pasują do krajobrazu rodzimej telewizji – i bardzo dobrze!
O tej nowości w jesiennej ramówce Telewizji Polskiej głośno było już od jakiegoś czasu i to z różnych powodów. Te zdecydowanie ciekawsze i poważniejsze są takie, że to serial powstały na okoliczność 250-lecia teatru publicznego w Polsce, a stoją za nim wybitne osobistości zarówno teatralne, jak i filmowe. Za całość odpowiada natomiast duet bardzo uznanych teatralnych twórców – Monika Strzępka i Paweł Demirski. Ci, którzy mieli okazję zobaczyć "Artystów" wcześniej, mówili jednogłośnie, że mamy do czynienia z pozycją niebagatelną. A raczej mało która produkcja TVP może się pochwalić takimi opiniami. Gdybym był złośliwy, powiedziałbym, że najlepszą wystawił jednak serialowi prezes telewizji publicznej, który przyznał, że "nie jest fanem tego tematu". Ale że złośliwość jest mi obca, to przemilczę sprawę.
Tym bardziej, że "Artyści" naprawdę nie potrzebują wokół siebie szumu, bo doskonale bronią się sami. Produkcja duetu Strzępka/Demirski to serial dojrzały, świetnie napisany, doskonale zagrany i zrealizowany, a do tego umiejętnie balansujący między komediową lekkością a całkiem poważnymi tematami przewijającymi się przez pierwszy odcinek. W tym poznajemy tutejszego głównego bohatera – Marcina Koniecznego (znakomity Marcin Czarnik) – nowego dyrektora fikcyjnego Teatru Popularnego, którą to pozycję przejął w mało komfortowych okolicznościach. Otóż poprzednik powiesił się nad sceną, czego motywów jeszcze nie znamy, ale możemy się domyślać, że jest w nich coś niezwykłego. Bo teatr to zdecydowanie daleki od normalności.
W "Artystach" najlepsze jest jednak to, że ta niezwykłość, której zapach wręcz unosi się w powietrzu (co jest w dużej mierze zasługą zachwycających zdjęć Bartosza Nalazka i muzyki Jana Duszyńskiego), miesza się z całkowitą przyziemnością. Bo choć Teatr Popularny to miejsce bez wątpienia magiczne i przesiąknięte atmosferą obcowania z wyższą kulturą, nie da się nie zauważyć, że jest on mocno osadzony w szarej rzeczywistości. Ta wdziera się do artystycznego sanktuarium w różnych postaciach: czy to marnie opłacanych aktorów, czy liczącego każdy grosz menedżera, czy w końcu urzędnika miejskiego oświadczającego, że pieniądze przeznaczone na "Sen nocy letniej" poszły na odbudowę spalonego mostu. Najkrócej rzecz ujmując, jest po prostu życiowo, bo jak tu myśleć o sztuce, gdy trzeba kredyty spłacać?
Kto by się spodziewał, że w dzisiejszej polskiej telewizji, która przecież pęka od różnego rodzaju "bliskich życiu" produkcji, aby zobaczyć coś rzeczywiście autentycznego, trzeba będzie skierować wzrok na produkcję o środowisku teatralnym? Jest to swego rodzaju ironia losu, że to właśnie artyści, a więc grono, na które zwykło się patrzeć z dużym dystansem, jako na tych zupełnie oderwanych od ziemi, są tu ukazani w bardzo ludzki sposób. Jasne, nie brak postaci żywcem wyjętych z naszych wyobrażeń, jak choćby megalomański reżyser, ale znaczące, że to właśnie tacy jak on są wyraźnym celem twórców, którzy bezlitośnie wytykają przywary swojego środowiska. Doskonale wiedzą, w jakim kierunku należy wymierzyć ostrze krytyki, a jednocześnie są w tym działaniu na tyle czytelni, że nawet widzowie nieobeznani z teatrem wyłapią aluzje.
Bo "Artyści", choć niewątpliwie mocno zakorzenieni w swoim środowisku (spora część obsady to przecież również aktorzy teatralni), nie są absolutnie serialem "elitarnym" i przeznaczonym dla wąskiego grona odbiorców. Odnajdą się tu zarówno wyrobieni teatromani, jak i zupełnie niedzielni widzowie. Strzępka i Demirski znajdują złoty środek w opowiadaniu historii osadzonej w specyficznym środowisku, ale poruszającej problemy, które doskonale znamy z własnej codzienności. Weźmy choćby nowego dyrektora, który jest przecież zwyczajnym facetem z sąsiedztwa (a dokładnie rzecz ujmując, z blokowisk), pragnącym dobrze wykonać swoją pracę. Ale wiadomo, biednemu zawsze wiatr w oczy, więc trzeba zmagać się z nieufnymi podwładnymi, pogardliwą opinią publiczną i natrętną biurokracją. A jest przecież jeszcze wymagająca uwagi rodzina i pijani kumple zjawiający się w najgorszym możliwym momencie.
Trudno w takich okolicznościach o zachowanie spokoju, co czyni bohatera całkiem ludzkim i pozwala szybko się z nim zżyć. Jego kłopoty, choć pozornie wydumane, szybko okazują się zupełnie przyziemne, a serial dzięki temu staje się prawdopodobnie najlepszym odbiciem rzeczywistości, jakie mogliśmy oglądać w polskiej telewizji. Także dzięki temu, że "Artyści" nie uciekają w sztuczny, wymyślony świat. Teatr nie jest tu obiektem marzeń, lecz miejscem pracy, gdzie obok siebie funkcjonują aktorzy i techniczni, gwiazdy i księgowe, wielcy twórcy i zwyczajni ludzie. I co najlepsze, wszyscy są w gruncie rzeczy do siebie podobni.
Co nie oznacza wcale, że tutejszy teatr pozbawiony jest wszelkiej scenicznej magii. Twórcy sprowadzają wprawdzie swoich bohaterów na ziemię, ale absolutnie nie odbierają duszy samemu miejscu, w którym nadal wyczuwa się aurę niezwykłości. Nieprzypadkowo jednak ma ona twarz rozmawiającej z duchami sprzątaczki (Ewa Dałkowska) i zmęczonego portiera (Edward Linde Lubaszenko). Czuć tu wyraźnie gorzką refleksję, że prawdziwy teatr tonie przygnieciony prozą rzeczywistości, a jego ostatnie bastiony są coraz słabsze. Dzięki temu walka nowego dyrektora o spektakl przeciw wszystkim nabiera bardziej uniwersalnego wymiaru. To starcie o duszę całej instytucji, która nigdy nie powinna poddawać się dyktaturze. Takich pojedynków w historii teatru było mnóstwo (o niektórych wspomina nawet sam serial w pomysłowej czołówce), ale tutejsze starcie z urzędniczym molochem jest bardzo na czasie.
Ważne jednak, że "Artyści" nie pogrążają się w stu procentach w tej ponuro-poważnej tonacji, potrafiąc wprowadzić znacznie lżejsze, nawet rozrywkowe tony. I w tę stronę nikt jednak nie przegina, przez co serial jest równie odległy od ambitnego kina, wpędzającego widza w depresję, co od pastelowych produkcji rodem z TVN-u. W sumie nie ma w tym przecież nic niezwykłego, a jednak taki powiew normalności to coś, czego polscy telewidzowie nie doświadczyli od bardzo dawna. Miła to myśl, że da się zrobić coś oryginalnego, mocno osadzonego w polskiej rzeczywistości, a efekt finalny można obejrzeć z przyjemnością. Co więcej, wcale nie trzeba przy tym sięgać po marnej jakości naśladownictwo zachodnich wzorców.
Bo "Artyści", choć twórcy nie ukrywają fascynacji zagranicznymi serialami, są jednak produkcją bardzo mocno zakorzenioną w polskiej tradycji telewizyjnej i teatralnej. Podczas seansu trudno uniknąć skojarzeń ze spektaklami Teatru Telewizji (co jest ogromną zaletą!), prym wiodą aktorzy znani ze scenicznych desek (brawa dla Tomasza Karolaka za dystans do siebie), a teatralność daje się wyczuć na każdym kroku. W żadnej mierze nie jest to jednak zarzut, bo takie podejście sprawia, że dzieło to jedyne w swoim rodzaju, którym możemy się chwalić jak, nie przymierzając, Brytyjczycy serialami BBC. I choć nigdy nie podejrzewałem, że przyjdzie mi polecać produkcję TVP, tak teraz robię to z ogromną przyjemnością. Oglądajcie, bo nie wiadomo kiedy, o ile w ogóle, znowu będzie okazja zobaczyć coś podobnego.